artykuły kultura sztuki piękne książki

Labirynt nad morzem Zbigniewa Herberta

Julia Wollner

Ten, który przyjechał tutaj z paletą włoskiego pejzażysty, porzucić będzie musiał wszystkie słodkie kolory. Ziemia jest spalona słońcem, ochrypła od posuchy, ma kolor jasnego popiołu, niekiedy szarego fioletu lub gwałtownej czerwieni... (z eseju Próba opisania krajobrazu greckiego)

Justyna Sobolewska w swojej recenzji Labiryntu nad morzem, opublikowanej w 2000 roku przez “Gazetę Wyborczą”, podkreśla, że w książce tej Herbert skupił się na freudowskiej analizie poczucia winy odczuwanej wobec arcydzieła. Podróżując po Grecji, borykał się z niemożnością opisu; czuł obowiązek zamknięcia doświadczanego piękna w słowach, a tymczasem, jak sam notował, nie udało mu się wyrazić nawet kształtu i koloru oliwki. By z doświadczenia zrobić przedmiot, trzeba być Dürerem – twierdził. A jednak słowa to nie przedmioty: Herbert, mimo odczuwanych wątpliwości, udowodnił, że jego językowy kunszt swobodnie konkurować może z wybitnym miedziorytniczym modelunkiem genialnego artysty z Norymbergi.

Co ciekawe, poetyckiemu językowi Herberta, opisującemu greckie krajobrazy, na pierwszy rzut oka bliżej do kipiącego barwą i grą światłocienia malarstwa Dürera, niż do monochromatycznych cymeliów, które uważa się za jego największe arcydzieła. Herbert nie krył przecież, że cel jego podróży stanowiły nade wszystko kolory.

Do Grecji jechałem na spotkanie z krajobrazem – pisał. – Sztukę grecką można poznać nieźle w muzeach europejskich. Duszna noc na pokładzie statku płymącego klasycznym szlakiem z Brundizjum do Pireusu pełna była pytań o kolor nieba, morza i gór. Znalezioną odpowiedź przekładał na papier lekkimi pociągnięciami pióra, bez patosu, z właściwą sobie bezpretensjonalnością, uzyskując jednak przekaz o zaskakującej sile. Chociaż przyjechałem nocą, domy, zlepione z sobą jak plaster miodu, parowały bielą – pisał na przykład o Mykonos, sprawiając, że rozważania o nieumiejętności opisania oliwki brzmią jak poetycka kokieteria.

W swej istocie Labirynt nad morzem bliższy jest jednak grawerunkowi niż kolorowym płótnom. Erazm z Rotteramu, podziwiając Dürerowskie drzeworyty, zachwycał się: Czegóż on nie potrafi wyrazić jednym kolorem! Cień, światło, blask, wypukłość i wklęsłość (…). Wszystko to kładzie nam przed oczami z pomocą najszczęśliwiej dobranych kresek, właśnie czarnych, a robi to tak, że wyrządziłbyś dziełu krzywdę, gdybyś naniósł nań barwę. Podobnie jest z Herbertem. Rysował nam Grecję prostym, skromnym słowem, a zdołał wyrazić wszystko. Jej cienie, jej światło; i ciemność, i blask.

 

Zbigniew Herbert, Labirynt nad morzem, Zeszyty Literackie, Warszawa 2000