artykuły osobiście

***

Julia Wollner

Przywykliśmy już dawno, że w kontekście świąt mówi się o przebaczeniu. To przebaczenie wydaje się jednak zwykle odległe jak betlejemska gwiazda: brzmi podniośle, bardziej bosko niż ludzko, a zapominamy o nim już chwilę po Wigilii.

A przecież wybaczenie w tę grudniową noc to nie tylko pojednanie z Bogiem, odpuszczenie win, nie tylko transcendentalność i spotkanie z Absolutem. To zupełnie ludzkie, rodzinne napięcia, może wściekłość, może frustracja, może rozczarowanie albo wstyd. Józef musiał wybaczyć Marii, a Maria, zapewne, musiała przebaczyć jemu – bo przez chwilę zwątpił, nie wierzył, nie ufał. Dwoje młodziutkich ludzi wędrujących po pustyni, w podróży życia zaraz po tym, jak po raz pierwszy musieli stawić czoła małżeńskim trudnościom. Dzień i noc razem, choć może jeszcze nie opadły emocje, może jeszcze panuje między nimi napięcie, woleliby zaszyć się każde w swoim kącie. Wśród księżycowego krajobrazu południowego Izraela, zmęczeni i brudni, próbują odbudować nadwątlone zaufanie, a przecież trzeba też zmierzyć się z codziennymi bolączkami – przenikliwym wieczornym zimnem, ciężkim bagażem, kłopotem z noclegiem. Z nadchodzącym fizycznym bólem i zwyczajnym, ludzkim przerażeniem. Każdy, kto ma już swoje dzieci, wie świetnie, jak pierwotny jest ten strach, jak dojmujący. Marsz na spotkanie z nowym życiem całkiem często przypomina spotkanie ze śmiercią.

Żeby narodziło się Dobro, tam, pod rozgwieżdżonym, izraelskim niebem, pewien ciemnowłosy młody chłopak musiał wybaczyć swojej żonie, zaufać jej i już na samym początku wspólnej drogi zawrócić, by zacząć od nowa. Czy i nam się to uda?

Tego nam życzę.