artykuły kultura sztuki piękne historia

Kraj Greków, którego szuka moja dusza

Julia Trzcińska-Biskupska

Człowiek potrzebuje ideału, do którego dąży, który jest dla niego punktem odniesienia. Klasycyzm, podobnie jak renesans, poszukiwał tego ideału człowieka – i sądził, że znalazł – w starożytnej Grecji. Dostęp do niej miał jedynie przez ruiny i własną wyobraźnię, a to najprostsza droga, by zostać oszukanym.

Kiedy w połowie wieku upowszechnił się styl klasycystyczny w miejsce rozchichotanego rokoko, la mode à la grecque opanowała niemal wszystkie dziedziny życia – damskie stroje i koafiury, wnętrza, architekturę, rzeźbę monumentalną, dekoracyjną i nagrobkową, malarstwo i literaturę. Dawna Grecja stała się natchnieniem i wzorcem dla szerokiego grona artystów i intelektualistów, można powiedzieć też, że razem z okresem renesansu, klasycyzm ukształtował wizję starożytności, która nawet dzisiaj jeszcze tkwi w naszych głowach i oczach. Winckelmann, twórca nowoczesnej historii sztuki, postulował konieczność studiowania greckiego antyku, w którym dostrzegał ucieleśnienie ideału piękna, ponieważ miało to stworzyć uniwersalny wzorzec estetyczny. Należało naśladować „szlachetną prostotę i spokojną wielkość” starożytnych. Formy i tematy, których źródła biły wśród skał Peloponezu i na niezliczonych wyspach dookoła dostarczały osiemnastowiecznym klasycystom niewyczerpanych inspiracji. Tyle, że to wszystko było fantazją na temat dawnej Grecji, zespołem wyobrażeń, imaginarium idealnych form, które nie istniały, bo istnieć nie mogły. Wspaniałe greckie posągi prezentujące nieskazitelne ciała oślepiały bielą, której Grecy nie znali – ICH posągi były barwne na granicy pstrokacizny. Posągi przedstawiały sportowców lub bogów – kult pięknego, zdrowego ciała oraz sprawności fizycznej zrównywał jednych i drugich, trudno czasem orzec, czy patrzymy na atletę, czy na boga Apolla. Bogowie od ludzi różnili się tylko tym, że byli nieśmiertelni. Nawet nie byli wszechmocni. Tam gdzie oświeceniowi intelektualiści szukali wzniosłości, była pycha. Pycha bogów, którzy nie umieli być bogami, byli jedynie nieśmiertelnymi ludźmi, z całym arsenałem przywar i podłości. Pycha małych miast z ambicjami kolonialnymi, pycha mężczyzn uważających niewolników i kobiety za urządzenia domowe obdarzone mową. Pycha miejskich przywódców, która kazała albo się wyrzec siebie i swoich przekonań, albo wypić truciznę. Gdzie tu miejsce na wzniosłość?

 

Johann Heinrich Füssli Artysta porażony ogromem starożytnych ruin, 1778–1779, Mediolan, Civica Raccolta Stampe Bertarelli
Johann Heinrich Füssli, Artysta porażony ogromem starożytnych ruin, 1778–1779, Mediolan, Civica Raccolta Stampe Bertarelli

 

Na rysunku Füssliego widzimy człowieka, który opadł na blok kamienia, jak ktoś zmęczony podróżą, albo nieszczęściem. Przesłaniając jedną ręką oczy, drugą wodzi po marmurowym relikcie pomnika minionej chwały. Człowiek jest nagi, spowity jedynie w trudną do określenia tkaninę, przez co sam przypomina antyczny posąg. Obok niego na postumentach wspierają się gigantyczne kikuty olbrzyma – stopa i dłoń. Zastygłe w wiecznym bezruchu, dają pełne grozy wyobrażenie wielkości kolosa, do którego kiedyś należały. Dłoń nadal pozdrawia – błogosławi, bo to dłoń Konstantyna, pierwszego cesarza Chrześcijan, poganina, który zwyciężał pod znakiem Chrystusa. Rzymski cesarz, który na stolicę wybrał sobie dawną grecką kolonię – Byzantion i nazwał je Konstantynopolem. Bizancjum było symbolem przepychu, bogactwa i aż do upadku Konstantynopola kontynuatorem i powiernikiem kultury greckiej, a jego mieszkańców przez wiele kolejnych wieków zwano Grekami. Czuł to cesarz Konstantyn, kiedy kazał wystawić swój gigantyczny posąg na wzór kolosa z Rodos. Cesarz rzymski, ale rzeźba grecka.

Artysta dotyka gigantycznych szczątków, ale nie patrzy na nie. Oślepia go utracona wielkość. Poraża go gigantyczny upadek. Obezwładnia go myśl, że olbrzymów już nie ma, są karły i on jest jednym z nich. Nie ma już ramion, na które można się wspiąć, by zapomnieć, że się jest karłem. Wielkość, która zobowiązuje, ale też czyni bezsilnym. Co mogę stworzyć, by bogowie nie zanieśli się śmiechem ? Czym mogę doścignąć starożytnych, gdy wiem, że nie zdołam ich przewyższyć? Każdego artystę taka myśl pogrąży w rozpaczy…

A może artysta pogrążony jest w desperacji, bo wie, że każda wielkość się kończy, nie ma takiej mocy, która nie upadnie z hukiem i nie rozpadnie się w ruiny. Może wie, że ta wielkość to jest fizyczny ogrom z jednej strony i wyolbrzymiona chwała z drugiej. Tysiąclecia mijają, cienie blakną, pozostaje tylko (aż?) światło w postaci poezji Homera, pięknych ciał Polikleta i Lizypa, mądrości Stagiryty.

Henry Fuseli, by James Northcote
Johann Heinrich Füssli sportretowany przez Jamesa Northcote’a

 

Nota: Johann Heinrich Füssli (Zurych 1741 – Londyn 1825) – malarz i rysownik szwajcarski. Tworzył w okresie klasycyzmu i wczesnego romantyzmu. Od 1763 r. mieszkał i pracował w Londynie, podróżował także na dłużej do Rzymu, gdzie zetknął się z zabytkami antyku, z malarstwem Michała Anioła, pejzażem Południa. W 1790 r. został przyjęty do Akademii Królewskiej, gdzie prowadził wykłady z estetyki. Podejmował tematy klasyczne, ale najbardziej znane jego dzieła powstały na tematy zaczerpnięte z eposu o Nibelungach (Brunhilda i uwięziony Günter, 1807), z Dantego (Dante, Wergiliusz z Cavalcatem i Farinatą, 1774), Szekspira (Hamlet i królowa Gertruda nawiedzeni przez Ducha, 1780, Lady Macbeth, 1784 r.), także obrazy symboliczne i fantastyczne (Milczenie, 1799 r., Koszmar, 1781 r.).

 

 

Tytuł artykułu stanowi cytat z Ifigenii J. W. Goethego.