styl życia osobiście lente znaczy powoli

Mniej

Julia Wollner

Kiedy mieszkałam w Rzymie, miałam pewną bardzo ciekawą sąsiadkę. Była dyrektorką w wielkiej korporacji. Każdego ranka przyjeżdżała po nią granatowa Lancia, do której wsiadała w swoim idealnie skrojonym granatowym kostiumie i granatowych szpilkach. Pachniała drogimi perfumami i roztaczała wokół aurę prawdziwego luksusu, właściwego kobietom na najwyższych stanowiskach.

UWAGA: Zapisz się na kurs do rzymskiej szkoły języka włoskiego SCUDIT i skorzystaj z naszych atrakcyjnych rabatów!

 

Kiedy mieszkałam w Rzymie, miałam pewną bardzo ciekawą sąsiadkę. Była dyrektorką w wielkiej korporacji. Każdego ranka przyjeżdżała po nią granatowa Lancia, do której wsiadała w swoim idealnie skrojonym granatowym kostiumie i granatowych szpilkach. Pachniała drogimi perfumami i roztaczała wokół aurę prawdziwego luksusu, właściwego kobietom na najwyższych stanowiskach.

Bardzo lubiłam z nią gawędzić. Kiedy wracała do domu wieczorem, oczywiście w swoim dalej idealnie-nie-pogniecionym-i-pachnącym kostiumie, często spotykałyśmy się na tarasie naszej kamienicy, gdzie obie rozwieszałyśmy pranie. Moja sąsiadka zakasywała rękawy i rozpościerała na sznurach mokre prześcieradła, jednocześnie podpowiadając mi, gdzie w Wiecznym Mieście podają najlepsze flaki albo pajatę. Kontrast między jej pełną profesjonalizmu aparycją a prozaiczną czynnością, którą zajęte były jej ręce, zderzenie otoczki pełnej splendoru z prostotą naszych sąsiedzkich pogaduszek na długo pozostały mi w pamięci. Kiedy jej granatowy kostium plamił się kapiącą z pościeli wodą, a starannie ułożone włosy zamieniały w typową “mokrą Włoszkę”, wydawała mi się… najpiękniejsza. I właśnie z taką Nią zaprzyjaźniłam się na długie lata.

 

pranie
 

W minioną sobotę spotkałam się w kawiarni ze znajomą, która także zajmuje ważne i odpowiedzialne stanowisko. Na jej przedramieniu widnieje tatuaż złożony ze starannie wykaligrafowanych greckich liter, przypominający mi, jak bardzo skrupulatna, ale i śródziemnomorska z niej dusza. Rozmawiałyśmy przy cappuccino o tym, że ludzie często identyfikują nas z wykonywanym zawodem, jakby tylko on nas określał. “Zapominają, że ja to coś więcej niż moja praca…” – nie pamiętam nawet, która z nas powiedziała to pierwsza. Wiem jednak, że to z ust mojej rozmówczyni padło zdanie, które zamieniam dziś w poniedziałkowe życzenie dla siebie i Was: “…albo mniej! Tak, czasami jestem czymś mniej niż to, czym się zajmuję, co robię dla świata, co zapisane jest w moim życiorysie”.

I choćby wszystkie poradniki, internety i telewizje mówiły nam, że musimy zawsze pokazywać się od najlepszej strony, zawsze być idealnie-nie-pognieceni-i-pachnący, profesjonalni i przystrojeni w kokardę sukcesu, ja życzę sobie i Wam, abyśmy umieli być “mniej”. I znajdowali przyjemność w tym, od czego nie wiadomo dlaczego często uciekamy. W pogniecionej, pachnącej obiadem codzienności.