artykuły kultura książki styl życia osobiście

Zamiast wstępu. Samotność Portugalczyka Izy Klementowskiej

Julia Wollner

Maciej A. Brzozowski napisał o Włochach, że życie jest dla nich jak teatr. Portugalia – kraj położony w bezpośrednim sąsiedztwie regionu śródziemnomorskiego, bliski mu pejzażami i wieloma elementami kultury, pokazuje – bez wartościowania zresztą – że teatrem jest życie większości śródziemnomorskich nacji. Mnogość ich masek najszybciej uświadamiamy sobie właśnie tuż za śródziemnomorską granicą. Portugalczycy zdają się nie nosić żadnej.

Iza Klementowska rozpoczyna swój reportaż od opowieści o lizbońskim pchlim targu, Feira da Ladra. Jakiś kupiec sprzedaje tam stare fotografie, ułożone w skrzynkach. Zdjęcia niemal się sklejają, ocierają się o siebie, choć ludzie, którzy widnieją na nich, są sobie zupełnie obcy. Czy im to nie przeszkadza, nie męczy, nie uwiera? Pytania nie zrozumie ktoś, kto nie zetknął się z Portugalczykami.

Kiedy wjeżdżam do ich kraju, podróżując z Hiszpanii, uderza mnie, jak bardzo wydają się zamknięci w sobie. Ci, których spotykam po przekroczeniu granicy, nie patrzą w oczy. Nie śmieją się z dowcipów, które opowiada mój mąż. Nie klepią po plecach, jak Izraelczycy (jakby każdy był ich krewniakiem, choć czasem bywa wrogiem). Nie mówią donośnym głosem, jak mieszkańcy Sewilli (choć i oni nie znajdują się wiecznie pośród przytupujących tancerzy flamenco). Nie dodają sobie animuszu zamaszystymi gestami niczym znajomi Włosi (jakby nie było nic ważniejszego, niż podkreślenie własnej obecności w dialogu, choćby do powiedzenia istotnego nie miało się zupełnie nic). Te nagle nieobecne, typowo śródziemnomorskie maski trudno przy tym jednoznacznie ocenić. Choć ze szczerością nie zawsze mają coś wspólnego, nierzadko narzucają przecież formę, która pomaga, rozgrzewa relacje, leczy urazy, przełamuje lód. Przy wyprostowanych plecach – nawet, jeśli prężymy muskuły na siłę – świat podbijać łatwiej, niż ze skulonymi ramionami. Uśmiech, nawet ten odrobinę wymuszony, przemienia się czasem w autentyczną radość.

Portugalczycy pleców nie prostują, uśmiechu nie forsują. Są uprzejmi, ale wycofani. Skromni? Ostrożni? Podejrzliwi? Zdystansowani? Zgorzkniali? Tego nie stwierdzę podczas krótkiego pobytu. Mogę tylko szukać odpowiedzi w lekturze, obserwując jednocześnie, że napotykani przeze mnie ludzie nikogo ani niczego nie udają. Po prostu są, choć pozostają przy tym prawie niewidoczni. Nie żartują, gdy nie mają ochoty. Nie całują na powitanie, tylko dlatego, że robi tak znakomita większość mieszkańców Południa. Mają swoje zasady i ich się trzymają.


Iza Klementowska Portugalczyków wyjaśnia, ale nie tłumaczy. Obraz społeczeństwa, który kreśli, jest czuły i ciepły, ale nie sztucznie podbarwiany. Jej rozmówcy narzekają na ksenofobię i rasizm, na nieuleczone kolonialne ambicje, na ciągłą melancholię i nieuleczalny pesymizm. Wszystkie zakorzenione są głęboko w historii. Tej dawnej i nieodżałowanej, gdy portugalskie okręty królowały na szerokich oceanach, i tej zupełnie bliskiej, gdy dyktatura Salazara kazała ludziom zamykać się w sobie, uczyła lęku i nieufności wyrażanej milczeniem.

Autorka zbudowała swoją opowieść, przeplatając rozmowy, wywiady i własne refleksje stronicami poświęconymi dwudziestowiecznej historii Portugalii. Małgorzata Rejmer pisze, że Samotność Portugalczyka to czuły przewodnik po portugalskiej duszy. Jak podkreśla tytuł, szalenie samotnej. Obnażonej do naga i jakoś w tej nagości obolałej, a jednocześnie, co za tym idzie, niezwykle prawdziwej. Dalekiej od ideału, dalekiej od czyichkolwiek oczekiwań względem nacji Południa, dalekiej od glorii, w której pławiła się przed wiekami.

Czytanie o niej prowadzi mnie nieuchronnie do jednego pytania: czy, wbrew pozorom, maski nie zbliżają nas czasem do siebie?

 

Iza Klementowska, Samotność Portugalczyka, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014