artykuły podróże sprawdzone adresy styl życia

Były sobie drzwi. Allada Vermell w Barcelonie

Gosia Villatoro

Choć znajduje się zaledwie kilka kroków od Muzeum Picassa i słynnego kościoła Santa María del Mar, jeszcze do niedawna niewielu turystów skręcało w tę uliczkę położoną na barcelońskiej starówce. Od kilku lat jednak Allada Vermell cieszy się niezwykłą popularnością wśród użytkowników Instagrama. Dzieje się to za sprawą mieszkańców numeru 12, Luisa i Inés, których zamiłowanie do kwiatów i pasja ogrodnicza zupełnie niespodziewanie przyniosły im międzynarodową popularność. A właściwie nie im samym, lecz... drzwiom do ich mieszkania.

Allada Vermell swoim wyglądem przypomina niewielki ryneczek. Jest zamknięta dla ruchu samochodowego, a w jej centrum znajduje się plac zabaw z ławkami dla spacerowiczów, otoczony barami i restauracjami, wraz z ich stolikami i parasolami przeciwsłonecznymi. Wszystko to w orzeźwiającym cieniu drzew i typowych dla tej części miasta starych kamienic. Podobnie jak cała dzielnica, swój obecny wygląd i charakter zawdzięcza renowacji przeprowadzonej przed Igrzyskami Olimpijskimi w 1992 roku. W ramach ówczesnych prac wyburzono rząd domów, który dzielił obecny szeroki plac na dwie uliczki: Allada (oznaczająca w języku katalońskim grządkę czosnku) i Vermell (z katalońskiego: czerwony, nazwa prawdopodobnie nawiązująca do barwnika używanego przez pracujących w pobliżu dawnego kanału Rec Comtal garbarzy). Po połączeniu dwóch ulic powstała znana nam obecnie Allada Vermell. Niepozorna, jedna z wielu podobnych w dzielnicy El Born… którą dwoje ludzi uczyniło jedną z najbardziej niezwykłych i najczęściej fotografowanych w mieście Gaudiego.

Allada Vermell 12. Nie ma dzwonka ani nawet kołatki; są zwyczajne drewniane, przeszklone drzwi. Za nimi, od 35 lat, mieszka Luis Estévez, przez przyjaciół nazywany Lucky, oraz jego partnerka od lat ośmiu, Inés Hernández. Towarzyszy im czternastoletnia sunia Jackie. Kiedy Lucky się tu wprowadził, Allada i Vermell były jeszcze dwiema oddzielnymi uliczkami. Wyburzenie dzielących ich budynków przyjął z radością – do okien jego domu zaczęło wreszcie docierać słońce. Osiem lat temu, gdy zamieszkała z nim Inés, wspólnie postanowili ten fakt wykorzystać, ustawiając przed drzwiami 4 doniczki z roślinami. Dziś drzwi numeru 12 otacza ich już 61 – stojących na ziemi, umocowanych na ścianie, na oknach i na samych drzwiach. Niektóre z nich Lucky dostał od znajomych; jeszcze częściej są to egzemplarze odratowane, znalezione w różnych zakamarkach dzielnicy, porzucone. Z tych Luis jest najbardziej dumny. W wywiadzie udzielonym dziennikarce “El Periódico” w styczniu tego roku, mówił: – Wiele z tych pięknych roślin, które tu widzisz, było praktycznie martwe, kiedy je znalazłem. Znajomi ze śmiechem nazywają ich dom pod dwunastką “Lourdes dla umierających i porzuconych roślin”. 

Carrer de l'Allada Vermell, fot. Jorge Franganillo / Wikimedia, CC BY 3.0
Carrer de l’Allada Vermell, fot. Jorge Franganillo / Wikimedia, CC BY 3.0

Z czasem, kiedy doniczek wokół drzwi numeru 12 zaczęło przybywać, do tego nieistniejącego na turystycznych mapach Barcelony miejsca zaczęli pielgrzymować ciekawscy, pragnący zobaczyć “dom kwiatów” („dom roślin!” – natychmiast poprawia każdego Inés). Początkowo byli to znajomi sąsiadów i znajomi znajomych; potem turyści. Pojawiało się coraz więcej osób z aparatami fotograficznymi i komórkami. Dziś Luis i Inés muszą uważać, by, wychodząc z mieszkania, nie uderzyć nikogo drzwiami. Właściwie zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że akurat ktoś robi zdjęcie wejściu do ich domu. Zdarzyło się, że Inés wracała z zakupami i poproszono ją uprzejmie, żeby nie wchodziła w kadr, bądź zwrócono uwagę Lucky’emu, żeby się odsunął, kiedy stał w drzwiach, zerkając na podwórko. Oboje śmieją się z tych incydentów. Najbardziej surrealistyczną historię, jaka im się przydarzyła, Lucky przytacza w wywiadzie dla “El Periódico”: – Do mieszkania dosłownie wpadła mi kiedyś dziewczyna. Czasem zostawiam drzwi niedomknięte, żeby się wietrzyło, a ludzie się o nie opierają. Drzwi prowadzą zaś prosto do salonu. Przed domem odbywają się też profesjonalne sesje zdjęciowe: ślubne czy do magazynów mody. – Ustawiają się z rowerem, bez roweru, w kapeluszu, bez kapelusza… Kiedyś odbywała się sesja bielizny damskiej. Otworzyłem drzwi, a tu na doniczkach porozwieszane biustonosze i figi…

 

Zapytani o to, czemu nie pobierają opłat za zdjęcia – mogliby przecież na sławie swoich drzwi nieźle zarobić! – Luis i Inés odpowiadają, że głupio im prosić ludzi o pieniądze. Czasem tylko ktoś przyniesie im piwo. Lucky rozważa jednak wywieszenie karteczki z prośbą o dobrowolny datek na utrzymanie roślin, bo jest ono rzeczywiście dość kosztowne. Marzy mu się, by mógł całkowicie poświęcić się ogrodnictwu. Dostał już nawet swoje pierwsze zlecenie – przyozdobienie w podobny sposób witryny znajdującego się po sąsiedzku zakładu fryzjerskiego.Zresztą w ogólnym rozrachunku popularność, jaką przyniosło im hobby, Luis i Inés uważają za coś pozytywnego. Inés wskazuje na pudełko wypełnione karteczkami. To wiadomości, które zostawiają im w oknach odwiedzający z całego świata. Na każdej karteczce kilka ciepłych słów pod adresem lokatorów i ich ukochanych roślin. Sprawiają ogromną radość.

 

Obecnie Allada Vermell 12 pojawiła się już nawet w przewodnikach turystycznych. Przede wszystkim ze względu na ilość i różnorodność roślin zdobiących drzwi i ścianę domu, ale także ze względu na to, jak przepięknie zmienia się kolorystyka tego specyficznego „ogrodu” w zależności od pory roku. Czyżby uroda ogrodu spod dwunastki kryła jakiś sekret? Oprócz, rzecz jasna, ciężkiej pracy obojga lokatorów… Inés ujawnia, że oboje lubią przemawiać do swoich „podopiecznych”, a także… puszczają im muzykę klasyczną. – To je odpręża, gwarantuję! – śmieje się Inés.

 

Wszystkie wypowiedzi pochodzą z wywiadu udzielonego przez Luisa Esteveza i Inés Hernández magazynowi „El Periódico” 8 stycznia 2018 roku.

Ulica Allada Vermell 12 – dojazd metrem: Linia 4 (linia żółta), stacja: Jaume I.