artykuły kultura książki

Elias Canetti, Głosy Marrakeszu

Julia Wollner

Opowieść Canettiego ma moc kolorowej fotografii, ktorej magii dodaje fakt, że odrobinę, prawie niezauważalnie, pożółkła.

Głosy Marrakeszu długo czekały na swoją kolejkę, pokrywając się warstewką kurzu na moim regale. Spotkanie z noblistą wymaga przecież właściwej oprawy, implikuje uroczystość chwili. Sięgnęłam po nie wreszcie nieśmiało w święta, obawiając się swoich własnych oczekiwań. Niepotrzebnie! Jak na wybitnego twórcę przystało, jest u Canettiego wszystko, czego szukam w literaturze podróżniczej: mocne barwy, odurzajace aromaty, a do tego pewna urocza niedzisiejszość. Moc kolorowej fotografii, ktorej magii dodaje fakt, że odrobinę, prawie niezauważalnie, pożółkła. Intensywność chwili, która objawia się najpełniej w opisach tego, co trudne – biedne, brudne, utrudzone.

marrakesz canetti

Krótkie opowieści z Maroka pozostają na długo w pamięci. Po skończonej lekturze tworzące je obrazy wydają się pobrzękiwać w myślach niczym berberyjska, srebrna biżuteria – to przecież do zmysłu słuchu, zgodnie z tytułem, autor odwołuje się chyba najczęściej. Wędrujemy z nim po ubogich zaułkach Marrakeszu, a podeszwy naszych stóp stają się twarde, zmęczone i zakurzone – jak u tujeszych mieszkańców. Może dlatego tak bardzo przejmuje paragraf nakreślony przez Canettiego na pewnym skwerze w mellah. Nie chciałem się stąd ruszać, byłem tu przed setkami lat, ale zapomniałem o tym, a teraz wszystko wracało. Odnajdywałem tę gęstość i ciepło życia, które czuję w sobie samym. Kiedy tam stałem, byłem tym placem. Myślę, że zawsze nim jestem.

 

W jakiś przejmujący, pierwotny sposób, jesteśmy tym marokańskim placem i my.

 

Elias Canetti, Głosy Marrakeszu, Słowo/Obraz Terytoria, Gdańsk 2013