artykuły kultura styl życia

Músic de carrer

Gosia Villatoro

Między murami Dzielnicy Gotyckiej w Barcelonie niesie się dźwięk gitar, trąbek, saksofonów, bębnów, fujarek, skrzypiec, akordeonów, do którego dołączają głosy śpiewaków. Nie, to nie przypadkowa jam session domorosłych artystów ani ustawiony odpowiednio wcześniej flash-mob. To profesjonalni muzycy po akademiach, mistrzowie w swoim fachu. Bo w Katalonii músic de carrer, czyli muzyk uliczny, to więcej niż sposób na zarobienie paru groszy na rogu ulicy, to więcej niż hobby, więcej niż pasja. To styl życia.

 

Barri Gòtic – Dzielnica Gotycka w Barcelonie. Przysłowiowy rzut beretem od słynnej alei La Rambla. Mekka turystów, migrantów i artystów, historyczne centrum miasta, w którym uliczki przecinają się na wzór rzymskich cardus i decumanus, a gotyckie i neogotyckie budowle przywołują złoty wiek kultury i sztuki katalońskiej.

W wąskich uliczkach kamienice, a w nich sklepiki, bary tapas, salony tatuażu i restauracje sąsiadują z ciemnymi klatkami schodowymi, z których kręte, wysokie stopnie prowadzą do mieszkań zajmowanych przez „lokalsów” bądź odnajmowanych turystom. Uliczki te spotykają się na niewielkich placach, gdzie klienci raczący się tutejszymi specjałami i sączący trunki w kawiarnianych ogródkach prowadzą ożywione rozmowy, podczas gdy tuż obok ze swoimi instrumentami rozstawia się zespół. I oto między murami niesie się dźwięk gitar, trąbek, saksofonów, bębnów, fujarek, skrzypiec, akordeonów, do którego dołączają głosy śpiewaków. Nie, to nie jest przypadkowa jam session domorosłych artystów ani ustawiony odpowiednio wcześniej flash-mob. To profesjonalni muzycy po akademiach, mistrzowie w swoim fachu. Bo w Katalonii músic de carrer, czyli muzyk uliczny, to więcej niż sposób na zarobienie paru groszy na rogu ulicy, to więcej niż hobby, więcej niż pasja. To styl życia.

 

Dzielnica Gotycka w Barcelonie, fot. Valerie Hinojosa / Flickr, CC BY-SA 2.0
Dzielnica Gotycka w Barcelonie, fot. Valerie Hinojosa / Flickr, CC BY-SA 2.0

Wielu młodych ludzi, którzy miłość do muzyki postanowili przekuć w profesję i poświęcić jej życie, tworzy zespoły, ale zamiast iść utartą na zachodzie ścieżką (nagrywać płytę demo i rozsyłać ją po wytwórniach, czekając, aż ktoś się pozna na ich talencie i zaproponuje nagranie albumu w studio oraz trasę koncertową, a w międzyczasie grywać w pubach „do kotleta”), wybierają koncertowanie na świeżym powietrzu. Usłyszeć i poznać mogą ich tam tłumy, którym swoją twórczość za darmo udostępniają także w internecie. Dlaczego? Rúben H, jeden z muzyków od dawna grający na Rambli i w Barri Gòtic, odpowiada: kiedy pierwszy raz w historii zabrzmiała muzyka, z pewnością było to na świeżym powietrzu. Dla każdego, kto chciał słuchać. Prywatyzacja muzyki i zamknięcie jej w czterech ścianach lokali, które pobierają opłatę za możliwość posłuchania artysty, to wymysł współczesności.

Muzycy uliczni w Katalonii, nie tylko ci grający na zawsze pełnych ludzi placach Dzielnicy Gotyckiej czy równie tłocznej Rambli w Barcelonie, ale także ci grający na rynku w miasteczku Juneda w Leridzie czy na miejskim placyku w Ripollet, czują się kontynuatorami tej tradycji. Tradycji, wedle której muzyka jest własnością wszystkich i dla wszystkich powinna być dostępna. Barcelońska Rambla gości muzyków ulicznych od ponad wieku, choć ich działalność coraz częściej zderza się z prywatnym interesem sprzedawców i restauratorów, którzy woleliby, by najbardziej uczęszczanana aleja miasta była miejscem dedykowanym wyłącznie wielorako rozumianej konsumpcji.

Uliczne muzykowanie na Passeig de Joan de Borbó, fot. Ernst Moeksis / Flickr
Uliczne muzykowanie na Passeig de Joan de Borbó, fot. Ernst Moeksis / Flickr, CC BY-SA 2.0

Filozofia muzyka ulicznego jest jednak odmienna: zaprezentować swoją twórczość słuchaczowi w sposób wolny, a jeśli się ona spodoba, wtedy ewentualnie zaproponować niewielką opłatę, by mógł nadal się jej poświęcać. Oczywiście, z takiej filozofii trudno wyżyć, stąd wielu z nich wykonuje też jakiś konkretny fach: nauczyciel muzyki, sprzedawca w sklepie muzycznym czy inny, czasem nawet niezwiązany z muzyką.

Ulica należy do wszystkich i jest dla wszystkich. Dla tych, którzy spróbują grania na niej, i szybko się poddadzą: bo zmęczą ich nieustanne batalie z urzędnikami, pokonają zmiany pogody bądź po prostu „nie złapią chemii” z publicznością. Dla tych, którzy grają tak przez większość swojego życia, jak najsłynniejsza bodaj w Barcelonie postać ulicznej sceny, Rafi. Dla tych, którzy na ulicach doskonalą swój warsztat, zdobywają popularność i z muzyki czynią swój zawód, jak trębacz jazzowy Raynald Colom. Dla tych, którzy kiedyś grali zawodowo i cieszyli się popularnością, ale ta przeminęła, jak w wypadku dawnej gwiazdy holenderskiej sceny eurodance, Clarence Bekker, który dziś gra na ulicach Dzielnicy Gotyckiej i ma tu swoich oddanych fanów. Dla takich jak portugalski gitarzysta Dani Lança, który ma za sobą całą historię grzywien i skonfiskowanych instrumentów, a zarazem jest zatrudniany przez miejski ratusz do występów podczas ważnych lokalnych festiwali. Dla takich jak Bandarra Street Orkestra, którzy koncertują na ulicach Katalonii, ale są też zapraszani na ulice i festiwale Francji czy Andorry. Dla tych, którzy mają swoją wierną publikę, gotową płacić, by wesprzeć karierę ulubionego artysty, i dla tych, którzy grają dla zachwyconych turystów, mając świadomość, że jutro będą przez nich zapomniani, a pojawi się ktoś nowy.

Szczególny przypadek stanowią ci muzycy, dla których granie na ulicach stało się trampoliną do wielkiej kariery – dziś błyskawicznie zapełniają areny koncertowe zarówno w Hiszpanii, jak i poza jej granicami. Takich, oczywiście, jest niewielu. Najsłynniejszy jest casus zespołu Txarango, bodaj największej gwiazdy katalońskiej sceny muzycznej, znanej w całej Hiszpanii, a nawet poza nią. W 2006 roku muzykujący kumple: wokalista Alguer Miquel, gitarzysta Marcel Lázara i pianista Sergi Carbonell postanowili założyć kapelę. Namówili do współpracy jeszcze kilku innych muzyków i zaczęli koncertować na ulicach Barri Gòtic. W swojej twórczości łączą muzykę reggae, rytmy latynoskie i jamajskie, a w swoim wizerunku scenicznym odwołują się do artystów cyrkowych. Nazwa Txarango pochodzi od nazwy instrumentu muzycznego podobnego do mandoliny, na którym lubił grać Marcel. Muzyka, ale też niesamowita, radosna energia Txarango błyskawicznie zdobyły im rzeszę fanów, a wkrótce zaczęli się o nich upominać agenci. W ciągu zaledwie roku z ulic Barcelony przenieśli się na katalońskie sceny festiwalowe, zaczęli nagrywać swoje utwory, a hiszpańscy melomani nazwę Txarango poczęli wymieniać jednym tchem z Manu Chao czy Che Sudaka. Skład zespołu przeszedł kilka roszad na przestrzeni lat, jego trzon jednak niezmiennie stanowią Alguer Miquel i Sergi Carbonell. Dziś mają za sobą nagrane cztery albumy studyjne, niezliczoną ilość koncertów w całej Europie, a nawet w Indiach, cieszą się uwielbieniem licznych rzesz fanów, a inni znani muzycy zabiegają o współpracę z nimi. Nie zapomnieli jednak o korzeniach: zachęcają do wspierania ich przez kupowanie płyt, ale jednocześnie udostępniają swoją muzykę za darmo w internecie. Odwiedzając place i placyki miejskie w Katalonii można też doznać miłego zaskoczenia, gdy nagle wśród lokalnych grajków pojawiają się Alguer, Sergi i pozostali muzycy Txarango, by, jak kiedyś, nim stali się gwiazdami, zagrać darmowy koncert. Z czystej pasji i miłości do muzyki.

 

Zdjęcie główne: David Spender / Flickr,  CC BY-SA 2.0