artykuły kultura książki

Umberto Eco, Historia piękna

Izabela Frankowska

Widzisz, są takie chwile, kiedy sama doskonałość objawia się nam w czyjejś dłoni lub twarzy, w cieniach na górskim stoku albo na morzu, a wtedy, wobec cudu piękna, zamiera w nas serce... Umberto Eco, Baudolino

Zwodzi i uspokaja. Bywa ulotne, zmienia się i przekształca według tylko sobie znanych prawideł. Ewoluuje i więdnie, aby powrócić w nowej, doskonalszej formie. Piękno – nie tylko to cielesne, ale również duchowe, metafizyczne, moralne. Piękno – ludzkie, zespolone z architekturą, przyrodą, literaturą. Niejednorodne, dostosowane do wrażliwości i gustów epoki. Jest natchnieniem artystów, celem sztuki i symbolem jej wielkości. Jego wielkość paraliżuje w obawie przed śmiesznością. Niestety im więcej przybiera form, tym mniej jest dostrzegane i analizowane. I choć na jego temat napisano setki opasłych tomów, to ciągle pragniemy o nim czytać. Szczególnie, jeśli kolejną publikację redaguje sam Umberto Eco.

Pierwsze wydanie Storia della bellezza pod redakcją słynnego semiologa ukazało się we Włoszech w 2004 roku; doczekało się kilku wydań również w Polsce. Sięgnąwszy po tę niezwykle urodziwą – także wizualnie – książkę, wkraczamy do barwnego świata zarówno obrazów, jak i tekstów powstałych na przestrzeni tysięcy lat. Krok po kroku śledzimy rozwój terminologii i języka służącego opisaniu materii delikatnej i ulotnej. Połączenie cielesnego dobra z pięknem, czyli grecka kalokagathia, przywołana w wierszach Safony i rzeźbach Praksytelesa, koresponduje z pięknem liczb,  estetyczno-matematyczną wizją wszechświata w narracji pitagorejskiej, która w ludzkim ciele przybiera kształty witruwiańskie – proporcjonalność, symetrię, ale też eurytmię dostosowaną do warunków widzenia. W średniowieczu do głosu dochodzą barwa i światło. Piękno to drogocenne marmury, metale czy kamienie wymagające obróbki, aby wypełnić rolę decus, czyli dekoracji i przyjemności. Uwagę zwracają też ludzkie oczy – świetliste, zielononiebieskie, niczym prawdziwe klejnoty ozdabiające zaróżowione lica niewiast. Renesans zwraca się ku pięknu zmysłowemu, niemal egoistycznemu, ale wciąż klasycznemu, które ulega rozpadowi w formach manieryzmu i baroku, pozbawiając się ukrytych znaczeń. Postaci rozedrgane, poruszone, szczególnie widoczne w figura serpentinata, nie wpisują się już ani w koło, ani w geometryczne czworoboki. Klasycyzm dostrzega piękno jedynie w umyśle, który je ogląda, zatwierdzając większą wolność kanonów, w tym tych okrutnych i mrocznych. Starożytne ruiny, kobiece namiętności, niespokojne zachody słońca – wyrafinowane i wyszukane piękno jest jedynie maską, za którą ukrywa się ciemna strona człowieka. Kontrastuje to z równolegle iskrzącą ideą wzniosłości – echem wielkiej duszy, nieposkromionym entuzjazmem, szlachetnym wyrazem i natchnionym patosem. W XIX wieku przekształci się w piękno romantyczne, wypełnione melancholią, mrokiem i estetycznym, nieco groteskowym mistycyzmem, co doskonale obserwujemy w sztuce prerafaelitów. Śródziemnomorze powróci do głosu w czasach rodzącego się faszyzmu, głosząc piękno maszyn. Kiedy – jak nie teraz – samochód wyścigowy piękniejszy jest od Nike z Samotraki? Od form abstrakcyjnych do głębi materii, pierwsza połowa XX wieku stanowiła teatr dramatycznej walki pomiędzy pięknem prowokacji a pięknem konsumpcji. Wszystkie chwyty dozwolone, również w wyborze środków ekspresji, coraz bardziej zatracającym ramy, pomiędzy tym co atrakcyjne, a zwyczajnie brzydkie. Lecz… czy to nie brzydota określa piękno? Czyż nie jest niezbędna w porządku powszechnym do spotęgowania uroku materii? Na te pytania odpowie wydana kilka miesięcy później  Historia brzydoty, okraszona równie pięknymi reprodukcjami oraz bogactwem źródeł literackich i filozoficznych. Prawdziwa uczta dla miłośnika sztuki, którą warto odbywać niespiesznie i z rozmysłem. Powroty mile widziane.

 

 

Wydanie polskie tłumaczyła Agnieszka Kuciak, wydał Rebis (ostatni raz w roku 2012)