kultura ludzie

Dwunasty pokój. Wspomnienie Ezia Bossa

Agnieszka Poczyńska-Arnoldi

Walczył jak lew, a słabość fizyczną przekuwał w duchową tężyznę – pisały gazety. Miesiąc temu odszedł wybitny włoski muzyk Ezio Bosso.

Muzyka wnosi w nasze życie ważny element, bez którego bycie człowiekiem utraciłoby istotną jakość. Przez złożoność emocji, jakie w nas wywołuje, (…) przez głębokie zakorzenienie w tych warstwach pamięci, do których nawet niszczycielska demencja nie ma pełnego dostępu, wreszcie przez specyfikę neurologicznych i psychologicznych mechanizmów, jakie pozwalają nam jej doświadczać, muzyka – bardziej od którejkolwiek z innych sztuk – tkwi w nas głębiej niż sądzimy, i stanowi ważny element konstrukcyjny świadomego ludzkiego jestestwa.

(K. Sławińska, Orfeusz u neurologa, “Tygodnik Powszechny”, 15.07.2009)

 

 

15 maja odszedł Ezio Bosso. Prawdopodobnie każdy, kto miał okazję poznać go lub posłuchać, doznał tamtego ranka poczucia straty. Bosso miał 48 lat i od prawie dziesięciu zmagał się z rakiem mózgu, który zmusił go do poruszania się na wózku, jednak Maestro nigdy się nie poddał. Walczył jak lew, a słabość fizyczną przekuwał w duchową tężyznę – napisał jeden z włoskich dzienników. Kompozytor, dyrygent i pianista zarażał pasją do życia i muzyki, które dla niego istniały nierozdzielnie. Uwodził słowem, dźwiękiem i uśmiechem. Nie godził się, by definiowała go niepełnosprawność. – Człowiek jest tym, co czuje i do czego dąży, a nie chorobą, która mu się przytrafiła – powtarzał.

Do niedawna był bardziej znany za granicą niż we własnym kraju. Współpracował z operą wiedeńską, nowojorskim baletem i teatrem Bolszoj, był dyrektorem londyńskiej orkiestry smyczkowej The London Strings. Komponował symfonie, sonaty, współczesną muzykę operową, ilustracje muzyczne do spektakli performatywnych, a także muzykę filmową. Stworzył m.in. ścieżki dźwiękowe do filmów Gabriele Salvatoresa: Il ragazzo invisibile (Niewidzialny chłopak), Quo vadis, baby oraz Io no ho paura (Nie boję się). Kompozycje o charakterze narracyjnym, odtwarzające nastroje gwałtowne i dynamiczne, radośnie piękne, mrożące krew w żyłach, nostalgiczne lub elegijne – jak to życiu.

Próbuję czesać się sam…

Włoskiej publiczności dał się poznać w czasie Festiwalu w San Remo w 2016 roku. Długo bronił się przed występem z obawy, że stanie się „telewizyjną kukiełką”; w końcu przekonał go Carlo Conti. Wykonał na fortepianie utwór własnej kompozycji pt. Following a bird, z albumu zatytułowanego Dwunasty Pokój. – Według antycznej przypowieści ludzkie życie składa się z dwunastu pokoi. W każdym z nich zostawiamy część siebie. Dwunasty pokój jest ostatni, w nim wspominamy wszystkie poprzednie. Bywa nieprzyjazny, czasem zieje pustką, ale dopiero tu przypominamy sobie i rozumiemy to, co wydarzyło się w poprzednich pokojach. Pozbywamy się w nim bólu, masek i uprzedzeń, odzyskujemy wolność i bliskość z innymi ludźmi – opowiadał publiczności, która urządziła mu owację na stojąco. Byli jednak i tacy, którzy dostrzegli jedynie jego ekscentryczny wygląd. Satyryczny blog Spinoza tak skomentował występ: To doprawdy rozczulające, że nawet osoba z poważną niepełnosprawnością może zafundować sobie idiotyczną fryzurę. Artysta, który z powodu syndromu neurodegeneracyjnego miał problemy z koordynacją ruchów, odpowiedział: – To dlatego, że próbuję czesać się sam…  Poczucie humoru, klasa i dystans.

Ezio Bosso urodził się 13 września 1971 roku w skromnej robotniczej rodzinie w Turynie. Mama pracowała w fabryce Fiata, a tata sprzedawał bilety tramwajowe. To starszy brat zorientował się, że mały chłonie dźwięki. Potem wspierała go grająca na pianinie ciotka. Jako czterolatek umiał już czytać i zapisywać nuty, a gdy po raz pierwszy usłyszał Sonatę księżycową Ludwiga van Beethovena, poczuł obezwładniający zachwyt i postanowił, że jak dorośnie, koniecznie nauczy się ją wykonywać. Często dla zabawy wyobrażał sobie, że dyryguje. Rodzicom zależało, by rozwijał zdolności, zwrócili się więc do nauczyciela muzyki. Ten okazał się jednak nie tyle pozbawiony intuicji, co bezlitosny. – Wasz syn nigdy nie zostanie pianistą ani dyrygentem – powiedział im na odczepne. – Jesteście robotnikami i niech on też zostanie robotnikiem.

Mimo „wyroku skazującego” Ezio rozpoczął naukę w szkole muzycznej w Turynie i jako czternastolatek został basistą w popularnej w latach ’80 młodzieżowej kapeli Statuto, stworzonej przez trochę starszych kumpli z konserwatorium. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że w szkole nie dogadywał się z prowadzącym go profesorem. W końcu postanowił wyjechać do Francji, gdzie zadebiutował jako solista i na nowo rozpoczął studia muzyczne. W odnalezieniu własnej drogi pomógł mu austriacki kontrabasista Ludwig Streicher, który uznał, że grając tylko na jednym instrumencie, Ezio nie wykorzystuje wszystkich swoich możliwości, i przekonał go do studiowania dyrygentury na Akademii Muzycznej w Wiedniu. Od tej pory Bosso żył jak obieżyświat. Z grupą młodych wykonawców muzyki współczesnej włóczył się po Europie i nie tylko. Los mu sprzyjał. Zwłaszcza, że jego ówczesna ukochana otrzymała duży spadek po bogatym wuju – malarzu i filantropie Giuseppe Pinot-Gallizio, legendarnej postaci z Alby i koronowanym królu cygańskim. Młodzi z dnia na dzień stali się zamożni, a Ezio mógł wreszcie zrealizować marzenie stworzenia orkiestry, która grałaby tylko jego kompozycje. Jednocześnie współpracował z międzynarodowymi instytucjami kultury: operą w Sydney, nowojorskim Carnegie Hall, dyrygował londyńską Orkiestrą Symfoniczną. Bywał też w rodzinnym Turynie, gdzie wieczorami spotykał znajomych w okolicach Murazzi del Po. Teren dawnych doków i wałów przeciwpowodziowych stanowił wówczas kultową metę turyńskiej movidy. Imprezowali w starym wagonie tramwajowym wciśniętym pod arkady murów. Bosso, jak wspominają przyjaciele, był duszą towarzystwa. Opowiadał niestworzone historie o swoich spotkaniach z von Karajanem, raz po raz uzupełniając je o nowe i niekoniecznie prawdziwe szczegóły. W 2011 roku zdarzył mu się wypadek samochodowy. A gdy znalazł się w szpitalu, w czasie badań okazało się, że ma guza mózgu.

Z odwagą jest jak z miłością – człowiek mimo strachu postanawia iść dalej

Po czasie żartował, że fortepian spadł mu wtedy na głowę. Nowotwór zoperowano, ale w jego konsekwencji pojawiła się choroba neurodegeneracyjna, która zaatakowała ośrodek ruchu i mowy. Diagnoza nie pozostawiała wątpliwości: z czasem mogło być tylko gorzej. Bosso bał się nowego siebie. Postanowił rozstać się z miłością swojego życia, Anną Marią, z obawy, że schorzenie i tak prędzej czy później zabije uczucie. W rezultacie licznych zabiegów schudł o czterdzieści kilogramów. – Rak mózgu plus ta patologia degeneracyjna to było trochę za dużo; nie miałem pojęcia, jak sobie z tym poradzić – wyznał w którejś rozmowie. – Przede wszystkim bałem się utraty samodzielności. Z drugiej strony zdarzały się sytuacje całkiem zabawne. Niektórzy traktowali mnie jak małe dziecko, inni z kolei mówili tak głośno, że miałem ochotę powiedzieć “Słuchaj, ale ja w tym wszystkim na szczęście jeszcze nie ogłuchłem”. Byli i tacy, którzy operowali jedynie bezokolicznikami. Oduczyłem się chodzić, mówić i grać, ale z czasem wszystkiego od nowa się nauczyłem i wówczas… poczułem się jak nowonarodzony. Odkryłem życie bez filtrów. Pozbyłem się ich, wykrzywiały jedynie obraz rzeczywistości – opowiadał. – Strach oczywiście istnieje, nie można udawać, że nie. Z odwagą jest z kolei tak jak z miłością – człowiek mimo strachu postanawia iść dalej.

Dochodził do siebie przez prawie cztery lata. W pokonywaniu barier pomogła mu miłość do Beethovena, którego uważał za swojego „artystycznego ojca”. Wiele ich łączyło. Obaj obdarzeni talentem, musieli stawić czoła niepełnosprawności. Beethoven, po kilku latach zmagań z głuchotą, został zmuszony do rezygnacji z występów i poświęcił się komponowaniu. Przeżycia odcisnęły się na jego twórczości, afirmującej determinację i wolę życia pomimo cierpienia. Po przełamaniu kryzysu, stworzył radosną II symfonię D-dur op. 36. Otarł się o śmierć i jednocześnie, paradoksalnie, odkrył życie na nowo – napisał Ates Orga. Zupełnie jak Bosso, który z kolei cenił Beethovena za empatyczny charakter twórczości i uważał, że dzięki niemu stał się wolnym człowiekiem. – Muzyka, która przenika nas na wskroś, nie tylko budzi emocje, ale też wydobywa uczucia i nas od nich uwalnia – przekonywał. – Opowiada naszą historię, ponieważ każdy słucha jej przez pryzmat własnych przeżyć. Lubił powoływać się na eksperyment amerykańskiego kompozytora Johna Cage’a, który w 1951 roku wszedł do komory bezechowej na Uniwersytecie Harvarda, by usłyszeć ciszę, ale usłyszał wysokie i niskie tony, wytwarzane przez jego układ nerwowy, bicie serca i przepływ krwi. Okazało się więc, że absolutna cisza nie istnieje, a muzyka jest w nas, niezależnie od woli. – Muzyka uczy nas rzeczy najważniejszej: słuchania. Nie tylko dźwięków, ale też wsłuchiwania się w siebie, bo tylko wtedy odkrywamy możliwości, które niesie każda nowa sytuacja – mówił Bosso. Po okresie załamania przestał zastanawiać się, “dlaczego?”. Kiedy okazało się, że nie ma w dłoniach wystarczającej siły, by grać na fortepianie, przy konsultacji ze specjalistami zaprojektował klawisze wymagające mniejszego nacisku. Całą energię wkładał w kierowanie swoją orkiestrą Europe Philharmonic i popularyzowanie muzyki klasycznej. Był międzynarodowym ambasadorem Stowarzyszenia Mozart 14, wspierającego krzewienie muzyki wśród dzieci i młodzieży oraz spuściznę po Claudiu Abbado. Stworzył program telewizyjny pt. Che storia è la musica, poświęcony utworom Bacha, Beethovena i Czajkowskiego, który pobił rekordy oglądalności. W sierpniu zeszłego roku zadebiutował na Arenie w Weronie, gdzie pokierował brawurowym wykonaniem średniowiecznego manuskryptu Carmina Burana. Przeciwstawiał się idei elitarności muzyki poważnej i może dlatego nie zawsze cieszył się sympatią kolegów po fachu, którzy krytykowali go za “nierytualny” wygląd i zarzucali, że popularność zdobył w ostatnich latach dzięki… chorobie. Tak jakby jego wcześniejszy dorobek w ogóle nie istniał.

Ostatnia nuta zawsze może stać się początkiem nowej melodii

Gdy grał lub dyrygował, odzyskiwał moc i koordynację ruchów, przenosił się w wymiar pozbawiony ciała i grawitacji. Dyrygował całym sobą. Mimiką i spojrzeniem przekazywał emocje, od dziecięcej radości po transcendentne wzruszenie, jakby prowadził z orkiestrą rozmowę. Czas kwarantanny i odizolowania działał na niego wyjątkowo przytłaczająco – ze względu na obniżoną odporność przez kilka miesięcy nie opuszczał mieszkania. Tęsknił za bliskością, przyjaciółmi, słońcem i powietrzem, z czego zwierzał się w telewizyjnych wywiadach online. Odszedł niespodziewanie w wyniku nagłego pogorszenia stanu zdrowia. Często twierdził, że przy życiu trzyma go muzyka i że wykonywać można ją w jedyny możliwy sposób: razem. Czyżby w momencie, kiedy okazało się to niemożliwe, stracił siły i motywację?  – Nie istnieje ostatnia nuta, ponieważ zawsze może stać się początkiem nowej melodii – powtarzał. – Nie istnieje śmierć, ponieważ jest częścią życia. A kiedy życie sprowadzało go do parteru, reagował uderzeniem skrzydeł. Każdego, kto dawał się ponieść, zabierał ze sobą na wyżyny. Grazie, Maestro!

 

Zdjęcie główne: Ezio Bosso w 2017 roku, fot. Francesco Modeo / Wikimedia, CC BY-SA 4.0