podróże styl życia lente znaczy powoli

Dyskretne odrodzenie. Świetlany i śródziemnomorski Poznań

Daria Nowicka

Oto Poznań: jego symboliczne zakamarki, przechowywane znaki i śródziemnomorskie twarze.

Miejsce, w którym stoimy, wypełnione jest wiosenną aurą; grecką i łacińską jasnością. Jest ona wpisana w poznańską tęsknotę za południowymi miejscami i śródziemnomorskim horyzontem. Klarowne dni stają się tu dłuższe, słońce wznosi się wysoko nad horyzont i zaznacza łuk trwałej pamięci. Wtedy, gdy świat przypomina kwitnienie, szczególnie wyraźnie przybliżają się historyczne kształty, wracają lunetowe fragmenty krajobrazów i XIX-wieczne dialogi, prowadzone przy teatralnych rozgłośniach, wśród szumu mitologicznych fontann. Poznańskie przestrzenie, wąskie, kamienne uliczki, zdają się wskazywać, że każde miejsce ma tu dwie postaci: dzienną i tę, która zjawia się w półcieniach, często jako epizod. Przekroczenie tej granicy czasu pozwala zaistnieć powidokom z południowych kultur.

Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki, fot. Diego Delso / Wikimedia, CC BY-SA 4.0
Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki, fot. Diego Delso / Wikimedia, CC BY-SA 4.0


Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki. Przybliżenia i intermedia

Pierwszeństwo teatru na śródziemnomorskiej mapie Wielkopolski nie jest przypadkowe. Przebywając na dziedzińcu operowym, ma się wrażenie, że czas teraźniejszy splata się tu z przeszłym, za sprawą pamięci podróżnych i łaskawego losu. Śródziemnomorska historia opery poznańskiej sięga jeszcze czasów saskich – wtedy to włoskie trupy teatralne, podróżując z Drezna do Warszawy, zatrzymywały się przy dawnym dziedzińcu jezuickim, gdzie odgrywały najbardziej oczekiwane przedstawienia: komedie, intermedia, pantomimy, a nawet opery. W początkach XIX wieku wystawiano tu utwory autorów polskich, niemieckich i przede wszystkim włoskich. Początkowo szerokiej publiczności przybliżano sztuki Paisiellego, Cimarosa czy Picciniego. Z upływem czasu, po utworzeniu stałego teatru repertuarowego, grono włoskich artystów powiększało się o najbardziej rozpoznawalne nazwiska i tytuły: Puccini (Jaskółka), Verdi (Nieszpory sycylijskie, Don Carlos), Rossini (Cyrulik sewilski, Kopciuszek) czy Donizetti. Pierwotna wielokulturowość tego miejsca, która trwa do dzisiaj (za sprawą, między innymi, spektaklu Halka w reżyserii Pawła Passiniego), sprawiła, iż poznański teatr bardzo szybko stał się jedną z najważniejszych scen operowych w kraju. W jego historię wpisały się różne języki sceniczne, zapewniając temu miejscu trwałą formę przestrzenną; poczucie, że cały artystyczny świat nie jest już obok, ale w przybliża się w literackiej łączności. Ta międzykulturowa spójność i wzajemne przenikanie ujawniły się także podczas spektaklu Ernani Verdiego, zrealizowanego z Israeli Opera w Tel Awiwie.

Po doznaniach artystycznych warto spojrzeć na poznański teatr w jeszcze jednej perspektywie: sąsiedzkiej architektury. Wyjątkowość tego miejsca podkreśla bliskość poznańskiej polonistyki, znajdującej się po wschodniej stronie Teatru Wielkiego. W świetlanej i południowej przestrzeni, niedaleko centrum miasta, łączą się ze sobą głośne czytania (warto wspomnieć tu o śródziemnomorskich wykładach, podczas których studenci omawiają Cycerona, Marka Aureliusza, aż po współczesne Italie Stasiuka czy Wykłady Italo Calvina) i teatralne reinterpretacje. A wszystko zdarza się najpełniej między grecką επαγρύπνηση (czujnością) a włoskim destino (przeznaczeniem).

Poznański Ratusz, fot. Weekend Wayfarers / Flickr, CC BY 2.0
Poznański Ratusz, fot. Weekend Wayfarers / Flickr, CC BY 2.0


Wczorajsze Południe na Starym Rynku

Idea podróżowania do niewielkich przestrzeni, z charakterystycznym dla Śródziemnomorza wchłanianiem piękna sąsiednich kościołów, uliczek i sklepików, szczególnie wyraźnie towarzyszy poznawaniu kolejnego miejsca – poznańskiego ratusza, znajdującego się na Starym Rynku. Pierwsze wzmianki o gotyckim budynku pojawiły się już w XIV wieku. Określano go wtedy jako Domus consulum (Dom konsulów). Jego typowo polska historia przeplatała się kulturowo ze światem artystycznym Włoch, Hiszpanii i dawnej Hellady, choć najczęściej działo się to w sytuacjach granicznych. Tak stało się między innymi w 1550 roku, kiedy do Poznania przyjechał Jan Baptysta Quadro z Lugano, włosko-polski renesansowy architekt, aby przebudować ratusz po zniszczeniach pożarowych, do jakich doszło w 1535 roku. Artysta podejmował się wtedy różnych zajęć na rzecz miasta, wkrótce stał się też architektem miejskim. Oprócz restauracji ratusza zapisał się w pamięci poznaniaków również jako twórca kamieniczek, sukiennic, Sali Wielkiej – pomieszczenia renesansowego, w którym odbywały się pierwsze obrady mieszkańców, oraz Wagi Miejskiej. Jan Baptysta był właścicielem kilku kamienic przy Starym Rynku 84 i ulicy Wrocławskiej 11. Jednak najwięcej czasu spędzał w swojej winiarni, mieszczącej się w samym środku rynku, który dziś jest głównym miejscem restauracyjnym i turystycznym.

Sztuka Jana Baptysty Quadro z jednej strony wyrażała się w czułości i wrażliwości języka symboli, z drugiej otoczona była kontrowersyjną postawą artysty. Najważniejsze okazało się jednak spełnienie sztuki w reakcji turystów i mieszkańców, dla których dzieła Baptysty stały się możliwością istnienia w przeszłości, razem z artystyczną intuicją i miłosnym ukojeniem przed lękiem, które zapewniała artyście żona, poznanianka Barbara Sztametówna. Jan Baptysta Quadro w swoich pracach architektonicznych powracał wielokrotnie do tradycji starożytnej Grecji, gdzie twórcy, aby zaznaczyć swój udział w sztukach artystycznych, pozostawiali na budynkach kamienną sygnaturę autorską. Baptysta powrócił do tego zwyczaju, tworząc na zachodniej ścianie ratusza gmerk, wykonany dodatkowo z herbem i napisem: Hoc opus artificis Joannis Baptistae. Dziś niemego już Jana Baptystę Quadro można spotkać w rzeźbie umieszczonej na kamienicy, w której dawniej mieszkał. Anonimowy wizerunek artysty został połączony z miniaturą poznańskiego ratusza, najważniejszego dzieła włoskiego architekta. Ci, którzy są spragnieni towarzystwa architekta, mogą również przespacerować się ulicą Jana Baptysty Quadro – uliczką na Starym Rynku, która biegnie między budynkami Arsenału i Muzeum Wojskowego.

Ratusz, widziany z zewnątrz, to także miejsce, w którym uwidaczniają się mitologiczna tęsknota i starożytna kobieca siła. Na frontowej ścianie budynku, zwanej loggią, znajdują się, ustawione parami, kobiece alegorie cnót. Pierwsza jest patientia (cierpliwość) z owcą oraz prudentia (roztropność) z lustrem. To niezwykłe połączenie, gdzie animalna biel, będąca pierwszą barwą, pierwotną czystością, spotyka się z własnym odbiciem. W drugim połączeniu istnieją obok siebie najbliższe cnoty: charitas (miłość) z dwojgiem dzieci oraz iustitia (sprawiedliwość) z wagą i mieczem. Kolejne są fides (wiara) z kielichem i mieczem oraz spes (nadzieja) z kadzielnicą i słońcem. Przedostatnia para to fortitudo (męstwo) ze złamaną kolumną i temperantia (umiarkowanie) przelewające wodę z dzbana do misy. Ten ostatni obraz to przypomnienie, ale też symbol nieutulonej tęsknoty za starożytnym kanonem piękna, dobra i jednoznaczności. Na samym końcu cnót pojawiają się Lukrecja, córka rzymskiego patrycjusza, ze sztyletem wymierzonym we własną pierś, i Kleopatra, ostatnia królowa hellenistycznego Egiptu, z wężami oplatającymi ramiona. Samobójcza historia obu kobiet wskazuje, że paradoksalnie najbliżej światła jest cień.

Śródziemnomorski czas na ścianach poznańskiego ratusza ma także wymiar kulisty. W jego wewnętrzny rytm w formie medalionów zostały wpisane postaci z południowego regionu: Wergiliusz, Homer, Justynian Wielki, Horacy, Spartakus, a także Archimedes i Witruwiusz. W tym przywoływaniu po imieniu spotykają się ze sobą różne dziedziny życia, począwszy od greckiej filozofii przyrody, rzymskiej literatury, aż po renesansowy humanizm. To moment, kiedy antyczna metafora przecina się z życiem współczesnym. Jest w tej architekturze wyjaśnienie, odwrotność gestu, spokój barwy, przylgnięcie do minionej historii i poczucie pewnego niedokończenia. Jak w zaprojektowanej przez Baptystę Sali Wielkiej, której wejście artysta przyozdobił fragmentem z Polityki Arystotelesa: Rada niewiasty jest ułomna, chłopca zaś niedoskonała, dopiero starość jest w radach pożyteczna. Po drugiej stronie tej samej ściany włoski architekt umieścił cytat z Psalmu 3: Usta sprawiedliwego głoszą mądrość i język jego głosi co słuszne. Słowo miało stać się  widzialne…

Rynek, fot. Sergei Gussev / Flickr, CC BY 2.0
Rynek, fot. Sergei Gussev / Flickr, CC BY 2.0


Muzeum Instrumentów Muzycznych w sąsiedztwie Czerwonej Kamienicy

Obok koncentrowania się na zapatrzeniach, charakterystycznych dla architektonicznego oka, równie piękne może być zasłuchanie w baroku i romantyzmie: „wyobrażenie muzyki” i rekonstrukcja śródziemnomorskich dźwięków. Wśród barwnych kamieniczek: zielonych, błękitnych i miodowych, które zdobią centrum miasta, znajduje się Muzeum Instrumentów Muzycznych. Założył je w 1945 roku Zdzisław Szulc, pierwszy kustosz muzeum, który uczynił je wyjątkowym i jedynym w Polsce, na tak znaczną skalę, miejscem wieloetnicznym. Przenikają się tu kultury włoska, hiszpańska, grecka, francuska i polska. Następcy Szulca, Włodzimierz Kamiński i Jacek Podbielski, wzmacniali znaczenie tego miejsca, nawiązując liczne kontakty z ośrodkami europejskimi i pozakontynentalnymi. Pierwszy z nich, rozwijając w sposób szczególny szkołę lutniczą i skrzypcową, włączył muzeum w krąg sztuki europejskiej już na początku lat 60. XX wieku. Natomiast działalność Jacka Podbielskiego w latach 90. przyczyniła się do rozwoju muzyki barokowej, dzięki której Muzeum Instrumentów stało się europejską przestrzenią sztuki. Dźwięk barokowy, romantyczny i oświeceniowy, zapisany w starodawnych instrumentach drewnianych, wyrażał tęsknotę za pojęciami klasycznymi, stawał się formą przeżywania przeszłości, mozaiką kulturową; był jednocześnie ekspresjonistycznym przywitaniem i wspomnieniem artystów, obdarzonych słuchem absolutnym.

Kiedy wchodzi się do budynku, niejako w gościnę, ma się poczucie wewnętrznej dwoistości miejsca: z jednej strony nieustannie towarzyszy nam polski pejzaż kulturowy, zaś z drugiej pojawia się nostalgia śródziemnomorskiej świadomości. W muzeum znajduje się bowiem ponad dwa tysiące eksponatów, wśród nich europejskie instrumenty profesjonalne, ludowe oraz liczne muzykalia. Wśród nich ważne miejsce zajmują instrumenty lutnicze, drewniane i blaszane włoskich mistrzów, takich jak: Amati, Guadagnini, Maggini oraz Testore. Amati pochodził z rodziny włoskich lutników, którzy w XVI i XVII wieku budowali skrzypce, altówki i wiolonczele. Dla szkoły kremońskiej, założonej przez Andrea Amatiego, dźwięk był nie tylko słyszalny, lecz również „widzialny”. Dlatego mistrz uczył następne pokolenia sztuki łączenia geometrii z wytwornością i elegancją instrumentu, które do dziś można podziwiać w centrum Wielkopolski. Wpływ szkoły kremońskiej i jej umiłowania szczegółu zaznaczył się także w działalności Magginiego. Dla artysty sztuka spełniała się w oksymoronicznych połączeniach: doskonałe i ciemne, zamknięte i niejasne. Taki też „kolor” dźwięku – mroczny, nieoświetlony – starał się uzyskać, wykonując altówki o większych rozmiarach. Zmysł wzroku stał się również ważny w rzemiośle lutniczym Guadagniniego: artysta zapisał się w historii sztuki głównie jako wykwintny autor skrzypiec, których dzisiejsza wartość jest bezcenna. Guadagnini przez ponad 50 lat doskonalił swój warsztat w czterech ośrodkach, począwszy od rodzinnej Piacenzy, przez Mediolan, Parmę i Turyn. Jego świadomość muzyczna, umiłowanie szczegółu i minimalizm ujawniły się w ostatnim okresie działalności – sztuce turyńskiej. Wtedy właśnie zrealizował swój końcowy projekt: skrzypce zwane Stradivarius ubogich, co jest nawiązaniem do prac Antoniego Stradivari.

Muzeum Instrumentów to także miejsce intertekstualne, intersensualne. Historycznym dźwiękom, które na nowo stają się słyszalne, towarzyszą bowiem cykliczne wykłady malarskie. To miejsce, w którym możliwa staje się podróż w regiony bliskie śródziemnomorskiemu światłu, to przestrzeń, w którym zachwyt łączy się z liryczną ascezą.

W pobliżu Muzeum Instrumentów Muzycznych znajduje się budynek nr 37, zwany również Czerwoną Kamienicą. Jej nazwa pochodzi od barwy elewacji, jaką kamienica uzyskała w 1880 roku. Dom został zbudowany jeszcze w XVI wieku, w stylu gotyckim, jednak w kolejnym stuleciu kamienica została przebudowana na styl barokowy, według projektu włoskiego architekta Tomasza Poncino. Artysta, pochodzący z Gorizii w Istrii, przynależącej do Republiki Weneckiej, zapisał się w polskiej historii na dłużej. Prace artystyczne w Polsce rozpoczął około 1620 roku; zgodnie z jego sztuką i projektami architektonicznymi zostały wybudowane Zamek Ujazdowski, Pałac Kazimierzowski w Warszawie czy kościół cysterski w Lądzie. Do Poznania przybył prawdopodobnie w styczniu 1652 roku, jak podaje pierwsza wzmianka w archiwalnych księgach obywatelskich miasta. Zgodnie z umową zawartą z Janem Krausem, rajcą poznańskim, Poncino miał przebudować Czerwoną Kamienicę. „Kronika Miasta Poznania” podaje, że główną cechą włoskiego architekta była jednak opieszałość przy realizacji powierzonych mu zadań, co prowadziło wielokrotnie do niedokładności wykonywanych prac. W reakcji na niesumienność, artysta był kilkakrotnie więziony, między innymi w Lądzie i Poznaniu. Mimo to został mianowany pierwszym mistrzem murarskim w Poznaniu. W 1641 roku Poncino został serwitorem królewskim, a w 1650 otrzymał tytuł murator sacrae regis maiestatis. Włoch zapisał się w historii miasta nie tylko jako architekt, ale również jako „człowiek światła” – w latach 50. otrzymał prawo sprzedaży białego wosku i świec.

Fontanna Neptuna w Poznaniu, fot. SuperGlob / Wikimedia, CC BY 3.0
Fontanna Neptuna w Poznaniu, fot. SuperGlob / Wikimedia, CC BY 3.0


Cztery fontanny

Wiosenny czas, kiedy wszystko, nawet to, co najmniejsze, przypomina o swojej obecności, to właściwy moment, by powrócić do pierwszego zachwytu, początkowej niebieskiej formy i antycznej jasności. Przypominają o tym cztery fontanny usytuowane bezpośrednio na Starym Rynku. Najbliżej poznanego już ratusza znajduje się Fontanna Prozerpiny, starorzymskiej bogini kiełkującego zboża. Już sama symbolika pierwszych roślin, które przypominają o nadchodzącej zieleni, napełnia przeświadczeniem, że jesteśmy w miejscu właściwym. Podkreśla to również niezwykłe znaczenie imienia bohaterki – Prozerpina pochodzi od łacińskiego proserpere, „zjawiać się”. Dodałabym jeszcze: zjawiać się w błękicie, przywołując w pamięci obraz Luca Giordano Porwanie Prozepiny. Dominuje w nim intensywna barwa błękitnego materiału, którym otulona jest rzymska bogini, odzwierciedlenie greckiej Persefony. „Wodna” Prozerpina, czuwająca nieustannie na poznańskim rynku, została przedstawiona w momencie porwania jej przez władcę podziemi. Niezwykle symboliczne stało się umieszczenie fontanny na zbiegu ulic Wielkiej i Żydowskiej, przede wszystkim dlatego, że w samo południe słońce pada wprost na władcę podziemi, czyniąc z niego postać oksymoroniczną.

W południowo-wschodniej części rynku znajduje się fontanna „samotna”, jednoosobowa – Fontanna Apolla. Zbudowano ją na miejscu historycznej studzienki, która przez wieki zaopatrywała mieszkańców Poznania w wodę. Pierwszym więc słowem, które określa fontannę, jest źródło, przypominające o spokojnym czasie, potrzebie odpoczynku, a zarazem przynoszące witalność i radosne oczekiwanie. Apollo, grecki bóg piękna, muzyki, prawa i porządku został przedstawiony z harfą. Mówiono o nim, że był najprzystojniejszym mężczyzną w starożytnej Grecji. Apollo to postać wyjątkowa, przede wszystkim dlatego, że jego imię pochodzi od greckiego Apóllōn  – człowiek jaśniejący; zarazem jednak w jego imię zostało wpisane zniszczenie. Ta przedziwna sprzeczność wiąże się z natychmiastowym znikaniem, ale też potrzebą i wiarą w nowe spotkanie.

Podczas spacerowania warto jeszcze na moment zatrzymać się przy Fontannie Marsa i Fontannie Neptuna, by zrozumieć, czym jest śródziemnomorskie zapatrzenie. Mars, staroitalski bóg wojny, początkowo był czczony jako opiekun pór roku, a w sposób szczególny wiosny. Była w nim domyślna łagodność, o której pamiętali dawni pasterze, powierzając mu w opiekę owce prowadzone na pastwiska. To przypomnienie bieli marsjańskiej, w czasie wiosennego przesilenia, zwraca uwagę na człowieka, który po całym życiu wraca do ocalającej dobroci, po raz pierwszy odsłania swoje prawdziwe imię. Na ostatniej z fontann króluje Neptun, bóg chmur, deszczu i wód, przedstawiony razem ze swoją żoną Amfitrytą oraz synem Trytonem.

Po tym ostatnim zdaniu można by dopisać tylko jedno słowo: Rodzina. To najważniejsze zakończenie świetlistego Poznania, jego symbolicznych zakamarków, przechowywanych znaków i śródziemnomorskich twarzy. Najpiękniej jednak oglądać tę fontannę w półmroku; ma się wtedy poczucie, że już za chwilę, zaraz rano, nastanie światło, a ukryte znaki staną się widoczne w górnym blasku.

Zdjęcie główne: Fontanna Marsa, fot. SuperGlob / Wikimedia, CC BY 3.0
Artykuł ukazał się drukiem w Lente#01 w kwietniu 2016 roku.
Magazyn w formie e-booka kupić można tutaj. Nakład papierowy wyczerpany.
Na hasło POZNAŃ otrzymać można zniżkę w wysokości 5 PLN.