kultura sztuki piękne historia podróże

Wśród kur i wawrzynu. Z wizytą w Prima Porta

Julia Wollner

W miejscowości zwanej Prima Porta, położonej na prawym brzegu Tybru, na północ od Rzymu, miała swą podmiejską posiadłość Liwia Druzylla, małżonka cesarza Augusta.

Do cesarzowej jedzie się brudną kolejką wątpliwie ozdobioną mało ciekawym graffiti. W pociąg wsiąść trzeba na stacji Flaminio, tuż obok Piazza del Popolo. Motorniczy nie spieszy się z rozpoczęciem kursu, pasażerowie pochrapują pod maseczkami, a plastikowe siedzenia kleją się do ciała. Podróż, na szczęście, trwa niespełna pół godziny.

Stacja docelowa, znajdująca się tuż obok posiadłości pierwszej rzymskiej cesarzowej Liwii Druzylli, żony Augusta, nie wzbudza skojarzeń z glorią dawnego imperium. Przy dworcu mnożą się obskurne bary z kebabem, powietrze pachnie fryturą, a przechodnie poproszeni o wskazanie drogi do antycznej willi twierdzą, że nigdy o takowej nie słyszeli. Na szczęście zza rogu wyłania się jedno tylko wzniesienie – to musi być tutaj. Wiadomo przecież, że z ogrodu Liwii widać było cały Rzym.

Fot. Julia Wollner
Fot. Julia Wollner

 

Na wzgórzu szumią gęste trawy, srebrzą się drzewa oliwne, a ptaki wyśpiewują swe trele wśród gałęzi granatu. Trudno powstrzymać się przed porównaniem pejzażu z przepięknymi malowidłami, które przed dwoma tysiącami lat nieznany, a wielce uzdolniony artysta sporządził na ścianie tutejszej  cesarskiej jadalni, portretując, wśród zachwycających zieleni i błękitów, ogród pełen drzew obsypanych owocami. Dziś, przynajmniej na pierwszy rzut oka, próżno jednak szukać w Prima Porta wielkiej sztuki i cesarskiego rozmachu. Granicę posiadłości znaczy proste rustykalne ogrodzenie, a na nielicznych przybywających tu turystów czeka skromny muzealny pawilon strzeżony przez miłą panią kustosz, szczerze zdziwioną, że ktoś podjął trud podróży do tego zapomnianego przez bedekery miejsca.

Ruiny samej posiadłości są dość dobrze zachowane, choć dla osoby nieznającej historii miejsca mogą okazać się niełatwe w interpretacji. Willę wzniesiono w czasach republikańskich, a użytkowano do V wieku naszej ery. Przez pół tysiąca lat, jak nietrudno zgadnąć, rezydencja przeszła mnósto przeróbek, i tylko nieliczne fragmenty pamiętają rzeczywiście czasy pierwszej cesarzowej. Oko cieszą jednak pozostałości kolorowych fresków i podłogowe mozaiki (w przeważającej części pochodzące z II i III wieku naszej ery), a podczas spaceru da się wyodrębnić ślady dużego atrium, perystylu z basenem, mniejszego dziedzińca z ogródkiem oraz kompleksu termalnego.

 

Fot. Julia Wollner

Bardziej dociekliwi spytają strażnika o wstęp do podziemnej jadalni, w której dziś, niestety, czekają na nich tylko ciemne nagie ściany. To właśnie w tym ukrytym przed prażącym słońcem piwnicznym pomieszczeniu znajdowało się słynne triclinium Liwii, gdzie urządzano pyszne cesarskie bankiety. Wspomniane wcześniej freski, które przed wiekami zdobiły tę niezwykłą jadalnię, można – i trzeba! – oglądać dziś w Palazzo Massimo alle Terme, przy stacji Termini. W Prima Porta warto natomiast zachwycić się gąszczem zielonych krzewów zupełnie prawdziwego wawrzynu, który, uprawiany w dużych glinianych  donicach, zapełnia sporą część ogrodu posiadłości i zachęca do wspomnienia dawnych rzymskich legend.

Według Swetoniusza, udająca się do swej posiadłości Liwia była kiedyś świadkiem niezwykłego symbolicznego zdarzenia. Zauważyła, że na niebie pojawił się orzeł ściskający w szponach bialutką kurę; ta natomiast trzymała w dziobie gałązkę wawrzynu. Ptak obniżył lot i upuścił swą zdobycz u stóp Liwii, która, po konsultacji z wróżbitami, postanowiła zaopiekować się kurą i jej przyszłym potomstwem, jak również wyhodować laurowy krzew z przyniesionej przez nią gałązki. Pojedynczy pęd zamienił się po latach w prawdziwy wawrzynowy gaj, a w posiadłości hodowano z troską białe kury, które dały początek nazwie miejscowości, określanej w antyku mianem Ad Gallinas Albas.

Reprodukcję fragmentu fresku z willi Liwii kupisz teraz w naszym sklepie
Reprodukcję fragmentu fresku z willi Liwii kupisz teraz w naszym sklepie. Zachęcamy także do lektury powieści Liwia pióra Michała Kubicza, którą znajdziesz tutaj


Se non è vero
, è  ben trovato – powiedzieliby po włosku dzisiejsi mieszkańcy okolicy, nie dociekając nadmiernie, ile w legendzie prawdy, a ile propagandy. Spełnia ona wszak swą podstawową rolę: podkreślenia wyjątkowości cesarskiej pary, od samego początku predestynowanej do rzeczy wielkich. Kura od zarania dziejów jest bowiem symbolem światła i siły; zapowiada szczęście, harmonię i dobrobyt. Laur, czyli wawrzyn szlachetny, łączono zaś w starożytności ze sławą, triumfem i chwałą, a także z mądrością i boskim natchnieniem. Blisko stąd do słynnej IV Eklogi, w której Wergiliusz ogłaszał nadejście złotego wieku w czasie, gdy swymi rządami świat objąć miał Oktawian August – z Liwią u swojego boku.

Wspomnienie antycznych wróżb i przepowiedni, a jeszcze bardziej – ich słynnych bohaterów, czyni z laurowego gaju miejsce niezwykłe, bo noszące w sobie zapowiedź wydarzeń leżących u podstaw naszej cywilizacji. Uświadomienie sobie tego faktu sprawia, że nagle ani skromność lokalnego muzeum, ani brzydota okolicy, ani nawet niemiłe uliczne wonie przy miejscowej kolejowej stacji nie wydają się już specjalnie zaskakujące. Po prostu, jak to zwykle nad Morzem Śródziemnym, wysublimowany kunszt sąsiaduje tu ze szpetotą, a proza codzienności z wielką historią, w której tym łatwiej, być może, uczestniczyć. Z cesarskiego ogrodu pełnego legend do powszedniego życia w centrum współczesnego miasta wrócić trzeba znów pomazaną sprejem kolejką. Podczas półgodzinnej drzemki pod powiekami ma się jednak obrazy pełne antycznego piękna.

 

Zdjęcie główne: fragment fresku z domu Liwii w Prima Porta