artykuły kultura

Wenecja zamaskowana

Beata Zatońska

Maska twarz kryje – a kto się pyta o sprawy czyje, tego przywita wrzawa, śmiech pusty. Żywo, radośnie, skrycie, miłośnie, staruszek Doża, Arlekin młody, Dziewczyna hoża szuka osłody; matrony, księża, oszusty swobody – ostrzegał nasz romantyczny poeta Antoni Malczewski, odnosząc się do maski jako jednego z symboli Wenecji. W mieście tym maski zdają się być wszędzie: w sklepach, na zdjęciach, obrazach, pocztówkach. Znajdziemy je na weneckich mostach i niejednym budynku, bo, wykute w kamieniu, zdobią także fasady. Czyżby na potwierdzenie, że, jak pisze Ackroyd, jest to miasto intryg i tajemnic?

Dziś wenecki karnawał to przede wszystkim impreza dla turystów. Uliczki i place, zatłoczone jeszcze bardziej niż zwykle, pękają w szwach. Międzynarodowy tłum w kolorowych maskach ogląda bajeczne parady sunące kanałami na łodziach, słucha wszechobecnej muzyki, ogląda przestawienia. Znad kieliszków prosecco i filiżanek espresso maski i maseczki wymieniają zalotne spojrzenia, smakując doskonałe pączki frittelle. Może nawiązują się międzynarodowe romanse, jak to bywało w latach, gdy Serenissima przeżywała swoją świetność. To nic, że większość masek to dziś tanie chińskie podróbki. Ważny jest nastrój, chwila, zabawa, blask lampionów na gondolach zwielokrotniony przez odbicie w wodzie. Rilke mawiał, że Wenecja jest kwestią wiary i wciąga nas w granice swojej niepochwytności. Na czas karnawału trzeba więc w to miasto mocno wierzyć.

Fot.: archiwum Julii Wollner
Fot.: archiwum Julii Wollner

 

Fot.: archiwum Julii Wollner
Fot.: archiwum Julii Wollner

Maska twarz kryje

„Wenecjo, Wenecjo! Kto ciebie nie widział, ten cię nie ceni” – mówi stare włoskie przysłowie, które przytoczył w Straconych zachodach miłości zafascynowany Włochami William Szekspir. Mistrz ze Stratfordu lubił maskarady i przebieranki, które od wieków są znakiem rozpoznawczym weneckiego karnawału. Skryci za kolorowymi, błyszczącymi maskami ludzie mogli stać się tym, kim chcieli, i robić to, co im się podobało. Nic dziwnego, że maska stała się symbolem wolności, anonimowości i równości – karnawał zdmuchiwał wszak tytuły i różnice społeczne. Jej użycie było jednak przede wszystkim doskonałym sposobem na uniknięcie plotek. Buongiorno Siora Maschera (“Witam Panią Maskę”) – tak zwracali się do siebie balujący w karnawale Wenecjanie i ich goście. Rozpoznanie osoby zamaskowanej stanowiło nietakt i dyshonor. Maska chroniła, dawała bezpieczeństwo.

Fot.: archiwum Julii Wollner
Fot.: archiwum Julii Wollner

 

Fot.: archiwum Julii Wollner
Fot.: archiwum Julii Wollner

Chleba i igrzysk

W ponad 1000-letniej historii miasta wystawne karnawałowe zabawy organizowano przez ponad 700 lat. Co prawda pierwsza pisemna wzmianka o karnawale w Wenecji pochodzi z roku 1268, jednak pewne jest, że hucznie bawiono się tam już od XI wieku. Republika Wenecka, będąca potęgą morską, handlową, finansową i militarną, opierała się na silnie zhierarchizowanym społeczeństwie, gdzie każdy miał każdego na oku. Potrzebny był wentyl bezpieczeństwa. Dożowie i patriarchat z chęcią organizowali więc zabawy – nic tak nie uspokaja, jak pełne brzuchy i zmęczenie po hulankach. Nie bez znaczenia dla praktycznych Wenecjan pozostawał też fakt, że na karnawale świetnie się zarabiało.

Fot.: archiwum Julii Wollner
Fot.: archiwum Julii Wollner

 

Fot.: domena publiczna
Fot.: domena publiczna

Jak podkreśla biograf Wenecji Peter Ackroyd, miasto na wodzie od zawsze było stolicą intryg i tajemnic, gdzie dwulicowość była na porządku dziennym. Patrycjusze oddawali swoje córki do klasztorów, by nie uszczuplać posagami rodzinnych majątków, a znudzone mniszki prostytuowały się na złość tym, którzy zamykali je za kratami. Zamaskowane wirowały w tańcu podczas karnawału, a i hierarchowie kościelni pozwalali sobie na wiele. Nie minęło wiele czasu, gdy Wenecjanie zaczęli nosić maski nie tylko w wyznaczonym czasie. Parady zamaskowanych postaci odbywały się więc m.in. przy okazji świętowania Wniebowstąpienia czy Dnia św. Stefana. Bywało też, że podczas ważnych głosować senatorowie zakładali maski, by zachować anonimowość i uniknąć potem nieprzyjemności. Nietrudno zgadnąć, że zjawisko to nie zawsze znajdowało aprobatę władzy. W XIII wieku zakazano uprawiania hazardu w maskach. Nie zezwalano także, by nosiły je prostytutki. Za niestosowanie się do przepisów wymierzano surowe kary. Hazardziści mogli trafić na galery, a nierządnice zrzucano z mostu lub skazywano na czteroletnią banicję; stosowano też wysokie grzywny. W 1608 r. rząd wenecki postanowił egzekwować zakaz noszenia masek poza czasem karnawału i wyznaczonych świąt. Pod koniec XVIII stulecia, za panowania króla Austrii, gdy przestała istnieć Republika Wenecka, zakazano także samego karnawału. Na dobre powrócił dopiero w 1979 r.

 

Maski można kupować w Wenecji przez cały rok. Pysznią się kolorami, piórami, wstążkami, koralikami i cekinami. Urzekają elegancją w wykwintnych butikach i straszą plastikowym ubóstwem w tanich kioskach z pamiątkami.Te wykonywane ręcznie kosztują setki euro i wykonane są z najlepszych materiałów. Podstawą jest jednak zawsze papier-mâché. Mistrzowie, którzy je tworzą, to maschereri. Doża Foscari w kwietniu 1436 r. nadał statut ich cechowi. W 1773 r. zarejestrowanych było w Wenecji już 12 licencjonowanych pracowni. Ci, którzy licencji nie mieli, narażali się na potężne kary. Fot. Alex Morley / Wikimedia, CC BY-SA 3.0


Typologia masek weneckich

Trupioblada bauta

Wśród masek wybieranych przez mieszkańców Wenecji palma pierwszeństwa należy się masce skromnej, białej, z czarna mantylą, która zakrywa tył głowy. To bauta. Musiały ją nosić w XVI i XVIII wieku mężatki, które szły do teatru lub do opery. Nie wolno natomiast było jej zakładać pannom na wydaniu.

Klasyczna bauta jest jednolicie biała – może stąd jej druga nazwa, larva (od łacińskiego słowa oznaczającego ducha). Zakrywa trzy czwarte twarzy; nad ustami delikatnie się unosi – ukrywająca się za nią osoba może więc swobodnie jeść i pić. Maska ma otwory na oczy i delikatnie zarysowany nos. Dopełnieniem bauty są trójgraniasty kapelusz i czarna peleryna. W takim stroju anonimowość jest zapewniona.

Główna nazwa tej maski łączy się prawdopodobnie z naśladowaniem dziecięcego języka (“bau bau”). Podczas karnawału zdarzało się bowiem, że grupa zamaskowanych osób otaczała jakiegoś nieszczęśnika i wywlekała mu wszystkie jego słabostki, używając przy tym zmienionych, stylizowanych na dziecięce świergolenie głosów.

Uwodzicielska moretta

Czarna, owalna, przylegająca do twarzy maska. Często powlekano ją aksamitem lub atłasem. To maska milczenia, bo przytrzymuje się ją – dzięki specjalnemu guzikowi umieszczonemu po wewnętrznej stronie – zębami. Oczywiście nie ma w niej otworu na usta. Osoba, która wybierała morettę, musiała być więc niezwykle opanowana i powściągliwa; w przeciwnym wypadku maska mogła niespodziewanie spaść z jej twarzy.

Moretta bywała też nazywana servetta muta, czyli niemą służąca, choć nosiły ją tylko kobiety szlachetnie urodzone. Uchodziła za niezwykle uwodzicielską i bardzo intrygowała mężczyzn, zwłaszcza, że noszące ją panie, zgodnie z modą panującą w XVI i XVII wieku, nosiły do niej głębokie dekolty. Z biegiem lat morettę uznano za niepraktyczną.

Figlarne volto

Owalna, biała maska z wyciętymi otworami na oczy. Przylega do całej twarzy. Bywa bogato zdobiona w górnej części. Nosi się do niej fantazyjne nakrycia głowy. Przytrzymuje ją sznureczek zawiązany z tylu głowy. Osoba, która ją nosi, pozostaje kompletnie anonimowa. Nie może jednak ani jeść, ani pić.

Dwuznaczna kocica

Gnaga, półmaska o kocim kształcie, z kocimi uszkami. Używali jej młodzi Wenecjanie, mężczyźni, gdy przebierali się za kobiety. Chętnie korzystali z niej homoseksualiści. Skąd nazwa? Po wenecku nasze „miau” to „gnau”. Osoba z tą maską na twarzy często nosiła koszyk pełen kociąt.

Mattacino

To trefniś, komediant, który uwielbia zabawę do białego rana. Jego imię zostało prawdopodobnie urobione od włoskiego mattino, czyli poranek. Nosi maskę z wydatnym nosem i błazeński kapelusz.

Bernardon

To przebranie starego, zniszczonego przez choroby mężczyzny z drewnianą nogą dawno straciło popularność. Bernardon – dziś kojarzący się bardziej z Halloween – chodził otulony postrzępionym płaszczem przesiąkniętym krwią, a maska, za którą skrywał twarz, była pokryta głębokimi zmarszczkami.

Medyk z czasów zarazy

Budzi jednocześnie grozę i śmiech. Kostium ten stanowi odwzorowanie stroju, który nosili lekarze w czasie epidemii dżumy. Ubierali się oni w długie, czarne, woskowane szaty, które nasączano aromatycznymi olejkami. Głowę przykrywali kapturem, a oczy chronili wielkimi okularami. Natomiast do nosa przyczepiali długi dziób, często wypełniony tamponami nasączonymi octem.

Z czasem strój ten zainspirował miłośników karnawałowej zabawy. Składa się na niego czarny kapelusz, długa peleryna i maska z okularami na długim, zakrzywionym nosie. I choć stanowi poniekąd ucieleśnienie memento mori, ostrzeżenia przed śmiercią, to bywa niezwykle zdobny i lśniący.