kultura sztuki piękne ludzie

Vincent Van Gogh. W stronę słońca

Magdalena Giedrojć

To, czego szukał, dała mu Prowansja.

Przez całe życie pędził gdzieś przed siebie w poszukiwaniu marzeń. Porzucał szkoły i miasta, zrywał znajomości, kłócił się z bliskimi, robił rzeczy szalone i niebezpieczne. Był nieszczęśliwym samotnikiem, który rozpaczliwie pragnął lepszego życia, tylko nie umiał go znaleźć. Przez chwilę wydawało się, że ukojenie przyniesie mu przyjaźń z Prowansją, krainą pełną niezwykłych krajobrazów i kolorów. Niestety i ta historia nie ma dobrego zakończenia.

Z rodziną na dobre i złe?
Vincent van Gogh urodził się w 1853 roku w Groot-Zundert, małej mieścinie na południu Holandii, niedaleko granicy z Belgią. Dokładnie rok przed jego narodzinami matka powiła martwego syna, któremu również nadano imię Vincent. Ta zbieżność imion i smutne dziedzictwo prześladowało van Gogha przez całe życie; nie mógł się uwolnić od poczucia, że zawdzięcza swe życie śmierci starszego brata. Rodzice dbali o niego, ale dom pozostawał surowy i pozbawiony czułości. Ojciec był pastorem, a przy tym człowiekiem zamkniętym w sobie i bardzo wymagającym. Nie zastanawiał się nad uczuciami swoich dzieci, starał się za to dbać o ich edukację. Niestety Vincenta nigdy nie ciągnęło do nauki. Ilekroć rozpoczynał jakąś szkołę, szybko ją porzucał. Na brak sukcesów naukowych mógł mieć wpływ także jego charakter: chłopiec od dzieciństwa był raczej małomówny, introwertyczny, niechętnie utrzymywał kontakty z innymi ludźmi; nawet z własnym rodzeństwem relacje miał dość chłodne. Wyjątkiem był młodszy brat Theo, który opiekował się Vincentem, wspomagał go finansowo, wyciągał z tarapatów, a w zamian mógł liczyć na przyjaźń i długie listy. To była wyjątkowa więź, chyba jedyna naprawdę głęboka, którą zbudował Vincent. Reszta ludzi przemykała przez jego życie; po krótszych lub dłuższych znajomościach rozstania przebiegały często dość gwałtownie. Wielokrotne powroty do rodziny zawsze miały w tle kłopoty finansowe, nie zaś rzeczywistą potrzebę bycia blisko z krewnymi.

 

Jedyny obraz Vincenta van Gogha w Polsce: „Wiejskie chaty pośród drzew” w stołecznym muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego


Między światami

Kiedy wiadomo już było, że Vincent nie zostanie wybitnym naukowcem, wuj zaproponował mu pracę w galerii sztuki w Hadze; potem wysłano go do filii paryskiej i londyńskiej. Paradoks polegał na tym, że choć Vincenta od wczesnych lat ciągnęło go do rysowania i malowania, nie odnalazł się w świecie marszandów i handlu dziełami sztuki. Po kilku latach stracił pracę w firmie wuja. Miał wtedy 23 lata, przed nim było jeszcze czternaście lat życia. Jeśli do tej pory nie było zbyt łatwo, to od tego momentu zaczęło być naprawdę ciężko. Przez chwilę był nauczycielem. Potem postanowił pomagać w kościele. Otrzymał misję wspierania górników, jednak zatracił się w przeżywaniu ich ubóstwa i cierpienia do tego stopnia, że władze kościelne orzekły, iż podważa godność kapłaństwa. Zrezygnowano z jego pomocy. Nie udało mu się dostać na studia teologiczne, za to rozpoczął naukę w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Brukseli, szybko jednak uznał, że inaczej wyobrażał sobie studiowanie sztuk pięknych. Mijały miesiące, mijały lata, a Vincent wciąż wędrował, zmieniał miejsca zamieszkania, przenosił się, wracał do rodziny i znów ją opuszczał. Nigdzie nie czuł się dobrze. Wszędzie miał wrażenie, że musi coś zmienić.

Stabilizacji nie sprzyjały też nieudane związki z kobietami. Po raz pierwszy zakochał się podczas pracy w Londynie. Wybranką jego serca została córka gospodyni domu, w którym mieszkał. Wyznał jej miłość, jednak dziewczyna odrzuciła jego uczucie. Po raz drugi jego serce zadrżało, gdy podczas pobytu z rodziną na wsi spotkał niedawno owdowiałą kuzynkę. Spędzał z nią wiele czasu i bardzo zaangażował się w tę znajomość. Gotów był się żenić, lecz i tym razem został odrzucony, podobno głównie dlatego, że kuzynka nie była zainteresowana małżeństwem z kimś bez grosza przy duszy. Próbował ją przekonać, jednak nazwała go odrażająco natarczywym i zerwała z nim kontakty. Trzecia kobieta wniosła w jego życie same kłopoty, choć przez chwilę miał nadzieję, że pomoże mu się ustabilizować i założyć rodzinę. Kiedy ją poznał, była już matką pięcioletniej dziewczynki i spodziewała się syna. To nie była wielka miłość, ale zamieszkali razem z nadzieją na lepsze życie. Sien była jeszcze bardziej zagubiona w życiu niż Vincent: prostytuowała się, nadużywała alkoholu, zaraziła van Gogha chorobą weneryczną. Na wszystkich rysunkach Vincenta jest smutna, jakby nieobecna, skulona gdzieś w kącie. Rodzina van Gogha nie mogła pogodzić się z tym, że związał się on z prostytutką. W końcu przymuszono malarza do zakończenia tego związku. Nie rozpaczał, ale odczuwała wielki smutek, że nie udało mu się stworzyć rodziny, że jego artystyczna dusza musi pozostać samotna. Od tamtej pory kobiety pojawiały się w jego życiu zaledwie na chwilę; były bez znaczenia, miały ulżyć mu tylko w trudach artystycznego życia.

Sien obierająca ziemniaki, kwiecień 1883, Kunstmuseum Den Haag, Haga


Żółty przebłysk szczęścia

Przez cały czas van Gogh doskonalił się w rysunku i malarstwie, szczególnie lubił pejzaże i scenki rodzajowe. Z upodobaniem uwieczniał ubogich ludzi i ich otoczenie, zanurzał ich w ciasnych wnętrzach, w ciemnościach z rzadka rozbłyskiwanych światłem. Jego martwe natury również pochodzą z chłopskich chat: tu chodaki, tam rozsypane kartofle, w tle proste gliniaki. To nie był świat wyrafinowanych mieszczańskich salonów, gdzie Vincent nigdy nie czuł się dobrze. Podczas pobytów w Paryżu spotykał ludzi wpływowych i majętnych, poznawał wielkich artystów, marzył o malarskiej wspólnocie, jednak nie udawało mu się wyjść poza swą samotność. Trzy lata przed śmiercią zdecydował się porzucić dotychczasowe życie i wyjechać do Prowansji, gdzie zamierzał wreszcie wcielić w życie swoje marzenia.

Prowansja go zachwyciła, uległ czarowi miejscowych pól, drzew i kwiatów. Rozkoszował się kolorami i jasnym światłem. Jego obrazy, dotychczas stonowane, teraz eksplodują kolorami, wśród których królują żółcie w towarzystwie intensywnych niebieskości. Wszystko jest na nich mocne: kolory, posunięcia pędzlem, energia. Niektóre obrazy urzekają subtelną jasnością, inne niemal przerażają dynamiką. Na wszystkich płótnach widać urzeczenie van Gogha południową prowincją Francji.

Niestety, te ostatnie lata przyniosły artyście, poza malarską zmianą i twórczą eksplozją koloru, także coraz większe problemy zdrowotne. Vincent szaleje, jest coraz mniej obliczalny, trudno przewidzieć, co zrobi sobie i innym. Namawia do przyjazdu Paula Gauguina, ale po dwóch miesiącach artyści rozstają się po wielkiej awanturze i nigdy już więcej się nie zobaczą. Tak kończy się wielki sen o wspólnocie malarzy. Theo umieszcza brata w szpitalu, gdzie ten wciąż maluje. Ostatnie miesiące to nieustanne zmaganie się ze światem i ze sobą. Wychodzi ze szpitala, wraca, podejmuje próby normalnego życia, spada z wysokości swych planów. Jeszcze odwiedza Paryż, jeszcze próbuje. A potem już nic nie daje się okiełznać. 27 lipca 1880 roku Vincent van Gogh wraca ze spaceru z raną postrzałową brzucha, dwa dni później umiera. Do dziś nie ma absolutnej pewności, czy to było samobójstwo czy jednak brał w tym udział ktoś trzeci. Na szczęście do umierającego Vincenta zdążył przyjechać Theo i towarzyszyć mu w ostatnich chwilach. Bracia połączyli się zresztą wkrótce, Theo zmarł bowiem w styczniu następnego roku i został pochowany razem z Vincentem.

Gaj oliwny II (1889), Kröller-Müller Museum
Gaj oliwny II (1889), Kröller-Müller Museum

Prowansja przyniosła malarzowi wielkie emocje, otwarcie na zupełnie nowy świat, a to podkręciło jego psychikę do temperatury wrzenia. Twórczość van Gogha z tego okresu bywa nieco „chorobliwa”, przypomina czasami szalone sny, halucynacje, nie brak jednak zwykłego piękna, blasku, światła, ciepła. Wszystkiego tego, czego Vincentowi tak bardzo brakowało przez cale życie. Nie wiadomo dokładnie, co dolegało malarzowi. Mówi się o schizofrenii, epilepsji, psychozie maniakalno-depresyjnej czy porfirii. Jednak bez względu na to, na co cierpiał i co doprowadziło go na skraj przepaści, Prowansja dała mu to, czego szukał i czego pragnął. Tylko na chwilę, która sprawiła jednak, że poczuł, jak może wyglądać życie, za którym tak tęsknił.