Śródziemnomorska podróż, która zmieniła moje życie
RedakcjaNavigare necesse est, vivere non est necesse. Żeglowanie jest ważniejsze, niż życie, bo nie ma życia bez żeglowania! Tyle starożytni Rzymianie. Co o swoich najważniejszych podróżach mają do powiedzenia wybrani członkowie naszej ekipy?
Julia Wollner: od Czarnogóry do Ściany Płaczu
Wykorzystam przywilej, jakim cieszę się, prowadząc tę stronę, i wymienię nie jedną, a kilka podróży, które zaważyły na moim losie! Pierwsza z nich nastąpiła w końcu lat 80. – rodzice zabrali mnie i brata na wakacje do Czarnogóry. To wtedy zakochałam się w śródziemnomorskiej przyrodzie – pamiętam kłaniające się morzu wysokie pinie, krystaliczną wodę, cykady wielkości ptaków i żółwie, które grzały się na tarasie wynajmowanego przez nas domku. Do dziś obraz ten jest dla mnie tożsamy z rajem! Kolejny ważny wyjazd nastąpił, kiedy miałam 12 lat – rodzice wysłali mnie na kurs angielskiego do Wielkiej Brytanii. I choć nie jest to kraj śródziemnomorski, to właśnie wtedy zdecydowałam, że będę nie tylko zgłębiać tajniki łaciny i historii antycznej, którą pasjonowałam się od dziecka, ale zajmę się też “łaciną zniekształconą”, jak jedna moja pani profesor określała język włoski. Stało się tak dlatego, że na kursie uczyłam się z niezwykle sympatycznym gronem włoskiej młodzieży, a z jedną z poznanych tam koleżanek utrzymuję bliskie relacje do dzisiaj. Do dzisiaj także zajmuję się zawodowo przede wszystkim kulturą włoską i to do Italii jeżdżę szczególnie chętnie. Myślę, że w sumie byłam tam już kilkaset razy, jednak najważniejszy był zapewne ten pierwszy. Nie we Włoszech w ogóle, ale w Rzymie – jedynym miastem na świecie, w którym się nie gubię i jedynym, w którym wydaje mi się, że jestem stuprocentowo sobą. Można więc powiedzieć, że Rzym nie tyle mnie odmienia, co przywraca do właściwej formy. (śmiech) Ostatnią podróżą, która znacząco wpłynęła na moje życie – tym razem to prywatne, nie zawodowe – był pierwszy wyjazd do Izraela. Miałam wówczas 27 lat, byłam sama i bardzo marzyłam o założeniu rodziny. Podczas zwiedzania Jerozolimy, pod Ścianą Płaczu, pewna staruszka podała mi świstek papieru z zapisaną na niej modlitwą “Prayer for a good husband”. Odmówiłam ją… a miesiąc później, już w Warszawie, poznałam mojego dzisiejszego męża. Trudno chyba o bardziej wymowną historię! (śmiech)
Uri Wollner: zobaczyć Neapol i zrozumieć
Mam czasem wrażenie, że wszystko już wiemy, wszystko jest w nas, a ważne prawdy trzeba nie tyle poznać, co odkryć w sobie. Podróże często się do tego przyczyniają. Przykładem z mojego własnego życia jest moja pierwsza wyprawa do Neapolu. To trudne miasto, które albo się kocha, albo nienawidzi; ja wybrałem się tam ze znajomymi, którzy zdecydowanie zachwyceni nie byli. Ja natomiast czułem, że jest to dla mnie miejsce szczególne. Im dłużej krążyłem wśród brudnych uliczek, zaśmieconych zaułków, wśród niemodnie ubranych tubylców i poobijanych aut, tym bardziej rosło we mnie przekonanie, że to właśnie tu toczy się prawdziwe życie, w którym bardziej od wysprzątanego obejścia liczy się serdeczny uśmiech, a od szyku i formy większe znaczenie ma słońce nad naszymi głowami. Staram się dziś o tym pamiętać wszędzie tam, gdzie jestem.
Michał Głombiowski: cinquecento po Hiszpanii
Przekroczywszy dwudziestkę, wyruszyłem w dość spontaniczną podróż fiatem cinquecento do Hiszpanii. To było jeszcze na długo przed przystąpieniem Polski do UE i na granicy niemiecki celnik nie mógł uwierzyć, że zamierzam dojechać tym samochodem na kraniec Europy. Jakoś dojechałem. To były trzy miesiące swobodnego podróżowania po zakątkach Półwyspu Iberyjskiego, z mikrym budżetem, w którym nie bardzo mieściły się noclegi, więc spałem po prostu na fotelu samochodu. Ta podróż zmieniła w zasadzie wszystko – dała mi pewność, że potrzebuję w życiu ruchu, braku ograniczeń i słońca. Dzięki niej zacząłem pisać o świecie i o podróżach, zostałem dziennikarzem, a w końcu trafiłem na łamy National Geographic Traveler. Zacząłem pisać książki. Hiszpanię darzę ogromnym sentymentem i pozostaje dla mnie nie tylko jednym z najważniejszych miejsc basenu Morza Śródziemnego, ale całego świata. Do dziś mam pod powiekami setki obrazów z tamtej podróży. Wystarczy, że zamknę oczy. Niektóre są już nieco przyblakłe, wciąż jednak pozostają dla mnie życiowym drogowskazem. Liczę na to, że pozostaną ze mną do końca życia.
Aleksandra Seghi: między Toskanią a Lacjum
Podróż, która nas odmienia, wcale nie musi oznaczać wyprawy w dalekich kraje. Nie musi też być długa; musi natomiast nieść emocje, które zapamiętamy na całe życie. Dla mnie taka podróż, która sprawiła, że spojrzałam na świat innymi oczami i zrozumiałam, co jest dla mnie najważniejsze, nastąpiła kilka lat temu, w bardzo pracowitym okresie. Od dawna nie wyjeżdżaliśmy całą rodziną, bo wpadliśmy w wir codzienności: praca, szkoła i inne obowiązki… Na całe szczęście nagła, spontaniczna decyzja w pewne sierpiowe popołudnie sprawiła, że w kilka chwil zorganizowaliśmy sobie wycieczkę, której celem były tereny leżące na granicy Toskanii i Lacjum. Pojechaliśmy w miejsce, do którego prowadzi wyboista, piaszczysta droga; z dala od miast i tłumów turystów. Gospodarstwo agroturystyczne, w którym mieszkaliśmy, znajdowało się na małym wzgórzu – roztaczały się zeń wspaniałe widoki. Na tym i pozostałych wgórzach toczyło się życie miejscowych zwierząt: koni, owiec… Z dala można było usłyszeć dzwięk ich dzwoneczków, szczególnie przed zmierzchem, gdy owce wracały do swoich zagród. Wspomniana piaszczysta, wyboista droga okazała się vią Francigeną – historycznym szlakiem piegrzymkowym, którym wędrowcy podążali do Rzymu. W pełnym słońcu oparci o kije z uśmiechem maszerowali do celu. Wszystkie te obrazy, obcowanie z naturą sprawiły, że poczuliśmy błogość i wyciszenie. Zrozumieliśmy, że trzeba zwolnić i cieszyć się życiem. Nie warto pędzić. Nasze dni nie powinny być zlożone tylko z wykonywania obowiązków, ciężkiej pracy, ale również z relaksu i chwili dla siebie. Pozwólmy sobie na nią, bo życie jest tylko jedno.
Beata Zatońska: uważność u stóp Olimpu
Mitologia grecka, kultura, wspaniale krajobrazy i oczywiście Grek Zorba. Przed pierwszą podróżą do Grecji miałam głowę nabitą lekturami. Oczekiwałam czegoś, czego nazwać nawet nie umiałam. I gdzie trafiłam? Do miejsc pełnych rozgadanych turystów. Jednak w tłumie uczyłam się szukać tego, co sobie po wyjeździe obiecywałam: otwierać szeroko oczy i odkrywać podróżniczą uważność. Do tego doszły niepowtarzalna pogoda, zapach morza, smak jogurtu z miodem. Było pięknie, a Riwiera Olimpijska do dziś kojarzy mi się ze skupieniem i trenowaniem wspomnianej już uważności.
Kamila Kowalska: po prostu Włochy
Bez wątpienia najważniejsza była moja pierwsza podróż do Włoch, prawie dwadzieścia lat temu. Pierwsze dotknięcie włoskości. Totalne. Kilka dni w Wenecji, kilka we Florencji, przystanek w Rzymie, następny w Neapolu i w końcu Wybrzeże Amalfitańskie. Po powrocie nic już nie było jak dawniej, a ja… w końcu zamieszkałam we Włoszech.
Gosia Villatoro: Barcelona, moja miłość
Moja najważniejsza śródziemnomorska podróż tak naprawdę ciągle trwa. Pierwszy raz odwiedziłam Barcelonę, mając 20 lat. Nie wspominam tej wyprawy dobrze, ponieważ w jej trakcie zostało złamane moje serce. Los okazał się niezwykle przewrotny, gdyż cztery lata później to tam ostatecznie posklejał je mój obecny mąż, zabierając mnie do Barcelony w podróż poślubną i pokazując mi, ile piękna, uroku i tajemnicy ma w sobie to miasto. Pokochaliśmy je razem. Odwiedzaliśmy je w trakcie każdej mojej ciąży i z powiększającą się rodziną. Rok temu zaś temu przeprowadziliśmy się tu na stałe i rozpoczęliśmy wraz z naszymi dziećmi nowy rozdział tej fascynującej podróży, jaką jest nasze wspólne życie.
Olga Bialer: od kibucu do Malagi
Prawie wszystkie moje podróże były śródziemnomorskie, ale wśród nich za najważniejsze uznaję dwie. Obie miały miejsce w młodym wieku “burzy i naporu”. Po pierwsze: trzymiesięczna izraelska przygoda, tj. woluntariat w kibucu i podróż z plecakiem po całym kraju – szkoła życia, najlepsza “hartownia”, szok dla zmysłów, emocji i umysłu. Rok później kompletnie odmienna kraina na drugim krańcu Morza Śródziemnego: Andaluzja, a konkretnie Malaga, gdzie miałam doskonalić swój hiszpański, a nauczyłam się znacznie więcej – beztroski i radości życia w miejscu,w którym wszystkie problemy dnia codziennego odpływają w siną dal.