Tahar Ben Jelloun, Dziecko z piasku, Święta noc
Anka FlorczakOto piękna marokańska opowieść o ciele i tożsamości, która, niesiona wiatrem, nigdy nie będzie w stanie do końca się określić.
Dyptyk nieznanego mi jeszcze wtedy marokańskiego pisarza Tahara Ben Jellouna wypatrzyłam wiele lat temu w witrynie jednego z warszawskich antykwariatów. Nie pamiętam, co dokładnie przyciągnęło moją uwagę. Być może była to spoglądająca z okładki kobieca postać odziana w błękitny czador, być może chodziło o zapisany grubą czarną czcionką tytuł niosący w sobie zapowiedź czegoś niezwykłego. Niepozorna mała książeczka, którą zabrałam do pobliskiego parku i wreszcie, pełna nadziei, otworzyłam, okazała się jednym z najpiękniejszych i najbardziej przejmujących tekstów, jakie kiedykolwiek było mi dane czytać.
Najpierw była ta pociągła twarz z kilkoma pionowymi bruzdami podobnymi do blizn wyżłobionych przez dawne bezsenne noce, twarz niedogolona, naznaczona przez czas. Życie – jakie życie? – dziwna złuda utkana z zapomnienia, musiało dać mu się we znaki, ciążyć lub nawet wyrządzić krzywdę. Można w niej było dojrzeć, a raczej domyślić się głębokiej rany, którą niezręczny gest albo natrętne spojrzenie, zbyt dociekliwe czy nieprzyjazne oko otwierały na nowo. Tak właśnie zaczyna się niesamowita historia tytułowego „dziecka piasku”, istoty narodzonej z rozczarowania i szalonej dumy, zapisana w dwóch tomach, tworzących jednak nierozerwalną całość.
Pierwszy z nich to wiele opowieści w jednej, odwieczna baśń snuta przez bajarzy na placach i w kawiarniach pewnego marokańskiego miasta. Historia dziecka utkanego z piasku i wiatru zamknięta w szkatułce zdobionej scenami Baśni tysiąca i jednej nocy. Zataczająca krąg i podejmowana przez coraz to nowe osoby, postaci w różnym wieku, pochodzące z różnych warstw społecznych. Każda z nich opowiada te same dzieje, widziane jednak przez pryzmat odmiennych doświadczeń, przefiltrowane przez odmienne spojrzenie. Niektóre wersje zaprzeczają sobie i nie wiadomo już, co jest prawdą, a co kłamstwem, co rzeczywistością, a co fikcją. Nieskończone ścieżki możliwości układają się w borgesowską bibliotekę-labirynt, w którym wybrzmią słowa perskiego poety: W tym zamkniętym ciele jest zgaszona twarz, rana, cień i wrzenie, jedno ciało zatajone w jakimś innym ciele…
Owa twarz należy do dziewczynki, która przychodzi na świat w wielodzietnej marokańskiej rodzinie naznaczonej przez rozgrywający się latami cichy dramat: pan domu marzy o męskim potomku, tymczasem znienawidzona żona rok po roku obdarza go samymi dziewczynkami. Kiedy więc zachodzi w ciążę po raz kolejny, w głowie mężczyzny rodzi się szalony i, wydawałoby się, niemożliwy do zrealizowania plan: bez względu na płeć dziecko będzie wychowywane jako chłopiec. I tak też się dzieje, a my wkraczamy w niepokojącą rzeczywistość: sen, gdzie tożsamość jest jak piasek, przybiera różne kształty, niesiona wiatrem nigdy nie będzie w stanie do końca się określić. Gwałt zadany jednostce jest tu podwójny – to tragedia istoty, której narodziny są dla patriarchalnego społeczeństwa przekleństwem i która nie tylko poddaje się narzuconemu z góry szatańskiemu pomysłowi, ale po latach przyjmuje go jako własny, prowadząc niebezpieczną grę. Jej źródłem jest strach przed odrzuceniem i słabością, zaś stawką władza oraz szacunek innych. To tragedia dziewczynki, którą uczyniono chłopcem, kobiety, która zdradzając własne ciało, pozostaje mężczyzną.
Drugi tom (wyróżniony w 1987 roku Nagrodą Goncourtów) jest opowieścią głównej bohaterki i kontynuacją każdej z historii tworzących Dziecko piasku. Zaczyna się pewnej wyjątkowej nocy, Nocy Przeznaczenia, „świętej nocy”, kiedy to ważą się losy wszelkich bytów; nocy, która staje się bramą do zupełnie nowego życia. Milczące dotąd ciało przemawia, budzą się tłumione przez lata uczucia, niemożliwością jest nadal udawać. Są i wielkie romantyczne porywy, w których zbawienną moc tak bardzo chcielibyśmy uwierzyć. Jednak ta wiara byłaby nazbyt naiwna, bo ucieczka przed przeszłością okazuje się niemożliwa. Nie sposób uwolnić się od pamięci, a duchy dawnych wydarzeń prowadzą wprost ku szaleństwu. Co więc jest ratunkiem? Być może jest nim przebaczenie udzielone sobie i innym, pełna akceptacji, cierpliwa miłość do świata i czekającego gdzieś zawsze drugiego człowieka. Nachylił się do mnie i rzekł: – No, nareszcie pani jest!