Cytrusy są zrobione ze słońca. O uprawie drzewek cytrusowych w domu
Julia WollnerO tym, jak dbać o cytrusy w warunkach domowych, specjalnie dla "Lente" opowiada Michał Szczygieł (Naczelnik), prowadzący blog "Stu Cytrusowy Las".
Cytrusy wielu z nas kojarzy z krajami basenu Morza Śródziemnego, ale nie do końca słusznie, prawda?
Sprawa jest trochę bardziej skomplikowana, niż mogłoby się wydawać. Używając analogii do migracji ludzkiej, rzeczywiście trzeba przyznać, że dziadkowie i pradziadkowie obecnych cytrusów nie pochodzą z Europy, tylko głównie Azji, ale to było dawno, dawno temu. Cytrusy, które znamy dziś, szczególnie w Europie czy Stanach, to kolejne pokolenia hybryd czy krzyżówek, selektywnie wybieranych, szczepionych i dostosowywanych do życia w naszym klimacie.
Poza tym, cytrusy to “plemię” wędrowne, co bardzo mocno komplikuje sprawę ich klasyfikacji. Jest wiele gatunków czy odmian, których pochodzenie “zakłada się” z uwagi na pewne uwarunkowania handlowe, gdyż twardych dowodów ciężko by szukać. Przykładem niech będzie tangerynka, która wedle jednej klasyfikacji jest osobnym gatunkiem (Citrus tangerina), wedle innej – odmianą mandarynki (citrus reticulata). Jej nazwa pochodzi od toponimu Tanger – marokańskiego portu, w którym drzewkami tymi handlowano. Jak więc widzisz, wiele rzeczy jest, mówiąc dyplomatycznie, mocno uznaniowych.
Mamy też cytrusy pochodzące z Australii (tzw. Fingerlime), przepyszną odmianę mandarynek (tangerynek) Ortanique, która wywodzi się najprawdopodobniej z Jamajki, i mnóstwo kultywarów (odmian uprawnych), które sprawdzają się i kwitną najpiękniej tylko w konkretnych dla nich warunkach. Weźmy choćby wybrzeże Amalfi ze słynną odmianą cytryn, czy Sycylię z jej krwistymi pomarańczami, które nigdzie indziej na świecie nie osiągają już takich walorów smakowych i aromatycznych.
Historia cytrusów, ich wędrówka przez świat, sposób, w jaki “kolonizowały” kolejne tereny, by, przy pomocy ludzi, zdobywać nawet ziemie wybitnie im niesprzyjające, jest wręcz fascynująca. Jeśli kiedyś uda mi się znaleźć o tym poważną książkę, z miejsca stanie się moją ulubioną. W dodatku klimat wciąż się zmienia – nie ma co do tego wątpliwości – więc i dla cytrusów oznacza to kolejną sposobność do ekspansji.
Cóż, zawędrowały nawet do chłodnej i pochmurnej Polski! Śmieję się oczywiście, ale rzeczywiście sporo ich w naszych sklepach: cytryny, kalamondyny, kumkwaty to tylko niektóre z nich. Ciekawa jestem, które należą do Twoich ulubionych.
Cytrusy w naszych sklepach, szczególnie w wielkich marketach budowlano-remontowych, są często w stanie złym, bardzo złym lub tragicznym. To właśnie przed nimi staram się ludzi przestrzegać w mojej blogowej serii “Kup Pan Cytrusa”. Ich największa dostępność bywa bowiem zwodnicza i sprawia, że wiele osób, po swojej pierwszej – często nieuniknionej – porażce, mocno zraża się do ich uprawy.
Odpowiem więc przekornie: moje ulubione cytrusy to te, które są w naszych domach, ogrodach, oranżeriach, tarasach, balkonach lub na okiennych parapetach. Te, które są kochane i uprawiane z pasją, nawet jeśli tej pasji mamy czasem zbyt dużo, co skutkuje choćby ich przelewaniem. Najukochańsze zaś to te najmniejsze: rodzące się dopiero z pestek (np. w ramach eksperymentów domowych z dziećmi), dopiero co ukorzenione czy zaszczepione zrazy. One są bowiem obietnicą, nadzieją, odskocznią dla naszych wyobraźni i marzeń.
Co poza tym? Limy, a konkretnie lima meksykańska. Nie ma ona tej drzewkowej formy, która staje przed oczami większości z nas, gdy myślimy o cytrusach. Jest małym, kolczastym i nieregularnym krzaczkiem – i za tę odmienność i przekorność ją uwielbiam.
Skoro mowa o odmienności, to spytam od razu: czy wszystkie cytrusy uprawia się tak samo? Czy możemy podzielić je na łatwiejsze i trudniejsze w uprawie?
Kiedyś moja znajoma, która w swojej kolekcji posiada kilkanaście cytrusów, napisała, że rosną najlepiej, gdy wyniesione do ogrodu zostają “zapomniane” i zostawione samym sobie. Tak, by rozwijać się, jak zaprogramowała je natura, a nie tak, jak chciałby życzyć sobie ich właściciel. Oczywiście jest to duże uproszczenie, ale pod wieloma względami wszystkie cytrusy uprawia się podobnie i trzeba trzymać się kilku podstawowych zasad.
Rozumiem jednak, w jakim kierunku zmierza Twoje pytanie; rzeczywiście można cytrusy podzielić na te łatwiejsze i trudniejsze w obsłudze. Musimy jednak zastanowić się, jak bardzo chcemy sobie nasz wybór skomplikować. Dla przykładu powiem, że już choćby na etapie wyboru podkładki naszego cytrusa możemy zdecydować, które ich cechy są przez nas bardziej pożądane (np. mrozoodporność, zasolenie gleby, odporność na grzyby czy wirusy), a w jakich elementach możemy sobie pozwolić na pewien kompromis czy „niedoskonałość”. A to przecież dopiero początek.
Na początku przygody z cytrusami, warto sięgać przede wszystkim po kalamondyny, ponderosę (tzw. cytrynę skierniewicką), cytrynę Meyera czy kumkwaty. Z założenia są to rośliny, które powinny najlepiej znieść błędy początkującego cytrusomaniaka. To jednak tylko przykłady, bo równie dobrym wyborem może być mandarynka Satsuma, która w dodatku bez trudu poradzi sobie z niewielkimi przymrozkami. Zaczynajmy od rzeczy kompaktowych (w przypadku domów), a większe odmiany i gatunki zostawmy dla posiadaczy szklarni, ogrodów zimowych czy oranżerii.
Jeśli mógłbym w tym miejscu dać jedną radę, zdecydowanie byłoby to: kupujcie świadomie. Pamiętajcie, że cena środków do ratowania umierającej roślinki potrafi wielokrotnie przewyższyć cenę jej zakupu.
Mówiąc o Satsumie, wspomniałeś o jej odporności na niewielkie przymrozki. Jak jest w wypadku innych cytrusów? Przed nami zima, a ja co roku zastanawiam się, jak traktować wtedy swoje drzewka. Na jesieni przynoszę je z balkonu do środka i odstawiam w kąt wszelkie nawozy. Czy słusznie?
Piękno tej zabawy polega na tym, że na takie samo pytanie zadane dwóm różnym ogrodnikom, otrzymamy dwie różne odpowiedzi, a w dodatku żadna nie będzie pasować do naszej sytuacji. Szkół uprawy jest co najmniej kilka i każda z nich ma swoje wady i zalety. Nie komplikując jednak sprawy zbyt mocno, napiszę, że w zasadzie robisz to poprawnie. W założeniu spadająca ilość światła – bo dla cytrusów jest to kluczowy czynnik, nawet ważniejszy niż spadająca temperatura – będzie powodować zwolnienie rozwoju i podawanie im teraz nawozów jest trochę działaniem bezcelowym, a nawet czyniącym im trochę pod górkę.
Spadająca bowiem w związku z tym ilość fotosyntezy powoduje mniejsze zapotrzebowanie na składniki pokarmowe. Z drugiej strony wyższa temperatura w mieszkaniu sprawia, że metabolizm wciąż jest wysoki. Sztuką jest więc znalezienie balansu pomiędzy światłem, temperaturą, podlewaniem, a właśnie nawożeniem i zasoleniem gleby. Jeśli jednak nasze drzewko kwitnie lub ma owoce, zalecałbym niewielkie nawożenie. Przykładowo, jeśli producent nawozu zaleca w sezonie 1 dawkę na tydzień, myślę, że pół dawki, raz na dwa tygodnie będzie bezpiecznym rozwiązaniem.
O zimowaniu cytrusów w różnych warunkach napisano już niejeden artykuł (sam w zeszłym roku jeden taki popełniłem, zapraszając do współpracy znaną amerykańską szkółkę cytrusów z Kalifornii), więc zainteresowanych dokładnymi wytycznymi zachęcam do zajrzenia na mój blog czy poświęcenia trochę czasu na szukaniu różnych metod w Internecie.
Ja na Twoim blogu przeczytałam o tym, że bardzo złoszczą Cię drabinki wsadzane często do doniczek z cytrusami. Dlaczego? I jakie inne błędy zauważasz często w uprawie cytrusów, w tym w sposobie ich traktowania przez sklepikarzy?
To nie drabinki mnie złoszczą, tylko z jakiego powodu są tam umieszczane. Nie ma to nic wspólnego z estetyką czy jakością rośliny. Ot, najzwyklejsze komercyjne obniżanie ceny półkowej cytrusa, ponieważ w ten sposób, na metrze półki, zmieści ich się najzwyczajniej więcej.
Samo „trenowanie” cytrusów zupełnie mnie jednak nie złości, gdy robione jest w konkretnym celu. Czytałem kiedyś artykuł o tym, jak do kratownic umieszczonych na kilkudziesięciu centymetrach nad ziemią przywiązywano nowe przyrosty cytrusów, tworząc w ten sposób kwadrat o wymiarach metr na metr porośnięty „spłaszczoną” koroną. Osiągnięto w ten sposób dwa cele naraz, bo nie dość, że takie rozwiązanie chroniło sam pień i utrzymywało wilgoć, to w dodatku ułatwiało późniejsze zbiory. Niby to samo, a jednak zupełnie co innego.
Jeśli chodzi o sklepy duże, które rośliny mają tylko jako dodatek, to największą zmorą jest kompletnie często pozbawiona wiedzy i doświadczenia załoga. Świadczy o tym dobitnie liczba roślin, które są po prostu wyrzucane na śmietnik. Właśnie tutaj ukuł się termin „półki śmierci”.
Druga rzecz to chciwość. Dotyczy nie tylko marketów, ale nawet szkółek specjalizujących się czy w samych cytrusach, czy szerzej rozumianych roślinach egzotycznych. Tam obsługa często wie wystarczająco dużo, by rozpoznać, czy klient ma o sprawie pojęcie, czy nie, i potrafi to bezdusznie wykorzystywać. Fora internetowe, wszelakie grupy facebookoweczy nawet prywatne wiadomości na profilach takich jak moje pękają potem w szwach od próśb pomocy w ratowaniu czy wyprowadzaniu rośliny na dobrą drogę. Na szczęście istnieją też sprzedawcy, którym Excel nie zasłania pasji.
Jednym z najpopularniejszych słów dekady jest bez wątpienia kwarantanna. Ty proponujesz takową dla cytrusów po ich zakupie i przesadzeniu. Czy mógłbyś wyjaśnić, co to znaczy?
Chciałoby się napisać, że używałem tego słowa, zanim stało się modne, ale obawiam się, że z każdym dniem jest to coraz bardziej ryzykowne.
Kwarantanna cytrusowa (choć polecam ją dla wszystkich zakupionych roślin) to nic innego, jak upewnienie się, że zakupiona przez nas roślina jest cała, zdrowa i jej kondycja jest w najlepszym porządku. Jest to szczególnie ważne w przypadku osób, które roślin mają bardzo wiele i miejsce nowego nabytku będzie pomiędzy nimi. Ostatnie bowiem, czego byśmy chcieli, to przynieść ze sklepu np. wełnowca i potem zmagać się z jego plagą, gdy już rozniesie się nam na wszystkich naszych zielonych skarbach.
Roślina po zmianie otoczenia przechodzi stres i powoli aklimatyzuje się do nowych warunków, warto więc trzymać ją na uboczu, uważnie obserwować i reagować, jeśli coś wyda nam się niepokojące. Dopiero gdy upewnimy się, że wszystko jest w najlepszym porządku, roślina przeszła już największy stres związany z przeprowadzką, możemy ustawić ją w miejscu przewidzianym dla niej na stałe.
Co zaś trzeba wziąć pod uwagę, wybierając takowe?
Jest takie angielskie powiedzenie Location, location, location, które do cytrusów pasuje wręcz idealnie. To właśnie lokalizacja ma dla nich kluczowe znaczenie, tak w domu jak i w ogrodzie. Kupowanie cytrusa, by potem ustawić go w miejscu, gdzie bezpośredniego słońca jest godzina dziennie, trochę mija się z celem, choć są od tego pewne odstępstwa.
Podlewanie, donica, wybór podłoża – to jest mniej istotne?
Wszystko poza stanowiskiem do konkretnych warunków można i trzeba z czasem dostosowywać. Przepuszczalność podłoża będzie ważna w zimie, by tlen do korzeni dostawał się w krótkim czasie po podlaniu. Minimalnie za duża donica sprawdzi się zaś w lecie w ogrodzie, gdyż podłoże nie będzie nam przesychać zbyt szybko w największe upały. Choć potem, już w domu w zimie, może stanowić pewien kłopot. Szczególnie w niedoświadczonych rękach. Trzeba nauczyć się szukania złotego środka pomiędzy wszystkimi ważnymi kwestiami. To właśnie tę umiejętność nazwałbym “ręką do roślin”.
Myślę, że ważne jest odpowiedzieć sobie na pytanie, jak dużo czasu możemy poświęcić roślinom, jakie mamy dla nich stanowisko i od tego punktu wyjścia zacząć. Donicę, drenaż, podlewanie dostosować właśnie do nich. Warto też pomyśleć o doświetlaniu, jeśli chcemy, by roślina zimowała w domu i nie musiała przechodzić wtedy męki.
Rozumiem, że stanowisko dla drzewka cytrusowego powinno być jasne, ale czy w dobrze doświetlonym pokoju nada się każde okno, czy tylko południowo-zachodnie?
Cytrusy są zrobione ze słońca. To ulubione powiedzenie Naczelnika i najprostsza odpowiedź na Twoje pytanie. Mówi się, że absolutnym minimum jest 8 godzin bezpośredniego słońca dziennie (niektóre źródła podają 6) i w zasadzie nie ma od tego odstępstw. Tyle tylko, że w naszym klimacie są w zimie dni, gdy tak długo nie jest nawet jasno na zewnątrz, a co dopiero mówić o bezpośrednim nasłonecznieniu parapetu. Tyle teoria.
W praktyce każde okno się nada, choć oczywiście nie każde będzie miało taki sam wpływ i musimy mieć tego świadomość. Brak światła to brak fotosyntezy i roślina wcześniej czy później zacznie się o nie dopominać. Liście zaczną robić się nienaturalnie duże, by zwiększyć powierzchnię, którą będzie ono zbierane. To zaś wpłynie na gospodarkę wodną, bo większa masa zielona musi być zasilona w składniki do produkcji cukrów, a do tego potrzebna jest woda. A to już poruszanie się na naprawdę cienkiej linie pomiędzy przelaniem a przesuszeniem.
Można się więc bronić na dwa fronty. Albo dostarczymy światło w postaci lamp doświetlających i roślina będzie miała choć minimalne źródło energii, albo obniżamy mocno temperaturę. Najlepiej w okolice 7–10°C. Wtedy metabolizm rośliny zwolni na tyle, by mała ilość światła pozwoliła mu przetrwać do wiosny.
A co z podlewaniem? Obserwując znajomych, odnoszę wrażenie, że namiętnie przelewamy nasze rośliny domowe. Po czym poznać, że nawadniamy je odpowiednio często i w odpowiedniej ilości?
Łatwiej poznać, gdy robimy to nieodpowiednio. Gdy wody będzie za mało, liście, co zrozumiałe, stracą swoją elastyczność i będą powoli opadać. Gdy zaś zaczniemy podlewać zbyt często, ich końcówki i boki zaczną robić się brązowe, schnąć, by ostatecznie odpaść. To najbardziej ogólny wskaźnik, który można przypisać do każdego przypadku.
Reszta zależy już od konkretnej sytuacji. W przypadku dużych brył korzeniowych i dużych donic trzeba nieco doświadczenia, bo nawet sprawdzając podłoże palcem (często polecana metoda), możemy zupełnie źle określić ilość wody w niższych partiach. W przypadku tych mniejszych cytrusów warto donicę podnieść — raz suchą, raz po podlaniu — by wyczuć różnicę w wadze. Unikać jak ognia trzeba jednak rutyny. Podejście na zasadzie: podlewam w każdą niedzielę, jest proszeniem się o kłopoty. Gdy widzę takie akcje choćby na Instagramie, zawsze zastanawiam się, ile będzie z tego roślinnych przenosin do raju.
Jedną z uniwersalnych zasad jest ta, która mówi, że cytrusy lepiej lekko przesuszyć niż lekko przelać, więc trzeba z czasem obserwować zachowanie naszego cytrusa i dostosowywać podlewanie do pory roku i panujących warunków. Jako przykład podam zeszłą zimę. Była wyjątkowo mroźna, więc i ogrzewanie w domu działało częściej niż w latach poprzednich (mimo że temperatura w środku była ustawiona tak samo jak zwykle), co wiązało się z tym, iż podlewanie się zmieniło. Gdybym bazował na przyzwyczajeniu, mogłoby skończyć się to naprawdę źle.
Skoro mowa o raju, to powiem Ci pół żartem, że jestem właśnie w Izraelu, gdzie przed domem moich teściów rośnie dorodny grejpfrut. Na jego liściach zauważyłam wczoraj czarny nalot, co sprawiło, że zaczęłam zastanawiać się nad szkodnikami niszczącymi cytrusy. Czego powinniśmy się obawiać i jak z tym problemem walczyć?
Diagnozowanie cytrusów i powodów, dla których dzieje się z nimi coś niedobrego, szczególnie w nieznanych warunkach(nigdy nie byłem w Izraelu) jest piekielnie trudne. A już szczególnie dla kogoś – jak ja – kto nie poczuwa się do roli eksperta w tej sprawie. Do tego potrzeba masy doświadczenia, które wciąż dopiero zbieram. Nawet ludzie, którzy zjedli zęby na cytrusach, czasem mają problemy z właściwym ocenieniem problemu, nie znając wszystkich zmiennych.
Warto jednak kilka rzeczy ustalić. Czy nalot występuje tylko na tej jednej roślinie, czy może nieopodal występują podobne symptomy? Dokładnie sprawdźmy koronę i przyjrzyjmy się liściom, również tym na pozór zdrowym, w poszukiwaniu bytowania szkodników. Odpowiedź na te dwa pytania pozwoli nam zawęzić zakres poszukiwań. Z pewnością pomocne będą też grupy internetowe (te lokalne), gdyby okazało się, że problem dotyczy nie tylko cytrusów, ale również innych roślin w okolicy.
W przypadku, gdy problem występuje tylko na niewielkiej części rośliny, warto usunąć uszkodzoną tkankę i uważnie ją obserwować. Bywa, że czasowe niedobory lub czasowe bytowanie szkodnika pozostawiło po sobie ślady, ale problem ten jest już rozwiązany i nie wymaga specjalnych zabiegów. Wtedy oszczędzimy sobie i roślinie niepotrzebnych zabiegów.Gdy problem powraca, warto poszukać specjalistów, którzy mogliby pojawić się na miejscu i dokładnie przeanalizować problem, lub poświęcić czas i poprosić o podpowiedź choćby wujka Google. A co do Twojego problemu – czarne lub brązowe naloty to często wynik obecności jakiegoś grzyba, który mógł się pojawić przy okazji uszkodzeń wywołanych choćby przez przędziorki czy inne szkodniki. Ale tutaj to strzał trochę na ślepo.
Wiele osób pyta mnie, czy da się wyhodować drzewko z pestek lub z gałązki przywiezionej z wakacji. Co powinnam im odpowiedzieć?
Możesz podać im adres mojej strony. Stu Cytrusowy Las w przeważającej większości pochodzi z pestek lub ukorzeniania. Mówiąc serio, odpowiedź brzmi więc: tak, da się i w dodatku jest to niezmiernie proste. Musimy jednak wiedzieć o dwóch rzeczach.
Pierwsza to ukorzenianie. W przypadku większości odmian jest to dość prosty zabieg niewymagający w zasadzie żadnej specjalistycznej wiedzy. Gdy jesteśmy na wakacjach i mamy okazję spróbować owocu z drzewa i bardzo nam posmakuje, możemy poprosić właściciela o pozwolenie na zabranie małej gałązki ze sobą. Dokładną instrukcję odnośnie do kolejnych kroków znajdziesz na blogu w tekście “Jak zapuścić korzenie”.
Druga to pestki. Ich kiełkowanie jest tak samo proste jak ukorzenianie. Różnica pojawia się jednak w rezultacie naszych działań. Cytrusy z pestki, tzw. pestkowce, to dzikie odmiany, co oznacza, że nie dość, że najprawdopodobniej będą się różnić od drzewa matczynego, to w dodatku kwiatów i owocowania możemy się nigdy nie odczekać. Jest to jednak fantastyczny sposób (polecam go często!) dla początkujących. Można bez żadnych wstępnych kosztów nabyć potrzebą wiedzę i doświadczenie przed zakupem rośliny szlachetnej (owocującej).
Fantastyczna wiadomość! Chyba się za to zabiorę. Powiedz mi na koniec – gdybyś miał dać jedną radę miłośnikom cytrusów hodujących je w domu, co by to było?
Czytać, czytać i jeszcze raz CIERPLIWOŚĆ. To ostatnie to najczęściej powtarzana przez Naczelnika rada.
Nie starajcie się rzeczy przyspieszać, nie szukajcie szybkiej nagrody za “Wasz trud” i wydane pieniądze w postaci kwiatów czy owoców. Traktujcie cytrusy w perspektywie co najmniej 15-letniej, gdzie pierwszy sezon bądź dwa warto poświęcić dla dobra rośliny. No i nie kupujcie ich byle gdzie. Chyba że sprzedadzą Wam je za dolara… znaczy za złotówkę.
MICHAŁ SZCZYGIEŁ O SOBIE
Pochodzę z Dolnego Śląska, stolicy Polskiej Miedzi, czyli Lubina. Mam 40 lat i przez ich pierwsze 35 nie miałem nic wspólnego z roślinami — ani zawodowo, ani hobbystycznie. Tyle że moim życiem — zamiast rozważnej analizy i przemyśleń — rządzą impulsy. Dzieje się to na tak wielu płaszczyznach, że i w przypadku bloga nie mogło być inaczej.
Zanim jednak pojawił się blog, który oczywiście też wymyśliłem sobie na poczekaniu, najpierw na scenie zagościły cytrusy, a konkretnie cytryny. Impuls, bo pierwsze moje wspomnienie z nimi w roli głównej to impreza u znajomych. Wchodząc do ich domu, już od wejścia, w powietrzu unosił się ten charakterystyczny, unikatowy i wręcz hipnotyzujący zapach cytrusów. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że zapach ten nie dobiega z kuchni, tylko z salonu, w którym stało kwitnące drzewko cytrusowe (choć nie pamiętam już po latach, jaki to był gatunek).
Takie było tło. Obraz, który zakorzenił się głęboko w mojej podświadomości, jak pestka, która potrzebowała czasu, aby wykiełkować. Oczywiście w zupełnie nieoczekiwanym momencie, bo inaczej przecież się nie liczy, prawda? W jednym z tekstów na blogu napisałem: Wszystko zaczęło się przez przypadek… jak zwykle. Była wczesna wiosna, a ja robiłem sobie dzbanek herbaty… z cytryną. I to chyba najlepiej oddaje, jak wspomniane impulsy często przejmują kontrolę nad moim życiem.
Jednak projekt Stu Cytrusowego Lasu, czy postać jego samozwańczego Naczelnika, jest też pełny przekory, humoru, porażek i wypychania siebie często z własnej strefy komfortu. Nawet błąd w nazwie — poprawnie powinno być przecież “Stucytrusowy” pisane łącznie — jest zamierzony, żeby podkreślić, że będzie tu sporo ludzkich błędów, słabości i prób nad nimi panowania, a nie ekspercka wiedza prosto z podręczników botaniki.