Hiszpańska powieść o wypaleniu zawodowym i poszukiwaniu sensu życia. Ogród rozpaczy ziemskich Beatriz Serrano
Karolina JanowskaOgród rozpaczy ziemskich Beatriz Serrano to historia o pracy, depresji i potrzebie bycia sobą; książka o tym, czy warto żyć, by mieć.
Marisa teoretycznie ma wszystko, o czym może marzyć młoda Hiszpanka w dobie pokryzysowej: pracę (!), wysokie zarobki, wynajmowane mieszkanie, niezależność finansową i stabilną pozycję w firmie. W czasach, gdy większość społeczeństwa boryka się z kredytami, śmieciowymi umowami lub koniecznością mieszkania z rodzicami, to prawdziwy los wygrany na loterii. Niczym bożonarodzeniowy gordo, który potrafi odmienić ludzkie życie w jednej chwili.
Dlaczego więc Marisa, idąc każdego dnia do pracy, fantazjuje o wypadku drogowym i marzy o tym, by zostać potrąconą przez samochód – tylko po to, by nie musieć już więcej pracować?
Beatriz Serrano kreśli obraz współczesnych hiszpańskich korpo-szczurów – ludzi uwikłanych w biurową codzienność, tak zwanych empresarios, którzy – wedle obliczeń Marisy – poświęcają pracy osiem godzin dziennie, czterdzieści godzin tygodniowo i czterdzieści osiem tygodni w roku. Szczytem ich marzeń jest awans, największym zaszczytem – poklepanie po ramieniu przez szefa. O podwyżce nie śmią nawet marzyć, najwyżej liczą na świąteczną premię. W pracy rozmawiają o pracy, podczas przerw obiadowych kończą zaległe projekty, a weekendy spędzają na spotkaniach swojego teamu, stawiając karierę wyżej niż życie prywatne – o ile w ogóle jeszcze je mają.
Nie jesteś sama. Masz Orfidal, YouTube Premium i żadnych dramatów.
Marisa w tej dżungli się nie odnajduje. To nie jej bajka. Chciała być kimś innym – może artystką? – ale życie zdecydowało inaczej. Po odbyciu stażu nadszedł kryzys, a wraz z nim konieczność wyboru: żyć czy przeżyć. Marisa wybrała przetrwanie kosztem życia. Teraz każdego dnia się męczy, cierpi i balansuje na granicy załamania nerwowego. Przed popadnięciem w depresję broni się tabletkami uspokajającymi, marihuaną, czasem alkoholem i filmikami na YouTube. Byle tylko nie zwariować. Byle przetrwać kolejne osiem godzin. Byle wymyślić sposób, by wcześniej urwać się z biura. Byle nie napracować się za bardzo, ale sprawiać wrażenie wiecznie zajętej. Byle czas minął i można było wrócić do domu… do pustki.
Trzydziestodwuletnia bohaterka powieści Serrano z trudem znosi życie, które prowadzi. Czuje, że do pracy wkłada przebranie – przeistacza się w kogoś, kim nie jest. Nie potrafi zmienić swej monotonnej, wysysającej z niej energię codzienności. Stosuje półśrodki: spotkania z sąsiadem (nota bene jej najlepszym przyjacielem), wykwintne kolacje w samotności, zakupy w Carrefourze, popołudnia w Muzeum Prado, gdzie godzinami wpatruje się w „Ogród rozkoszy ziemskich” Hieronima Boscha, czy wakacje na Fuerteventurze. Ale to nie wystarcza. Tylko cud mógłby ją uratować – i paradoksalnie tak się dzieje: Marisa wpada pod rower, a następnie zostaje potrącona przez samochód. W wyniku wymarzonego wypadku staje się niezdolna do pracy i nagle odkrywa, że już nigdy nie będzie musiała wstawać rano do biura. Zauważa też, że ma wokół siebie ludzi, którzy ją kochają, a jej życie wreszcie nabiera sensu.
Choć fabułę tej książki można streścić w kilku akapitach, jej wymiar jest znacznie głębszy. To powieść o poszukiwaniu sensu życia w świecie wszechobecnej pustki. O poświęceniu i wyborach: przetrwać i mieć – czy nie mieć i naprawdę żyć. Kryzys gospodarczy z 2008 roku drastycznie odmienił życie wielu Hiszpanów. Z dnia na dzień tracili pracę, domy, dorobek całego życia. Wielu lądowało na ulicy lub kątem u znajomych. Stała praca, nawet najbardziej znienawidzona, stawała się kołem ratunkowym – szalupą, która pozwalała utrzymać się na powierzchni. I tak jak Marisa, wielu mieszkańców Hiszpanii zadawało sobie pytanie: co to wszystko jest warte, skoro każdego ranka ze łzami w oczach zmuszam się, by wyjść do pracy, której nienawidzę? Jak długo wytrzymam, zanim się rozsypię emocjonalnie, duchowo, psychicznie? Kiedy pomyślę o samobójstwie, byle tylko zakończyć tę udrękę?
Temat znienawidzonej pracy jest niestety aktualny także w Polsce. I u nas żyją liczne Marisy – kobiety i mężczyźni, którzy płaczą co rano, a w piątek z ulgą opuszczają biuro. Liczą dni, godziny i minuty do weekendu, urlopu, świąt. Wykonują – ich zdaniem – bezsensowne zadania w otoczeniu ludzi z innej bajki, zmuszając się do pustych, konwencjonalnych rozmów przy automacie z kawą. Męczą się, czują, że wylądowali nie tam, gdzie trzeba. I właśnie dlatego ta niepozorna książka jest tak ważna.
W sumie w życiu potrzebujemy niewielu rzeczy: kogoś, kto nas kocha, łóżka z wygodnymi poduszkami, kilku puszek schłodzonego piwa i pomidorów, które mają jakiś smak.
Bohaterka opowiada o swoim życiu z ironią i czarnym humorem, bezlitośnie obnażając mechanizmy świata, w którym funkcjonuje (z wyjątkiem bliskich jej Eleny i Pabla). Serrano podejmuje też istotne tematy: niedopasowanie społeczne i jego przyczyny, wrażliwość, odmienność, tolerancję, współczucie, a przede wszystkim – bliskość, przyjaźń i rodzinę. Bo w końcu: co w życiu jest ważniejsze – być czy mieć?
Powieść puentuje proste, lecz prawdziwe zdanie: W sumie w życiu potrzebujemy niewielu rzeczy: kogoś, kto nas kocha, łóżka z wygodnymi poduszkami, kilku puszek schłodzonego piwa i pomidorów, które mają jakiś smak. I rzeczywiście – mniej więcej tak to wygląda.
Powieść Beatriz Serrano to idealna lektura na jesienny wieczór. Otwiera oczy, skłania do refleksji, a może nawet kilku głębszych. Przypomina, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy i co naprawdę ma znaczenie. Jak mówią Hiszpanie: vale la pena leerla. Naprawdę warto ją przeczytać.
Beatriz Serrano, Ogród rozpaczy ziemskich, tłumaczyła Ewa Ratajczyk, Znak 2025