Madeline Miller, Galatea
Julia WollnerMadeline Miller, autorka doskonałych powieści Kirke oraz Pieśń o Achillesie, przypomina mit o królu Cypru, który ożenił się z marmurowym posągiem kobiety, ożywionym przez Afrodytę.
Zacznę od tego, że ta prześlicznie wydana maleńka książeczka to doskonały prezent świąteczny czy mikołajkowy (i nie, post ten nie powstaje we współpracy z wydawcą). Krótkie, kiludziesięciostronicowe opowiadanie, zamknięte w twardej pozłacanej okładce, jest naprawdę pięknym przedmiotem. Czy podobnie można wyrazić się o treści?
Madeline Miller, filolożka klasyczna, autorka wspaniałej Kirke oraz wydanej pod patronatem “Lente” Pieśni o Achillesie, przyzwyczaiła polskiego czytelnika do rozbudowanych mitologicznych powieści. Tym razem jednak dostajemy do rąk nowelę, zupełnie różną od wspomnianych książek. Warto dodać, że w USA, skąd pochodzi pisarka, kolejność wydawania tekstów była odmienna: najpierw ukazał się Achilles, potem krótka Galatea, a na końcu Kirke. Amerykanie potraktowali więc opowiadanie jako mały przerywnik; polska publiczność, jak widać w w internecie, wyraża zaś rozczarowanie krótką formą najnowszej propozycji Albatrosa.
I rzeczywiście, jeśli, decydując się na lekturę Galatei, spodziewaliśmy się czytelniczej przygody na miarę Kirke, zaskoczenie (zdecydowanie wolę to słowo od „rozczarowania”!) zdaje się nieuniknione. Lektura trwa kilkanaście, góra kilkadziesiąt minut. Opowiedziana przez Miller historia, w odróżnieniu od jej powieści, rozgrywa się we współczesnych dekoracjach, choć bohaterowie, jak poprzednio, znani nam są z antycznych mitów.
Nie ma tu obszernych, poetyckich opisów, pogłębionej analizy psychologicznej i bogactwa wątków. Zamiast tego znajdziemy niespodziewanie dosadny język i oszczędną formę ograniczoną do surowej prezentacji przemocowego związku, za jaki Miller uznaje relację Pigmaliona i tytułowej Galatei. Bardzo sprawnie, a momentami poruszająco, przedstawiona zostaje nam historia o wyraźnym feministycznym wydźwięku.
Galatea Madeline Miller sprawiła mi niespodziankę, zdumiała, może nawet odrobinę zszokowała (przyznam, że, rozmawiawszy z autorką osobiście, nie spodziewałam się po niej dosadności, którą odnalazłam w tej książeczce). Czy zachwyciła? Jako wielka miłośniczka powieści mitologicznych, a zarazem mocno wybredna czytelniczka opowiadań największych mistrzów, określenia tego nie potrafię tutaj użyć. Czy jednak każda lektura musi zachwycać? W moim mniemaniu, jak wszystkie dziedziny sztuki, poza celem estetycznym, ma także cel dydaktyczny i ekspresyjny. Te dwa ostatnie zostały tu zrealizowane z nawiązką.