Małe cnoty Natalii Ginzburg. Eseje o uniwersalnych prawdach spisane przez ostatnią kobietę na Ziemi
Julia WollnerMałe cnoty Natalii Ginzburg to zbiór tekstów, które poruszają tematy najważniejszych ludzkich wartości, relacji i moralności.
W 1947 roku, kiedy miała zaledwie 31 lat, Italo Calvino – jeszcze młodszy, bo 24-letni – określił ją mianem ostatniej kobiety, jaka została na Ziemi. Właśnie ukazała się wtedy druga powieść Natalii, È stato così, jednak autorce daleko było jeszcze do sławy, którą miała osiągnąć w przyszłości. Mnożyły się za to trudne doświadczenia: wojna, podczas której ukrywała się z trojgiem dzieci w Abruzji, śmierć pierwszego męża, Leona Ginzburga, próba samobójcza. Pewien rodzaj spokoju i ukojenia dawało jej tylko pisanie, chociaż i o nim w Małych cnotach napisze kiedyś, że to zawód trudny, który zjada to, co w naszym życiu najlepsze i najgorsze.
Co miał na myśli Calvino? Zapewne fakt, że teksty Ginzburg zdawały się ukazywać rodzaj kobiecości inny od tego, do jakiego przywykli w powojennym czasie włoscy intelektualiści. Proza Natalii jest surowa, a może raczej: powściągliwa, a jednocześnie subtelna, melancholijna, pełna nienarzucającego się ciepła. Z jednej strony wydaje się bardzo osobista, z drugiej – charakteryzuje ją pewien rodzaj rezerwy, który sprawia, że choć autorka wiele opowiada o sobie, to jej książki prawie zawsze odkładamy z poczuciem, że nadal nie wiemy o niej prawie nic.
Dużo więcej możemy dowiedzieć się z nich o świecie, ludziach, o sobie samych. Warto spróbować, sięgając po opublikowane właśnie w Polsce Małe cnoty (Le piccole virtù; we Włoszech ukazały się one po raz pierwszy w 1962 roku). Eseje te, brawurowo przetłumaczone na polski przez Weronikę Korzeniecką, wydawca reklamuje jako teksty łączące mądrość z prostotą – jakby te dwa rzeczowniki stanowiły oksymoron. Ja, czytając książki Ginzburg, odnoszę zawsze wrażenie, że jest wręcz odwrotnie: to, co mądre, jest zwykle właśnie zupełnie proste, pozbawione nadmiernych ozdobników, które tylko zakłócałyby przekaz. Najwyższa jakość, także słowa, broni się przecież sama, nie potrzebując krzykliwych haseł i przesadnie kolorowych opakowań.

I właśnie taką jakością odznacza się pisarstwo Ginzburg: ascetyczne, intymne, przenikliwe. Wśród przymiotników, którymi mogłabym je opisać, szczególnie trafne wydaje mi się słowo inteligentny, czyli, aby odwołać się do jego pierwotnego znaczenia, łączący. Bo rzeczywiście – tym razem przyznam rację wydawcy – łączy Ginzburg to, co skromne, z tym, co okazałe. Tematy wysokie z opisami codzienności. Wnikliwie analizuje kwestie, nad którymi głowili się najwybitniejsi filozofowie: śmierć, stratę, wojnę czy przyjaźń, a jednocześnie przejmująco opisuje to, co zwykłe, najbliższe dniu powszedniemu. I właśnie dzięki temu lektura jej tekstów jest tak kształcąca. Odnajdujemy w nich siebie, swoje myśli, rozterki, wątpliwości; czujemy, ze możemy się w tej prozie z łatwością rozgościć, poczuć bezpiecznie i swojsko. A wówczas głębokie refleksje i potężne nauki, spisane jakże charakterystycznym stylem autorki, przychodzą do nas jakby niepostrzeżenie, wsiąkając głęboko, zostając na długo.
Czy była Ginzburg ostatnią kobietą na Ziemi? Calvino pisał dalej, że w świecie, w którym kobiety zaczęły, niczym mężczyźni, decydować, działać, wybierać, Natalia czeka. Autora Opowieści kosmikomicznych wielu uważało za mizogina, jednak trudno odmówić mu pewnej racji. Wszystkim nam brakuje dzisiaj refleksji, którą zastąpiło szybkie, nazbyt często bezmyślne działanie. Brak obserwacji poprzedzającej wyważone decyzje, cierpliwości prowadzącej do mądrych wyborów. Dlatego uczmy się czekania i patrzenia na świat od Natalii Ginzburg. Może wybitny włoski alegorysta przeczuwał, że ostatnie mogą stać się pierwszymi?