Omnia mea mecum porto
Julia WollnerWszystko, co posiadam, noszę ze sobą – mawiał Bias z Prieny, joński filozof, jeden z siedmiu greckich mędrców. Czyniąc jak on, łatwiej trafić do domu, łatwiej też się domem dzielić.
Szukam w myślach skojarzeń z hasłem “dom”. Rodzina, gniazdo, ojczyzna. Budynek, schronienie. Nie wiedzieć czemu, po tej oczywistej litanii, przychodzi mi do głowy “światło”. Blask domowego ogniska? Mądrość pokoleń? Ciepło, wyrozumiałość, czułość? A może także – po prostu! – jaskrawe, życiodajne słońce, bez którego tak trudno nam funkcjonować, i do którego chcemy ciągle wracać. Kilkanaście dni temu, nad brzegiem Naszego Morza, zerkałam w zachwycie na migoczące fale, niepomne smutków, pandemii, wojen, kryzysów. Skrzą się z radosnym uporem, bez względu na wszystko.
To światło, rozumiane na wszelkie możliwe sposoby, trzeba zamknąć we własnym wnętrzu, w sercu i w pamięci. Posłuchać greckiego mędrca i nosić je ze sobą. Ogrzewać się w nim, gdy wokół szaleją zawieruchy, i zapraszać do niego innych. Bo światłem i domem trzeba się dzielić. Otwierać bramy i drzwi, by wpuścić tych, którzy marzną w zimnym i ciemnym lesie. Za wschodnią granicą i tuż obok, bo zimne i ciemne lasy rosną wszędzie, w każdej szerokości geograficznej.
W myśleniu o domu nie wolno ograniczać się do zewnątrz – do dachu, który nas chroni, do ścian, które okalają, do fundamentów, które trzymają w ryzach. Równie ważne, a może nawet ważniejsze, jest to, co w nas w środku: miłość, którą mamy dla innych; miejsce, które znajdujemy dla światła, by nieść je wytrwale dalej. By wznosić, budować dla świata, musimy zadbać o płomień w sobie; pielęgnować go i hołubić. Tylko wtedy, wszyscy, odnajdziemy drogę do domu.