Piekło kobiet. O reżimie generała Franco
Karolina JanowskaCałe życie kobiety nie jest niczym innym, jak tylko pragnieniem znalezienia kogoś, komu się podporządkuje. Dobrowolna zależność jest najpiękniejszym stanem, ponieważ miłość uwalnia od egoizmu, próżności i frywolności. – cytat z XX-wiecznej hiszpańskiej prasy kobiecej
Nie tak dawno, bo zaledwie 45 lat temu, zakończyła się w Hiszpanii epoka, którą śmiało można określić mianem „piekła kobiet”. Mowa o reżimie generała Franco – systemie panującym w latach 1939–1975, wzorowanym na totalitaryzmie i faszyzmie. Był to niewątpliwie okres ciężki dla całego społeczeństwa, które zostało de facto zniewolone. Jak to jednak często bywa w tego rodzaju systemach, największą ofiarą ideologii generała Franco padły kobiety. To one, w XX wieku (sic!), zostały sprowadzone dosłownie do roli własności swojego męża. Przez 36 lat kobieta w Hiszpanii nie miała zagwarantowanych podstawowych praw. Miała za to cały szereg powinności, a pierwsza z nich brzmiała: posłuszeństwo.
Przez całe życie misją kobiety jest służyć jako żona i matka
W czasach dyktatury generała Franco podstawową instytucję państwową stanowiła rodzina. Nie sądźmy jednak, że model ówczesnej hiszpańskiej familii można utożsamiać z dzisiejszym. Przede wszystkim była ona silnie uzależniona od męskich władz, duchowych i świeckich, i ściśle kontrolowana, zarówno przez rząd, jak i przez Kościół – a więc pozbawiona de facto elementu prywatności. Franco mocno sympatyzował z Kościołem, co nadgorliwi krzewiciele wiary natychmiast wykorzystali, atakując wszystko, co wydawało im się niewłaściwe, grzeszne i bezwstydne.
W Hiszpanii generała Franco dopuszczalne były zabójstwa honorowe
Najwięcej tego typu wad przypisywano kobiecie; niczym XVII-wieczna czarownica była ona siedliskiem grzechu i źródłem wszelkiego zła. Jako taką należało ją umoralnić, czyniąc posłuszną i uległą mężowi. W tym celu między innymi zniesiono legalność rozwodów – kobieta nie mogła już opuścić męża, nawet jeśli stosował on wobec niej przemoc, co zdarzało się nader często. Sprzyjał temu oczywisty fakt poczucia przez małżonków całkowitej bezkarności. O ile żonie za cudzołóstwo groziło 6 lat pozbawienia wolności, a dopuszczalne były również zabójstwa honorowe (mąż dostawał wyrok opuszczenia miejsca zamieszkania), o tyle mężczyzna pozostawał najczęściej całkowicie bezkarny. Przemoc domowa w takich warunkach nierzadko kwitła i miała się znakomicie. Kobieta na ogół nie wnosiła oskarżenia, wiedząc z góry, że nic by to nie przyniosło; w najlepszym razie usłyszałaby, że ma nie prowokować męża, w najgorszym – czekałoby ją ponowne lanie. Rzecz jasna nie oznacza to, że każdy hiszpański mąż bił swoją żonę, niemniej panowało ciche (a nawet całkiem głośne) przyzwolenie na przemoc wobec kobiet. Władze się tym specjalnie nie przejmowały.
Kobieta nigdy niczego nie odkrywa, bowiem brakuje jej talentu twórczego, zarezerwowanego przez Boga dla mężczyzn
Kobiety traktowane były jako istoty gorsze od mężczyzn, w jakimś sensie upośledzone umysłowo, a w każdym razie – niezdolne do nauki i samodzielnego myślenia. Zazwyczaj młode Hiszpanki kończyły szkołę podstawową i gimnazjum. O ile oficjalnie kobiety mogły studiować na uniwersytecie (studia podejmuje choćby Andrea, bohaterka powieści Nada Carmen Laforet), to jednak w praktyce rzadko się zdarzało, by kobieta decydowała się iść na uczelnię. Powód był bardzo prosty: wykształcona dziewczyna nie miała raczej szans na zamążpójście; uważano ją za “babochłopa”, “niekobietę”. Jeśli nawet udało się absolwentce wyjść za mąż – choć w wieku dwudziestu paru lat uważana była za nie najmłodszą – to oczekiwano, że nie podejmie pracy zawodowej, ale poświęci się wychowywaniu dzieci. Jako ciekawostkę warto w tym miejscu dodać, że w Portugalii kobiety w ogóle nie miały prawa do edukacji wyższej; António de Oliveira Salazar, tamtejszy odpowiednik generała Franco, zamknął przed Portugalkami podwoje uczelni. Hiszpanki – przynajmniej według litery prawa – miały pod tym względem lepiej, jednak tylko niewielki odsetek decydował się na podjęcie studiów, a jeszcze mniejszy je kończył. W efekcie ponad połowa hiszpańskich kobiet, zwłaszcza na wsiach, była analfabetkami. Większość prywatnych szkół należała do Kościoła, który przyjmował tylko chłopców, wobec czego dziewczęta już na starcie miały trudności edukacyjne. Małżeństwo i rodzicielstwo było według systemu najważniejszą, jeśli nie jedyną powinnością kobiety.
Kobieta nie mogła opuścić męża, nawet jeśli stosował on wobec niej przemoc
Aby zachęcić kobiety do rodzenia dzieci, Caudillo wprowadził swoistą „politykę prorodzinną” – specjalną premię dla kobiet, które porzuciły karierę zawodową i zajmowały się domem. Nie trzeba dodawać, że najczęściej kobiety premii tej nie widziały na oczy, o ile małżonek nie uszczknął im pewnej sumki. Na porządku dziennym były więc rodziny prawdziwie wielodzietne, liczące nawet ponad 20 potomków. Cieszyły się one oczywiście uznaniem Franco; dyktator przyjmował je na specjalnych audiencjach, pokazując jako wzór. Oczywiście macierzyństwo wiązało się z zamążpójściem, a pozycja samotnej matki, o ile kobieta nie była wdową, była w tamtych czasach nie do pozazdroszczenia. Panny wychowujące dzieci napiętnowano społecznie, a ich potomków określano mianem bastardów. Reputacja takich kobiet była jak najgorsza; musiały pracować zawodowo, aby zarobić na utrzymanie swoje i dziecka, a ich profesja nierzadko stawała się jedną z najgorszych możliwych dla kobiet. Z drugiej strony, aborcja za czasów frankizmu była, w każdym wypadku, całkowicie zakazana, a za jej wykonanie groziły surowe kary. Kobiety nie miały w tej kwestii najmniejszego wyboru; chcąc nie chcąc, musiały wydawać na świat dzieci. W ślad za zakazem aborcji szedł zakaz stosowania antykoncepcji, a pojęcie edukacji seksualnej nie istniało. Żona skazana była na nieustanne bycie w ciąży. Państwo ingerowało w wychowanie dzieci; Caudillo dbał o to, by ich edukacja opierała się o wyznawane przez niego (i Kościół) zasady. Jednak ingerencja, jak to często bywa, nie dotyczyła dzieci niepełnosprawnych, dotkniętych chorobami, nie mówiąc o wadach genetycznych, których wówczas nie rozumiano. Matka chorego zostawała najczęściej porzucana przez jego ojca; musiała samodzielnie troszczyć się o wychowywanie dziecka albo w samotnym cierpieniu towarzyszyć mu na drodze do wieczności. Dodajmy, że w latach ’40 i ’50 śmiertelność dzieci była ogromna; zdarzało się, że do drugiego roku życia nie nadawano dzieciom imion. Duża była też śmiertelność kobiet przy porodzie. Polityka Caudillo nie dotykała tego rodzaju problemów.
Jeśli on chce spać, nie wywieraj na niego presji, nie stymuluj go. Jeśli pragnie się z tobą połączyć, przyjmij to z pokorą, mając zawsze na uwadze, że jego satysfakcja jest ważniejsza od twojej. Kiedy nadejdzie moment kulminacyjny, mały jęk jest wystarczający. Jeśli twój mąż zażyczy sobie nietypowych praktyk seksualnych, bądź posłuszna, nie narzekaj
W genialnej powieści Miguela Delibesa Pięć godzin z Mariem, stanowiącej monolog głównej bohaterki z dopiero co zmarłym mężem (do którego przemawia w ramach nocnego czuwania przy marach), dowiadujemy się między innymi, jak za czasów frankizmu wyglądało pożycie seksualne wielu hiszpańskich małżonków. W zasadzie trudno to nazwać w ogóle pożyciem, raczej naprędce odbywanymi aktami w celach prokreacyjnych, ewentualnie – w celach zaspokojenia naturalnych potrzeb mężczyzn. Tak, mężczyzn, bo potrzeby kobiet nie miały tu nic do rzeczy. Carmen, główna bohaterka powieści Delibesa, matka pięciorga dzieci, stwierdza, że nigdy nie doznała satysfakcji z kontaktów z małżonkiem, bo kiedy ona chciała, on szedł spać, a kiedy on chciał, nie pytał jej nawet o zdanie. Pożycie małżeńskie, jak wszystkie inne aspekty rodzinnego życia, kontrolowane było przez Kościół, nie sensu stricte rzecz jasna, ale z ambony i w konfesjonałach. Księża wmawiali kobietom, że ich seksualność to grzech, zaś one same służą jedynie jako źródło zaspokojenia mężów i ewentualnie jako inkubatory dla swoich dzieci. Każdy akt małżeński miał służyć prokreacji i oczywiście najlepszym rozwiązaniem byłoby zachodzenie w ciąży po jednym stosunku. Kobieta miała pozostawać bierna, wręcz oziębła, a nade wszystko uległa. To mężczyzna miał prawo żądać spełnienia, nie jego żona. Ona miała nawet nie znać tego słowa.
Aborcja za czasów frankizmu była całkowicie zakazana w każdym wypadku, a za jej wykonanie groziły surowe kary
Z drugiej strony aspekt spełnienia właśnie był niezwykle podkreślany w kwestii małżeńskich stosunków, z tym, że odnosił się do mężczyzny. Kobiety miały godzić się na wszelkie wymysły i męskie fantazje, same nie czerpiąc z nich najmniejszego zadowolenia. Było to z jednej strony paradoksalne, z drugiej wyjątkowo obłudne, a najbardziej widoczne na przykładzie narzeczonych, którym oficjalnie nie wolno było nawet spacerować na ulicy pod rękę. Ponieważ panny na wydaniu musiały zachować czystość do nocy poślubnej, a młodzi panowie mieli swoje potrzeby, na porządku dziennym były domy publiczne. Narzeczone najczęściej doskonale wiedziały, dokąd ich kawalerowie udają się w sobotnie wieczory, i na praktyki te panowało ciche przyzwolenie. Oficjalnie domy publiczne były oczywiście surowo zakazane, jednak Kościół po cichu przymykał oko na ich istnienie, wychodząc skądinąd ze słusznego założenia, że – parafrazując słowa świętego Pawła, lepiej, by mężczyzna mógł obcować z kobietą, niż miał płonąć”. Rząd zezwalał na ich działalność, dopóki było to opłacalne. Tak więc kobiety – jako narzeczone, żony czy prostytutki – pozostawały dla mężczyzny przedmiotem służącym do zaspokojenia potrzeb, tak wynikających z popędów, jak i z ludzkiej natury. Ich uczucia i pragnienia raczej nie miały większego znaczenia w tym na wskroś szowinistycznym świecie.
Pożycie małżeńskie powinno być harmonijne. Kiedy twój mąż przyjdzie do domu, powinien mieć przygotowane jedzenie. Należy rozmawiać, nie podnosząc głosu, i słuchać męża z uwagą, gdy ma coś do powiedzenia
W latach ’40 i ’50 w Hiszpanii na porządku dziennym były broszury dla kobiet instruujące je, jak powinna zachowywać się idealna żona. Nosiły one nazwę Guia de la buena esposa – Przewodnik dobrej żony (patrz ilustracje). Znajdziemy w nich między innymi instrukcje dotyczące sprzątania i gotowania, podawania mężowi kapci i drinka po jego powrocie z pracy, przygotowania na czas ciepłego posiłku, zachowania świeżego wyglądu na 5 minut przed jego wejściem do domu, a także uważnego słuchania w milczeniu, kiedy on mówi. Pytanie retoryczne brzmi: czy istniały takie podręczniki dla mężów? Wracając do Delibesowskiej Carmen, stanowiła ona typowy przykład hiszpańskiej żony, która wystawała z obiadem czekając, aż mąż raczy wrócić z pracy – on zaś nie wracał godzinami, wybierając rozmowy w knajpie z kolegami lub wieczorki towarzyskie z „przyjaciółkami”. Harmonijność związku polegała na tym, że żona musiała być na każde skinienie męża, nieustannie gotowa na jego żądania, choćby nie wiadomo jak niedorzeczne. Jej potrzeby natomiast zupełnie się nie liczyły. To mąż decydował, gdzie i kiedy rodzina pojedzie na wakacje, gdzie spędzi święta, jakie programy telewizyjne żona może oglądać, jakie książki czytać (najlepiej, żeby nie czytała w ogóle), co ma gotować na obiad – słowem, kontrolował domowe życie od A do Z. Ale nie tylko. We frankistowskiej Hiszpanii – dodajmy, że chodzi o połowę wieku XX! – kobiety nie posiadały paszportów ani prawa jazdy. Było im to zabronione przez prawo. Nie mogły też posiadać konta w banku, a jeśli już, to za zgodą i przy pełnej kontroli męża. Do połowy lat ’70 obowiązywało tak zwane permiso marital, czyli zgoda małżonka, bez której kobieta nie mogła załatwić podstawowych spraw w urzędzie czy innej instytucji. Kobiety nie mogły prowadzić własnej działalności gospodarczej, podejmować pracy zarobkowej, jeśli pozostawały w związku małżeńskim (pracowały panny, wdowy i mężatki, które porzuciły mężów), nie mogły zarządzać nieruchomościami ani ich dziedziczyć, w skrajnych przypadkach nie mogły nawet samotnie przebywać poza domem. Pozostawały więźniarkami systemu, niewolnicami swoich mężów, służącymi we własnych domach, darmowymi prostytutkami, które musiały spełnić każdą mężowską zachciankę. Ujawnienie własnych potrzeb wzbudzało w nich poczucie winy i nieprzyzwoitości. W takim piekle kobiety żyły i funkcjonowały do 1975 roku.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu w Hiszpanii kobiety nie mogły posiadać paszportów, prawa jazdy ani konta w banku
Zmiany następowały powoli od końca lat ’60, kiedy to Hiszpania wyszła z autarkii i otworzyła się na zagranicę. Do kraju zaczęli napływać turyści, niosąc ze sobą powiew świeżości i obce obyczaje. Gruntowna odmiana losu kobiet nastąpiła jednak dopiero po wstąpieniu na tron Juana Carlosa w 1975 roku. Król krok po kroku zdołał przywrócić w kraju demokrację i normy prawnych w stosunku do kobiet, które funkcjonują do dziś. Współczesne Hiszpanki są świadome swoich praw i żądają ich respektowania. Są dumne, świadome swojej wartości, wykształcone i stanowiące o sobie. Żadna z nich nie dopuści do powtórki z przeszłości, nie pozwoli, aby ponownie ktoś za nią decydował. Nie pozwoli wpędzić się z powrotem do piekła, gdzie opętani fanatycznymi ideałami mężczyźni będą im dyktować warunki życia. W Hiszpanii o sytuacji kobiet mówi się, dyskutuje, a nawet głośno o krzyczy, jednak nikt już nie stara się umniejszać ich społecznej i kulturowej roli. Żadnemu mężczyźnie nie przyjdzie to nawet do głowy. Zadzierać z hiszpańską kobietą? To by dopiero było infierno.
Za śródtytuły posłużyły cytaty z hiszpańskich przewodników dla dobrych żon z epoki Franco