Yves Saint Laurent, dzieci-kwiaty i zaczarowany ogród. Jardin Majorelle w Marrakeszu
Anka FlorczakKiedy Yves Saint Laurent i ja pierwszy raz przyjechaliśmy do Marrakeszu, byliśmy, podobnie jak wszyscy, całkowicie zauroczeni pięknem i magią otoczenia. O samym mieście niewiele pozostało do powiedzenia, ale zupełnie nie spodziewaliśmy się, że oto zakochamy się w małym, tajemniczym ogrodzie, malowanym barwami Henriego Matisse'a. (…) Całkowicie cichym, dającym schronienie zarówno przed hałasem, jak i wiatrem. Pierre Bergé
Są miejsca, o których wiesz od zawsze, które bardziej przeczuwasz niż znasz, miejsca, w których nigdy nie postawiłeś nogi, a mimo to tkwią gdzieś na dnie twojej świadomości. Tak właśnie było w tym przypadku.
Kilkanaście lat temu, pchana niezrozumiałą potrzebą, którą ktoś nazwałby, być może, przeznaczeniem, po raz pierwszy postawiłam stopę na marokańskiej ziemi, a wkrótce potem w Marrakeszu, „czerwonym mieście”, mekce dzieci-kwiatów.
Hipisi, podróżujący szlakiem do Indii, zaczęli się w nim pojawiać od końca lat 60-tych. Część z nich udawała się do nadmorskiej Essaouiry, część nigdy nie wyruszyła dalej. Zostawali oczarowani miejscową egzotyką, zasłuchani w transowe dźwięki bębnów, uwiedzeni zapachami, a także łatwym dostępem do specyfików, które miały im pomóc w osiągnięciu innych stanów świadomości, koniecznych dla prawdziwego duchowego odrodzenia. Marrakesz, w języku Berberów „Ziemia bogów”, nadawał się do tego znakomicie.
Zagubieni w wąskich zaułkach starego miasta, szukający drogi do Absolutu ukrytej w oparach haszyszu i kifu, „wymiatali pajęczyny z obrzeży umysłu”, jak śpiewają Crosby, Still and Nash. W czerwonych murach medyny, które o zachodzie słońca zdawały się płonąć, odnajdywali na nowo prastare opowieści, magię utraconą w nazbyt szybko pędzącym świecie Zachodu. Słuchając bajarzy w pasiastych dżellabach, podziwiając zręczność zaklinaczy węży lub magików uprawiających swą tajemną sztukę na placu Djemaa-El Fna, odkrywali zupełnie inną, wyśnioną niegdyś rzeczywistość. W hałaśliwym mieście i usypiającym upale zapominali o wszystkim tym, przed czym chcieli uciec; czasem nawet o tym, co przywiodło ich aż tak daleko. Być może te same pragnienia, ta sama potrzeba odnalezienia siebie na nowo w wiecznej tułaczce, przywiodły do Marrakeszu jednego z największych artystów naszych czasów, francuskiego projektanta i kolekcjonera sztuki Yves Saint Laurenta. To czerwona oaza wyrosła pośrodku pustyni musiała urzec go jako pierwsza, dopiero później odkrył dom. A na końcu ogród…
Kilkadziesiąt lat wcześniej, w latach dwudziestych poprzedniego stulecia, po długich podróżach do Włoch, Grecji i Egiptu, przybył do Maroka inny twórca i miłośnik dalekich wypraw –malarz Jacques Majorelle. Porwany urodą północnoafrykańskich ziem osiadł na stałe w Marrakeszu. W 1924 roku kupił kawałek ziemi tuż za murami medyny. Wybudował dom oraz studio, które otoczył jednym z najpiękniejszych orientalnych ogrodów na świecie, znanym dziś jako Jardin Majorelle. Ze swoich licznych podróży po Maroku przywiózł pomysł na system irygacyjny nawadniający całą posiadłość. W górach Wysokiego Atlasu oczarował go niezwykle intensywny kobaltowy odcień niebieskiego, dziś nazywany Majorelle Blue, na który pomalował najpierw swoje studio, a który wkrótce pojawił się również na murkach wyznaczających poszczególne części ogrodu, fontannach, pergolach czy wreszcie donicach. Charakterystyczną dla miasta czerwoną barwę przeniósł Majorelle na prowadzące przez ogród chodniki. Tak jak Monet, zakochany w świecie roślin, finansował botaniczne eskapady, prowadził ożywioną korespondencję z podobnymi sobie pasjonatami i utrzymywał kontakty z ogrodami botanicznymi rozsianymi po całym świecie. Z amerykańskiego południa sprowadził kaktusy, z wysp południowego Pacyfiku nowe gatunki palm, sukulenty z południowoafrykańskich ziem, czy wreszcie lilie wodne i lotosy z Azji.
W latach 60-tych mały kawałek raju stworzony przez malarza tuż za czerwonym murem gwarnej arabskiej medyny stał się oazą i natchnieniem nowego właściciela,Yves Saint Laurenta. Razem ze swym partnerem, Pierrem Bergé, Yves przywrócił świetność nieco zapomnianemu już miejscu. Unowocześnił system nawadniania, do ogrodowej palety dodał kolejną barwę, słoneczną żółć – wspaniale kontrastującą z zielenią roślinności i błękitem Majorelle. Sprowadził też nowe gatunki roślin – ich liczba wzrosła ze 135 do 300. Studio Jacquesa Majorelle’a przekształcił w muzeum sztuki berberyjskiej, niezwykłą świątynię rzemiosła rdzennej ludności północnej Afryki. Tylko tutaj ciężkie tkaniny, szlachetne kruszce, wielobarwne kamienie zdają się skąpane w świetle rozgwieżdżonego firmamentu, który w niezwykły sposób podkreśla ich piękno, wydobywając doskonałość każdego najmniejszego detalu.
Jardin Majorelle jest więc ucieleśnieniem marzeń. Marzeń dwóch wspaniałych artystów, dwóch romantycznych dusz. Snem na jawie. Pośród bujnej roślinności, kolczastych kaktusów, rozłożystych agaw, strzelistych cyprysów, gibkich palm o rozłożystych pióropuszach kołyszących się pod bezlitosnym słońcem Południa, wciąż przechadzają się duchy Dzieci Kwiatów, które nigdy nie opuściły swojego ukochanego miasta. Stąpają pomiędzy plamami intensywnego światła, gdzieniegdzie przechodzącymi w przynoszący ukojenie cień. Medytują pod rozedrganym zielonym baldachimem bambusowego zagajnika. Czasami przystają, by wsłuchać się w szemranie fontann, delikatny szum liści, szczebiot ptaków i wesołe rechotanie żab, ukrytych gdzieś pomiędzy kwitnącymi bielą wodnymi liliami. Stapiają się z bujną zielenią tu i tam znaczoną kolorowymi plamami czerwonego hibiskusa, datury, której białe kielichy kłaniają się ziemi, różowego geranium, żółtych kwiatów opuncji o silnym ziemistym zapachu. Są u siebie, otoczeni tak długo poszukiwaną magią.