podróże

Bolonia czyli La Rossa. Ćwiczenia z perspektywy

Magdalena Giedrojć

Stolicę włoskiego regioniu Emilia-Romania nazywa się la rossa, czyli czerwoną – może ze względu na kolor murów i dachówek, a może z powodu lewicowych przekonań mieszkańców miasta. I choć Bolonia nie miesza zmysłów, nie zapiera tchu w piersiach, to gdy raz ją odwiedzimy, trudno o niej zapomnieć.

Na podróżniku współczesnym Bolonia sprawia wrażenie miasta, gdzie dobrze się odpoczywa po zbyt gorliwym zwiedzaniu muzeów i kościołów. Po wszystkich cudach Padwy, a przed wspaniałościami Florencji, można tu spędzić kilka dni ani nie odczuwając jakichś szczególnych wzruszeń estetycznych, ani również zbytnio się nie nudząc. Bolonia odznacza się pewną lekkością i przyjemną prostotą, ma w sobie coś, co jest miłe oku.

Paweł Muratow, Obrazy Włoch

 

Mówią o niej różnie, zwykle inteligentnie i bez wielkich uniesień. Nazywana bywa mądrą ze względu na najstarszy europejski uniwersytet; tłustą – od solidnej i pożywnej kuchni regionu Emilia-Romania; czerwoną – przede wszystkim od koloru domów i dachów, choć zdaniem niektórych także od lewicowych wyborów mieszkańców tej części Włoch. Jakby jej nie nazwać, nie jest łatwa w pierwszym kontakcie. Wydaje się niezbyt przystępna i nieco niechętna, niczym elegancka i surowa dama z zasadami. Nie rozkłada ramion na powitanie, nie kusi, nie wstrzymuje oddechu. Żyje swoim życiem.

Jedyne, co urzeka od razu, to kilometry arkad, przecinające miasto urokliwymi korytarzami, kluczące wśród placów i zaułków. Znikają na chwile, by można było unieść głowę ku słońcu, po czym za rogiem znów zapraszają do zabawy z perspektywą, do spacerów wśród łuków i podcieni, nieoczekiwanych zakrętów i fotogenicznych prześwitów. W Bolonii jest około czterdziestu kilometrów arkadowych korytarzy, nie sposób więc nie wejść w ich intrygujące półmroki. Od tych arkad zaczyna się znajomość z Bolonią i na nich może się skończyć, jeśli nie spróbujemy zwiedzić całego miasta. Warto to zrobić, bo wbrew pierwszemu wrażeniu Bolonia może stać się miłą sercu przyjaciółką, na którą zawsze można liczyć.

Czerwone bolońskie uliczki. Fot. Jakub Strzemżalski
Czerwone bolońskie uliczki. Fot. Jakub Strzemżalski

Patron z kościołami

Patronem Bolonii jest San Petronio, czyli Święty Petroniusz. Dziwny to jednak patron, bo wiadomo o nim niewiele i tak naprawdę w rozmaitych opowieściach pozostaje on bardziej w obszarze legendy niż chlubnej historii. Wiadomo, że był biskupem Bolonii i zmarł w połowie V wieku. Prawdopodobnie zanim został duchownym, jako urzędnik rzymski udał się w podróż do Palestyny i tam odwiedził miejsca święte, co miało bezpośredni wpływ na decyzję o radykalnej zmianie w jego życiu. Podczas kilkunastu lat swego biskupstwa zadbał o miasto zniszczone przez Gotów; dzięki niemu wiele kościołów i budynków świeckich odzyskało swój utracony blask. Petroniusz przyczynił się też do powstania kompleksu kościołów Santo Stefano. Bolonia okazała wdzięczność swemu dobroczyńcy i uczyniła go patronem miasta.

Św. Petroniusz przedstawiany jest jako mężczyzna w dojrzałym wieku, z białą brodą, o wyglądzie mądrym i budzącym zaufanie; w jego rękach lub u jego stóp spoczywa miniatura Bolonii. Prawdziwy ojciec, opiekun miasta. Na głównym placu miasta, Piazza Maggiore, powstała ogromna bazylika pod wezwaniem świętego. Jej centralne położenie oraz niespotykana wielkość sprawiają, że często myli się ją z katedrą, która znajduje się nieopodal, przy via dell’Indipendenza. Bazylika San Petronio wygląda niepozornie, jej fasada do dziś pozostaje w stanie surowym. Wystarczy jednak wejść do środka, by zrozumieć, jak wielkie ambicje mieli budowniczowie. Niewiele brakowało, a bazylika bolońska przerosłaby watykańską. Papież w porę interweniował, ale nawet dziś, choć minęły setki lat i w międzyczasie powstało wiele ambitnych projektów religijnych, kościół pod wezwaniem patrona Bolonii pozostaje jednym z największych na świecie. Zaskakująca jest nie tylko wielkość, ale też kontrast między dość ponurą fasadą a jasnym wnętrzem. Strzeliste piony i imponujące łuki nie budzą trwogi, oswaja je światło miękko wpływające przez okrągłe okienka po obu stronach. Zaiste, potężna jest wdzięczność ludu Bolonii, jeśli swemu patronowi poświęca taką bazylikę!

Santo Stefano, fot. Donato Accogli / Flickr, CC BY 2.0
Santo Stefano, fot. Donato Accogli / Flickr, CC BY 2.0

Niezwykłe wrażenie robi też drugie miejsce silnie związane z św. Petroniuszem, a mianowicie Santo Stefano. Pierwotnie był to kompleks siedmiu kościołów, dziś pozostały cztery: Santo Sepolcro, Crocifisso, Santi Vitale e Agricola oraz Trinità. Wszystko jest tu inne, począwszy od nietypowego placu przed wejściem, po mnogość „kościołów w kościele” i ich wzajemne splątanie. Trudno się zorientować, w której świątyni się jest i co przyniesie następny zakręt. Łuki, przejścia, dziedzińce; początek splata się z końcem, mrok wnętrz z jasnością słońca w przejściach. Na kameralnym dziedzińcu stoi wielka kamienna misa, w której wedle tradycji umył ręce Piłat po wydaniu wyroku. Warto też przystanąć na chwilę przy grobowcu San Petronio, zbudowanym na wzór kościoła Grobu Świętego w Jerozolimie.

W Bolonii jest wiele kościołów, do których po prostu nie można nie zajrzeć. San Domenico z relikwiami św. Dominika, Santa Maria della Vita z piękną pietą, Santa Maria dei Servi z Madonną Cimabuego, San Francesco z niezwykle kunsztownym ołtarzem z XIV wieku… Długo by wymieniać. Czas jednak zakosztować nieco innych rozkoszy.

Archiginnasio, fot. Julia Wollner
Archiginnasio, fot. Julia Wollner

Gwarne centrum smaku

Wśród gotyckich łuków i surowych murów nie można zapominać, że Bolonia to miasto żywe i całkiem radosne, a to za sprawą studentów, którzy przyjeżdżają tu, by zdobywać wiedzę na najstarszym europejskim uniwersytecie. Dzielnica uniwersytecka wnika w miasto i wpuszcza je w głąb siebie; tętni życiem, skrywa pod arkadami liczne lokale, bary i sklepiki. Kawiarniane stoliki oblegane przez młodzież dodają eleganckiej Bolonii nieco luzu; sprawiają, że miasto traci na swej średniowiecznej powadze i staje się bardziej współczesne. Archiginnasio, bo tak brzmi nazwa miejscowego uniwersytetu, otrzymało własną siedzibę dopiero w XVI wieku, ale początki działalności życia akademickiego w Bolonii to wiek XI. Zaczęło się od nauk prawnych, potem pojawiły się inne kierunki studiów, m.in. teologia i nauki przyrodnicze. Studiowało tu wielu znamienitych Polaków, wśród nich Mikołaj Kopernik; lista osób związanych z uczelnią z innych krajów również przyprawia o zawrót głowy: Dante Alighieri, Francesco Petrarka, Leon Battista Alberti, Albrecht Dürer, Torquato Tasso czy Umberto Eco. To dostojne miejsce, z tradycją równie piękną jak mury uczelni, które zresztą każdy może zobaczyć, zwiedzający są tu bowiem mile widziani, a wstęp jest wolny. Największym zainteresowaniem cieszy się Teatro Anatomico, oryginalna sala do przeprowadzania sekcji zwłok z udziałem licznie zgromadzonej publiczności.

Przy bolońskim ratuszu od XVI w. stoi posąg Neptuna dłuta flamandzkiego artysty Jeana de Boulogne da Douai. Bóg morza przyprawił kardynałów, którzy zlecili wzniesienie jego pomnika, o niemały ból głowy. Fontanna z jego wizerunkiem miała ozdobić centralny plac Piazza Maggiore, lecz okazała się zbyt śmiała... Artysta, na polecenie Kościoła, zmodyfikował w odpowiednim miejscu rzeźbę, wydłużając jednak palec Neptuna, co pod odpowiednim kątem oddaje, nawet dobitniej, początkową wizję autora. Fot.Jakub Strzemżalski
Przy bolońskim ratuszu od XVI w. stoi posąg Neptuna dłuta flamandzkiego artysty Jeana de Boulogne da Douai. Bóg morza przyprawił kardynałów, którzy zlecili wzniesienie jego pomnika, o niemały ból głowy. Fontanna z jego wizerunkiem miała ozdobić centralny plac Piazza Maggiore, lecz okazała się zbyt śmiała… Artysta, na polecenie Kościoła, zmodyfikował w odpowiednim miejscu rzeźbę, wydłużając jednak palec Neptuna, co pod odpowiednim kątem oddaje, nawet dobitniej, początkową wizję autora. Fot.Jakub Strzemżalski

O tym, jak istotna dla Europy jest „uniwersyteckość” Bolonii i cała jej piękna naukowa historia, świadczyć może podpisanie właśnie w tym mieście 19 czerwca 1999 roku Deklaracji Bolońskiej; dokumentu, który zapoczątkował cały proces (zwany zresztą Procesem Bolońskim) zmierzający do podniesienia prestiżu uczelni europejskich. Wprowadzono m.in. jednolity podział studiów, punktowy system rozliczania osiągnięć studentów, system porównywalnych stopni i tytułów akademickich, promocję programów mobilności studentów i wykładowców. Bolonia przypieczętowała swoją pozycję w świecie nauki, rozpoczętą wiele stuleci wcześniej, gdy w jej mury wstępowali pierwsi europejscy studenci.

Bolońscy studenci. Fot. Natalia Olbińska
Bolońscy studenci. Fot. Natalia Olbińska

W porze posiłku tłumy studentów, turystów i eleganckich bolończyków nadzwyczaj zgodnie krążą po mieście w poszukiwaniu najlepszych barów i restauracji, kuchnia tego miasta i całego regionu należy bowiem do najlepszych we Włoszech. Jest solidna i pożywna, nie brak w niej mięs i wyrobów mącznych, ale jak wszystko we Włoszech ma też w sobie wiele radości i fantazji. Królują maleńkie pierożki, znakomite wędliny i okrągłe chlebki – piadiny. Wśród produktów mięsnych na pierwszym miejscu oczywiście bolońska mortadela, sięgnąć też można po coppę, cotechino czy zampone. Jeśli wykroczymy nieco poza samą Bolonię, dojdą nam jeszcze inne regionalne przysmaki: ser Parmiggiano Reggiano, ocet balsamiczny z Modeny czy prosciutto di Parma. A na koniec łyk musującego lambrusco. Po takiej uczcie nie przeszkadzają ani surowe mury Bolonii, ani kilometry arkad wypełnione wielkomiejskim tłumem. Świat zaczyna się uśmiechać, miasto łagodnieje i wypełnia się włoskim słońcem. Czas spojrzeć na nie z góry.

Nad dachami Bolonii

Jedną z największych atrakcji tego miasta są stojące niedaleko siebie dwie wieże: Garisenda i Asinelli. Pierwsza z nich dość wcześnie odchyliła się od pionu i z tego powodu musiała zadowolić się niezbyt imponującą wysokością; na pocieszenie została jej przynależność do elitarnej kategorii włoskich krzywych wież. Asinelli udało się zachować elegancką pionową postawę, mogła więc wystrzelić w górę na niemal sto metrów. Można wspiąć się po kilkuset schodach i z jej szczytu spojrzeć na Bolonię – całą w kolorach różu i cegły, z tak ciasno ułożonymi dachami, że czasem nie sposób dostrzec między nimi ulic. To miasto w ogóle broni się przed zbyt wścibskimi spojrzeniami intruzów. Od dołu chroni się arkadami, od góry opancerzają ją nieprzepuszczalne dachy. Nikt nie dowie się więcej, niż Bolonia sama zdecyduje się pokazać. Trzeba jej jednak przyznać, że czyni to wszystko z taktem i życzliwością wobec gości. Piazza Maggiore zachwyca, Santo Stefano zadziwia, arkady poprawiają humor w deszczowe dni, a talerz tortellini przypomina, za co kochamy Włochy.

San Petronio i Piazza Maggiore – widok z Torre degli Asinelli, fot. Steffen Brinkmann / Wikimedia Commons, https://en.wikipedia.org/wiki/GNU Free Documentation License
San Petronio i Piazza Maggiore – widok z Torre degli Asinelli, fot. Steffen Brinkmann / Wikimedia Commons, GNU Free Documentation License

Zdystansowana Bolonia ma swoje powody, by pozostawać nieco na uboczu. W jej historii nie brakowało chwil trudnych i niebezpiecznych. Założona przez Etrusków, przejęta przez ludy Północy, potem zdobyta przez Rzymian. W czasach nowożytnych znajdowała się po różnych stronach licznych konfliktów i wpływów: bizantyjskich, longobardzkich, mediolańskich, papieskich. Jej losy bywały dynamiczne i zaskakujące. Podczas II wojny światowej była miejscem jednego z najcięższych starć wojsk alianckich z Niemcami na Półwyspie Apenińskim; co ciekawe, jako pierwsi do wyzwolonego miasta wkroczyli żołnierze 2 Korpusu Polskiego pod wodzą gen. Andersa. Kiedy świat się uspokoił, nabrał rumieńców i przypomniał sobie o jasnych stronach życia, 2 sierpnia 1980 roku na dworcu kolejowym w Bolonii doszło do zamachu terrorystycznego; w wybuchu zginęło 85 osób, a ponad 200 zostało rannych. Niełatwo uporać się z taką tragedią…

Cytowany na początku Paweł Muratow nazywa Bolonię uczoną, spokojną i gościnną. Jest w tych określeniach spora dawka czułości, która zastępuje florencką egzaltację czy rzymski zachwyt. Bolonia nie miesza zmysłów, nie zapiera tchu w piersiach, ale trudno o niej zapomnieć. We wspomnieniach wracają kilometry arkad, otwierające się znienacka na urokliwe zaułki, placyki i różowiejące mury; smaki i zapachy wyrafinowanej, bezpretensjonalnej kuchni; półmroki surowych kościołów, pełne życia targowisko wciśnięte w wąskie uliczki; kawiarenki oblepione studentami. Można się tu zgubić i zapomnieć, a potem radośnie odnaleźć. Warto!

Zdjęcie główne: Via Zamboni w Bolonii, fot. Adriana Verolla / Wikimedia Commons, CC BY-SA 3.0
Pozostałe fotografie na licencjach: CC BY 2.0 i GNU Free Documentation License