Brescia w Warszawie
Magdalena GiedrojćNowa wystawa w warszawskim Muzeum Narodowym nie należy do najłatwiejszych. Wymaga przygotowania lub przynajmniej gotowości, by zanurzyć się we włoskie malarstwo nieco głębiej niż zazwyczaj i dopuścić do głosu nazwiska, których być może wcześniej nie znaliśmy.
Lubimy włoską sztukę. Jesteśmy dumni z tego, że odwiedziliśmy wielkie galerie malarskie w Rzymie, Florencji, Mediolanie czy Wenecji. Możemy godzinami opowiadać o Michale Aniele i Leonardzie da Vinci; erudycyjnie wtrącamy jakieś uwagi na temat Piera della Francesca czy Donatella. Włoski renesans nie ma przed nami tajemnic. I nagle ten tytuł na plakacie: „Brescia. Renesans na północy Włoch. Moretto – Savoldo – Moroni. Rafael – Tycjan – Lotto”. Pojawiają się wątpliwości. Gdzie dokładnie leży Brescia? I kim są Moretto, Savoldo czy Moroni?
Bez wątpienia nowa wystawa w warszawskim Muzeum Narodowym nie należy do najłatwiejszych. Wymaga przygotowania lub przynajmniej gotowości, by zanurzyć się we włoskie malarstwo nieco głębiej niż zazwyczaj. Można, rzecz jasna, skupić się na kilku dziełach znanych artystów: jest Rafael i jego Błogosławiący Chrystus, są Tycjan, Tintoretto i Lorenzo Lotto. Ale to zaledwie okruch i to nie ich dzieła tworzą tak naprawdę klimat tej wystawy. Warto więc oddać się we władanie prowincji i dopuścić do głosu nazwiska mniej oczywiste.
Na wystawie znajdują się dzieła z Pinacoteki Tosio Martinengo w Brescii, z Accademii Carrara w Bergamo i z włoskich kolekcji prywatnych, a także kilkanaście płócien ze zbiorów polskich. Sztuka północnych Włoch, rozpięta między wpływami Mediolanu i Wenecji, sięgająca po zdobycze malarstwa włoskiego i niderlandzkiego, jest oryginalna i ujmująca. Zachwyca w niej dążenie do realizmu i detalu, staranność i dopracowanie. Na uwagę zasługują szczególnie portrety, pełne powagi i harmonii. Mistrzowskie wykonanie podkreśla charakter postaci. Warto przyjrzeć się fakturze materiałów, załamywaniu się światła, półtonom i półcieniom, precyzji i drobiazgowości w tworzeniu portretowej rzeczywistości.
Na wystawie każdy zwiedzający podąży zapewne swoją własną ścieżką, zgodnie z tym, co mu w duszy zagra. Mnie zaintrygował Dosso Dosi i jego płótno Jowisz malujący motyle, Merkury i Cnota; zatrzymałam się dłużej przy Madonnie z dzieciątkiem Giovanniego Belliniego. Wrócę jeszcze, by zanurzyć się w przedziwną rzeczywistość na obrazie Luki Mombella Immacolata i Bóg Ojciec; przy ponownej wizycie nie pominę też na pewno czułego Pokłonu Pasterzy pędzla Lorenza Lotta. Z całą pewnością nie zapomnę także o starodrukach, interesująco wyeksponowanych przez Borisa Kudličkę – zawsze wywołują one u mnie dreszcz wzruszenia, a wraz z ceramiką, skrzyniami i innymi przedmiotami użyteczności codziennej stanowią doskonałe dopełnienie wystawy.
Warto zobaczyć warszawską wystawę na własne oczy. Warto osobiście zachwycić się lub wzruszyć, niekoniecznie zresztą najważniejszymi dziełami. Piękno sztuki polega na tym, że inspiruje, a nie zmusza. Wystawa w stołecznym Muzeum Narodowym na pewno zaprasza do własnej wędrówki. Którędy pójdziemy, zależy wyłącznie od nas, ale wyruszyć w tę podróż trzeba.
Wystawa potrwa do 28 sierpnia 2016 roku.