kultura historia styl życia

Calcio storico we Florencji

Radek Koc

Calcio fiorentino, zwane również calcio storico, czyli historycznym futbolem, jest starą formą gry w piłkę, pochodzącą z XVI-wiecznej Italii. Uważa się, że miało swój początek na placu Santa Croce we Florencji. Pierwotnie nazywano go giuoco del calcio fiorentino, dosłownie 'gra we florenckie kopnięcia', z czego wywodzi się rzeczownik calcio, który do dziś oznacza w języku włoskim piłkę nożną.

Otwieram oczy i momentalnie czuję drobiny piasku, które uniemożliwiają mi zobaczenie czegoś więcej niż kolorowe plamy znikające i pojawiające się tuż przed moim nosem. Nie wiem, gdzie się znajduję. W uszach huczy mi coś przypominającego mieszankę wojennych okrzyków i aplauzu zachęcającego do wysiłku. Promienie ostrego popołudniowego słońca zupełnie nie ułatwiają zadania. Jestem coraz bardziej skonfundowany, ale nim wykrzyczę: Ma cosa ci faccio io qui? (włos. “Co ja tutaj robię?”), próbuję sobie przypomnieć, co działo się ze mną wcześniej. Choć skrawek informacji… Tymczasem plamy przybierają coraz wyraźniej formy człekokształtne, przez cały czas pozostając w ruchu. Wydaje się, że plamy to moje myśli i jak na złość nie pozwalają się pochwycić!

Uroczysty pochód przed meczem, fot. Jon Gonzalo Torróntegui / Flickr,
Uroczysty pochód przed meczem, fot. Jon Gonzalo Torróntegui / Flickr, CC BY 2.0

Pozostaję w tym dziwnym stanie jeszcze kilka chwil i wreszcie coś przychodzi mi do głowy. Już wiem. Przecież jeszcze wczoraj, w ciepły i trochę lepki czerwcowy wieczór, zamawiałem espresso na jednym z florenckich placów. Jestem tego pewny. Wciąż jednak nie mam pojęcia, dlaczego nagle znalazłem się w centrum czegoś, co na pierwszy rzut oka nie ma większego sensu. Plamy przestały być plamami, a przeistoczyły się w mężczyzn ubranych w kolorowe i dziwnie archaiczne spodnie. Matka Natura zostawiła jednak krawców daleko z tyłu, wyposażając oglądanych przeze mnie mężczyzn w siłę, którą widać w każdym ich ruchu i geście. Z odrętwienia wybudza mnie nagle ochrypły okrzyk: passamela!, podaj mi ją, gdzieś za moimi plecami. Odwracam się i dopiero wtedy dostrzegam, że wściekły bieg atletów nie jest pozbawiony celu. W centrum ich zainteresowania znajduje się średniej wielkości skórzana piłka. W gąszczu rąk i głów mogę dostrzec nawet jej mocne szwy.

Coraz więcej informacji. Staram się wykorzystać wszystkie i ułożyć je w sensowną całość. Mecz piłki nożnej we Florencji? Nawet najbardziej atletycznie zbudowani piłkarze nie reprezentują takiej siły. Poza tym doskonale wiem, jak wygląda stadion piłkarski Artemio Franchi. Znajduję się w zdecydowanie innym miejscu. Nagle przypominam sobie poprzedni wieczór o smaku espresso i szczery entuzjazm mojego florenckiego przyjaciela Mattea, kiedy opowiadał mi o pewnej rozgrzewającej całe miasto tradycji. Mógłbym przysiąc, że jego oczy błyszczały wtedy w taki sam sposób, jak teraz oczy gladiatorów, najwyraźniej nie przejmujących się moją obecnością i koncentrujących całą swoją uwagę na piłce i przeciwniku… z naciskiem na przeciwnika. Zaczyna do mnie docierać, że jestem świadkiem brutalnej walki, gdzie słowo „faul” zostało podeptane i wyrzucone poza barierki okalające całą arenę. W tym bitewnym pejzażu krople potu mieszają się z krwią i błotem. Błękitne niebo kontrastuje z brudnym festiwalem kopniaków i podduszeń. Znalazłem się na Piazza Santa Croce w samym środku meczu calcio storico.

Zainteresowanie florencką grą odrodziło się w XVII wieku, zaś 200 lat później, w latach 30. XX wieku, powrócono do organizacji meczów. Dziś w trzecim tygodniu czerwca rozgrywane są trzy pojedynki, w których udział biorą kolejno następujące dzielnice Florencji: Santa Croce / Azzurri („niebiescy”), Santa Maria Novella / Rossi („czerwoni”, Santo Spirito / Bianchi („biali”), San Giovanni / Verdi („zieloni”). Fot. Lorenzo Noccioli / Wikimedia
Zainteresowanie florencką grą odrodziło się w XVII wieku, zaś 200 lat później, w latach 30. XX wieku, powrócono do organizacji meczów. Dziś w trzecim tygodniu czerwca rozgrywane są trzy pojedynki, w których udział biorą kolejno następujące dzielnice Florencji: Santa Croce / Azzurri („niebiescy”), Santa Maria Novella / Rossi („czerwoni”, Santo Spirito / Bianchi („biali”), San Giovanni / Verdi („zieloni”). Fot. Lorenzo Noccioli / Wikimedia, CC BY-SA 3.0

Przypominam sobie wyrywkowo fragmenty z opowieści Mattea. Cztery drużyny reprezentujące cztery florenckie dzielnice… Tradycja sięgająca kilku wieków… Formacje liczące po 27 zawodników… Walka o honor… Z próby przywołania jak największej liczby szczegółów wyrywa mnie pewien incydent: na arenę wbiegają służby medyczne. Jeden z „niebieskich” nie będzie w stanie kontynuować gry. Zastanawiam się, czy to szczęście, czy problem. Zostaje wyniesiony na noszach z rozbitą głową. Próżno szukać w tym spektaklu litości. Stający w szranki rzucają wyzwanie nie tylko przeciwnikom z innej części miasta. Muszą się zmierzyć z własnymi ograniczeniami. Fascynujący sprawdzian bez żadnej możliwości kamuflażu ludzkich słabości. Ciało musi wytrzymać ból, a hart ducha pozostać nieugięty aż do samego końca. Nie można przecież zawieść swoich ludzi. Zaczynam dostrzegać piękno tej bezpardonowej batalii. Pozostaję nieruchomy w jednym z narożników boiska i wdycham przepełnione adrenaliną powietrze. Jeśli uda mi się stąd wydostać, to najbliższa noc zapowiada się na bezsenną. Wciąż mam przed oczami zakrwawioną twarz gracza drużyny „niebieskich”.

Piłka to chwilami jedynie pretekst do zadawania kolejnych ciosów. Rozgrywka płynnie przechodzi kolejne transformacje. Poczynając od piłki nożnej, poprzez rugby, a kończąc na zapasach w stylu wolnym. Wszyscy uczestnicy imponują tężyzną fizyczną. Zwierzęca siła idzie w parze ze zwinnością. Nie ma miejsca na zawahanie czy moment nieuwagi. Ja również staram się niczego nie przeoczyć. Moim faworytem staje się brodaty calciante z ekipy przywdziewającej czerwone barwy. Jest silny jak wszyscy i szybki jak większość. Wyróżnia się jednak ogromnym zapałem, z jakim pokrzykuje na kolegów. Dzięki niemu zaczynam kibicować „czerwonym”. Nagle wznoszą się tumany kurzu i na chwilę tracę piłkę z pola widzenia, po czym wyłania się sylwetka piłkarza szarżującego w moim kierunku. Z mocno pochwyconą i przyciśniętą do klatki piersiowej piłką, biegnie tuż przy bocznej ścianie.

Muzycy szykujący się do odegrania hymnu zwycięskiej drużyny
Muzycy szykujący się do odegrania hymnu zwycięskiej drużyny, fot. Xtc1998 / Wikimedia, CC BY-SA 4.0

Ku mojej uciesze, jego strój wskazuje na przynależność do rossi z Santa Maria Novella. Na nic zdają się wysiłki adwersarzy. Wyrastający na protagonistę całej akcji zawodnik znajduje się coraz bliżej zdobycia caccia, czyli gola. Zręcznie wymija wszystkie niebieskie przeszkody, jakie się przed nim pojawiają, i rzuca piłkę w stronę bramki. Pragnę, żeby paraliżujące napięcie wreszcie ustąpiło. Zgromadzeni na trybunach tifosi najwyraźniej też, ponieważ już chwilę później rzucają się sobie w ramiona i wiwatują na cześć strzelca. Niektórzy zaczynają wbiegać na plac gry. To z pewnością była ostatnia akcja meczu. Bohater zawodów tonie gdzieś w tłumie złożonym z kibiców i kolegów z drużyny, pogrążonych w ekstazie. Ci, którzy pozostali wyżej, rozpalają race dymne. Mam ochotę delektować się potężnym kęsem historii i utrwalić florenckie sceny na zawsze w mojej pamięci. Chmury dymu dochodzącego z trybun stają się jednak nie do zniesienia. Sylwetki osób celebrujących sukces ponownie stają się coraz mniej wyraźne. Nim stracę przytomność, raz jeszcze patrzę na bazylikę Santa Croce. Przez kilkadziesiąt minut była tłem walki niestrudzonych atletów. Nim opadnie kurtyna i plac przestanie pełnić funkcję swoistego teatru, jeszcze kilka osób odwróci się w stronę tego pięknego kościoła i podziękuje. Za dochowanie przez Florencję dziedzictwa jej ojców. Za kolejny rok calcio storico.

 

Zdjęcie główne: Lorenzo Noccioli / Wikimedia, CC BY-SA 3.0