Cypr, Anglia i Furia. Rozmowa z Alexem Michaelidesem
Julia WollnerDzień przez premierą najnowszej powieści Alexa Michaelidesa pt. Furia (W.A.B.), rozmawiam z autorem o kryminałach, mitologii i jego brytyjsko-cypryjskiej tożsamości.
Materiał powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem WAB.
Spotykamy się dzień przed premierą Twojej najnowszej powieści, zatytułowanej Furia, której akcja rozgrywa się na małej greckiej wyspie. Od razu zauważyłam informację podaną na okładce, że furia to rodzaj wiatru wiejącego na Morzu Egejskim. Mnie, miłośniczce mitów, słowo to kojarzy się raczej z Eryniami, boginiami zemsty.
Mamy jeszcze furię jako rzeczownik pospolity, czyli gwałtowny napad złości. Wiatr, który hula nad greckimi wyspami, bywa do takich napadów bardzo podobny. Oficjalnie nikt nie nazywa go furią – skorzystałem tu z mojej licentia poetica. Jadąc do Grecji i trafiając na to zjawisko, zrozumiesz jednak doskonale, że moje skojarzenie jest trafne. Co ciekawe, turyści odwiedzający greckie wyspy nie są świadomi, jak bardzo wiatr może wpłynąć na ich wakacyjne doświadczenia. Ja, mając jakieś 20 lat, spędzałem letni urlop na Mykonos. Wiało tak mocno, że przez kilka dni do portu nie zawijały żadne statki; nie można też było się z wyspy wydostać.
Biedny Alex, uwięziony na Mykonos… Znam gorsze życiowe dramaty!
(śmiech) Ja też, ale przyznasz, że dla autora powieści kryminalnych może to być inspirujące. Naprawdę nie ma stamtąd jak uciec! Wspomnienie uziemienia na Mykonos pozostało ze mną na długie lata; czekałem poniekąd, by je wykorzystać. Fakt, że Furie – po grecku w zasadzie Erynie, bo Furie są ich rzymskim odpowiednikiem – to także boginie gniewu i zemsty, zamieszkujące Ereb, czyli najciemniejszą część Hadesu, również prosił się o wykorzystanie. Mitologia grecka stanowi dla mnie wielkie źródło inspiracji i ważną część mojego kulturowego dziedzictwa – urodziłem się przecież na Cyprze. W szkole nie czytamy tam Szekspira, tylko uczymy się o Afrodycie! Wychowawszy się na wyspie, wiem, że na niewielkim kawałku ziemi emocje potrafią sięgać zenitu; stają się bardziej intensywne niż na kontynencie. Na wyspie wszystko podlega pewnemu rodzajowi wzmocnienia, jest jakoś dodatkowo podkręcone. Bohaterowie mojej książki też tego doświadczają. Wydawało mi się więc, że Furia to dobry pomysł na tytuł. Lubię takie znaczeniowe zbiegi okoliczności.
Rozmawiasz z miłośniczką Marka Aureliusza, który mawiał, że świat to siatka połączeń. Uwielbiam je tropić, a w wypadku Twojej powieści nie mogło być inaczej. Od razu, kiedy otworzyłam książkę, zauważyłam, że podzielona jest na akty, niczym w teatrze. Bawisz się konwencją dramatu, który też jest przecież greckim wynalazkiem. Twoja grecka tożsamość cały czas dochodzi do głosu! Świadomie dajesz jej przemówić?
Teatr mam we krwi. Nie wiem, czy to kwestia pochodzenia, ale pasjonuje mnie on i to z wielu perspektyw, także tej aktorskiej. Przez lata zajmowałem się amatorsko graniem – to wspaniała przygoda. Wątek teatru jest w Furii obecny na różne sposoby, choćby ze względu na zawody wykonywane przez głównych bohaterów. Jeden z nich prowadzi ciągły dialog z czytelnikiem.
Przedstawiłem w tej powieści świat, który bardzo dobrze znam, bo poza pisaniem książek zajmuję się również scenopisarstwem. Mam wielu przyjaciół wśród reżyserów, wśród aktorów teatralnych i filmowych. Wracając zaś do zbiegów okoliczności czy, jak je nazywasz, połączeń – dla mnie bardzo ważne jest, by książka była czymś więcej, niż tylko opisem pewnej historii z zaskakującym zakończeniem. Interesuje mnie psychologia – to zresztą kolejna rzecz, którą zajmowałem się w życiu na poważnie, bo studiowałem psychoterapię.
Chcę i lubię przyglądać się ludziom, a potem, na podstawie tych obserwacji, lepić swoich bohaterów. W najbliższych latach mam zresztą zamiar wydawać książki trochę rzadziej – właśnie dlatego, że chcę delektować się procesem obserwacji, a następnie tworzenia.
Mówisz, że chcesz, by Twoje książki były „czymś więcej”, a mnie od razu przypomina się Twoja mama, Brytyjka. Na stronie internetowej alexmichaelides.com, na której nie brakuje humorystycznych fragmentów, określasz ją mianem literackiej snobki, która nigdy nie sięgnęłaby po kryminał.
Oczywiście, to jej zasługa. Geny to geny; wychowanie też robi swoje. Sam mam w sobie sporo ze snoba; nudzą mnie historie pozbawione głębszego dna. Jako nastolatek dorwałem się do kolekcji książek Agathy Christie, które należały do mojej siostry. Przeczytałem je wszystkie jednym tchem. Na pewno miały one wpływ na drogę, którą wybrałem, ale powiedzmy sobie szczerze: choć świetnie napisane, nie są one niczym więcej, niż czytadłami.
W Pacjentce, mojej pierwszej książce, próbowałem podzielić się doświadczeniami z pracy na oddziale psychiatrycznym, gdzie byłem kiedyś zatrudniony. To skomplikowany świat, który jest dla mnie czymś więcej, niż tylko tłem dla pewnej sekwencji wydarzeń. Swoją drogą, dzisiaj nie używa się już tak często określenia „kryminał” – zauważ, że przeważa „thriller”. Z mojego punktu widzenia są to wszystko kategorie, które pewnie ułatwiają pracę wydawcom i specjalistom od marketingu, ale niekoniecznie przystają do moich powieści. Furię widzę bardziej jako studium psychologiczne. Może to właśnie powód, dla którego nawet moja mama zaczęła dzisiaj czytać kryminały – często więcej w nich psychologii niż klasycznych historii o detektywach.
Ja byłam zaskoczona, przeczytawszy w materiałach otrzymanych od wydawcy, że greckie wyspy to doskonałe tło dla historii kryminalnej. Domyślam się, że nie chodzi o piękne krajobrazy czy zachwycającą przyrodę.
Odwołam się znowu do Agathy Christie i książki I nie było już nikogo. Jej akcja również rozgrywa się na wyspie. Zamknięta przestrzeń pozwala ograniczyć liczbę podejrzanych – masz pewność, że nikt, kto mógł być winny zbrodni, nie zniknie nagle z horyzontu. Nie ja wpadłem więc pierwszy na ten pomysł. Druga sprawa to fakt, że lubię pisać o miejscach, które dobrze znam, bo wówczas mogę skupić się na moich bohaterach, a nie na zastanawianiu się, czy dobrze opisałem jakąś lokalizację. W moich wcześniejszych książkach pojawił się więc szpitalny oddział oraz zamknięcie w murach uniwersytetu – wybranego dlatego, że sam studiowałem w Cambridge. Wybór lokalizacji jest zresztą ważny nie tylko ze względu na fabułę, ale z troski o samego siebie. Powieść pisze się kilka lat – dobrze jest spędzić je myślą w miejscu, które jest ci w jakiś sposób bliskie, które nadal cię fascynuje, którego chcesz się w pewnym sensie uczyć. Furię napisałem, będąc na Cyprze. Gdy potrzebowałem inspiracji, wystarczyło, że spojrzałem za okno. Nie bez znaczenia jest też to, co mówiłem wcześniej o mitologii, z którą na wyspach greckich obcuje się na każdym kroku, a która dla mnie jest niewyczerpanym źródłem inspiracji. To truizm, że mity, które mają tysiące lat, pozostają nadal w pełni aktualne. A jednak muszę ten truizm wypowiedzieć! Sięgam do nich nieustannie, bo jest tu wszystko: pasje, namiętności i zwroty akcji, których nie wymyśliłby dzisiaj najlepszy scenarzysta.
Wspominałeś, że grecka starożytność jest częścią Ciebie. Stanowisz, jeśli mogę tak powiedzieć, ciekawą mieszankę genów: masz brytyjską mamę i cypryjskiego tatę, a kultury Cypru nie byłoby bez kultury greckiej.
Grecję i Cypr łączy nie tylko kultura, ale też język, choć wyspa stanowi osobne państwo od 1960 roku; wcześniej była brytyjską kolonią. Dialekt cypryjski to dialekt języka greckiego; posługuje się nim ok. 800 000 osób. Zapisywany jest tym samym alfabetem. W szkołach korzystamy z greckich podręczników; uczymy się tego samego, co greckie dzieci.
Jeśli chodzi o tożsamość narodową, to powiem Ci, że u mnie w domu zawsze panował narodowościowy konflikt. Używam słowa „konflikt” całkiem świadomie, żeby podkreślić, że to nie przelewki! (śmiech) I cieszę się, że poruszamy tu tę kwestię, bo myślałem o niej nie dalej, jak dzisiaj rano – zdecydowałem niedawno, że to właśnie temu „konfliktowi” poświęcę moją kolejną książkę. Mam o czym opowiadać. Z dzieciństwa pamiętam na przykład nieustające walki o jedzenie. Wiesz, jak wielkie dziedzictwo kulinarne wnosi do każdego domu Wielka Brytania (śmiech), i wyobrażasz sobie, jak wspaniale wypada ono na tle kuchni cypryjskiej… Ta zaś jest po prostu nie do opisania. To nie tylko bogactwo kuchni greckiej, ale także silne wpływy bliskowschodnie, obecne ze względu na położenie geograficzne. Pamiętam, że moja babcia, mama ojca, miewała wątpliwości, czy jestem odpowiednio karmiony, i ku oburzeniu mojej mamy potrafiła wysłać mi obiad taksówką!
Mówiąc poważnie – a Ty, mając mieszaną rodzinę, na pewno doskonale mnie zrozumiesz – dzisiaj w swoim pochodzeniu widzę tylko bogactwo, żadnych wad. Mogę czerpać z dwóch kultur, mam dwa domy. Oba kocham tak samo. Kiedy byłem dzieckiem i nastolatkiem – wyjechałem z Cypru dopiero w wieku 18 lat – moje dni były podzielone. W szkole rozmawiałem tylko po grecku, uczyłem się ze wspomnianych greckich podręczników, byłem jednym z wielu grecko-cypryjskich dzieci. Potem wracałem do domu, gdzie witała mnie mama, gdzie mówiliśmy po angielsku i gdzie do czytania podtykano mi Margaret Atwood czy Henry’ego Jamesa. Dzisiaj nieustannie kursuję między Londynem a Cyprem, choć przyznam, że po Brexicie jest mi lepiej poza Anglią. Będąc w Grecji czy na Cyprze, czuję, że jestem w moim europejskim domu – a Europa jako idea kulturowa jest dla mnie bardzo ważna. W Anglii zacząłem zauważać pewien dystans od tej idei. To jednak osobny świat. Niedawno zdałem sobie zresztą sprawę, że nie myślę o sobie jako o Angliku czy o Cypryjczyku, tylko jako o Europejczyku. To właśnie to słowo najlepiej mnie określa.
Piszesz jednak po angielsku.
Owszem, bo tak ułożyło się moje życie: moja edukacja otrzymała brytyjskie ramy. Dziś nie władam greckim tak dobrze, jak bym chciał. Myślę po angielsku. Zaraz po spotkaniach w Warszawie jadę do Aten, ale będzie mi tam towarzyszył tłumacz, bo obawiam się, że nie każdą myśl będę potrafił precyzyjnie wyrazić. Wydaje mi się jednak, że moja emocjonalność jest śródziemnomorska.
Co najbardziej kochasz w Cyprze?
To będzie banał, ale słońce. I jedzenie. Uwielbiam też cypryjską przyrodę. Mamy przepiękne plaże. Nikt nie odbierze mi wspomnień z dzieciństwa, kiedy po lekcjach biegłem z kolegami nad morze i pływaliśmy w ciepłej, krystalicznie czystej wodzie. Cypr był wtedy – i jest nadal, choć może ciut mniej – bardzo bezpieczną wyspą. Pamiętam, że nie zamykało się domów na klucz, zostawiało się otwarte samochody… To cudowne miejsce do dorastania.
A jednak, gdy skończyłeś 18 lat, zostawiłeś to cudowne miejsce i pojechałeś do Anglii, gdzie sporo eksperymentowałeś z rozmaitymi zajęciami. Studiowałeś literaturę angielską w Trinity College, grałeś w teatrze, potem szykowałeś się do zawodu psychoterapeuty, pisałeś i piszesz scenariusze filmowe. Tożsamość to nie tylko narodowość, ale także to, jak postrzegamy siebie w pracy – ważnej części codzienności. Pozwól więc, że spytam: jesteś „pisarzem” czy „także pisarzem”?
Pisarzem, zdecydowanie. To zajęcie jest mi najbliższe i tak o sobie myślę. I wydaje mi się, że byłem tym pisarzem od zawsze, a przynajmniej odkąd skończyłem 8 lat. Jakimś dziwnym trafem wszedłem później na ścieżkę, która wiodła mnie okrężną trasą, ale wróciłem tam, gdzie być powinienem. Myślę, że każdy czytelnik ma za sobą podobne doświadczenia – w dzisiejszych czasach zdarza się to nam wszystkim. Krążysz, kombinujesz, aż nagle zdajesz sobie sprawę, że, choć robisz tyle różnych rzeczy, to właśnie ta jedna daje ci najwięcej radości. Życie jest krótkie, więc czuję, że mam wiele szczęścia, mogąc pracować właśnie w zawodzie, który daje mi najwięcej frajdy. Jak powiedział kiedyś Noël Coward – uwielbiam ten cytat! – work is more fun than fun. W pracy jest więcej zabawy niż w samej zabawie. Tak właśnie jest u mnie i tego się trzymam.
Na koniec muszę zapytać Cię o dedykację w Twojej książce: „Dla Umy”. To imię kojarzy mi się tylko z Umą Thurman…
Tak, napisałem tę książkę dla niej, to moja kochana przyjaciółka. Pracując nad tekstem, miałem ją cały czas w głowie – główna bohaterka jest nią mocno inspirowana.
A czy wiesz, że Uma Thurman grała Meduzę w pierwszej ekranizacji powieści Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy? Zwróciła mi na to uwagę moja najstarsza córka, przeglądając Twoją książkę, gdy ja szykowałam się do wywiadu z Tobą.
Ojej, tak, rzeczywiście! Nie widziałem tego filmu. I nigdy nie przeszło mi to przez myśl – ja kojarzę Umę raczej z Kill Bill.
Cóż, mity greckie są wszędzie – nawet tam, gdzie ich nie widzimy. Masz rację… nawet nie pomyślałem, że zadedykowałem Furię Meduzie.