kultura książki ludzie wywiady

Czas kryzysu to czas dojrzewania. Rozmowa z Zeruyą Shalev

Beata Zatońska

Najchętniej tłumaczona izraelska pisarka opowiada Beacie Zatońskiej o swojej ostatniej powieści, życiu wśród prywatnych mitów, traumie zamachu terrorystycznego i o tym, czego uczą ją jej własne książki.

Zeruya Shalev jest wielokrotnie nagradzaną izraelską pisarką. Jej książki zostały przetłumaczone na ponad 20 języków, na motywach wielu z nich powstały scenariusze filmowe. Zadebiutowała w 1988 r. tomem wierszy, a pięć lat później wydała powieść zatytułowana Tańcząc, stojąc. Prawdziwy sukces przyniosła jej książka Życie miłosne (wydana w Izraelu w 1997 r.; sześć lat później ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa W.A.B.). Kolejne tomy trylogii – Mąż i żona oraz Po rozstaniu – potwierdziły jej pisarską rangę.

W październiku 2016 roku ukazała się w Polsce jej najnowsza książka pt. Ból (na stronie magazynu “Lente” pisała o niej Julia Wollner). Główna bohaterka powieści, Iris, została poważnie ranna w ataku terrorystycznym. Po wielu latach nadal doświadcza napadów silnego bólu. Jednak cierpienie fizyczne to nie wszystko – prawdziwa udręka dotyczy bowiem uczuć, rodziny oraz dawnej, młodzieńczej miłości.

Jerozolima
Jerozolima. Fot. Rob Bye


9 stycznia 2004 r. została pani ranna w zamachu terrorystycznym w Jerozolimie. Bohaterka powieści, które ukazała się niedawno w Polsce, Iris, ma podobne przeżycia. Trudno więc oprzeć się myśli, że zawarła pani w Bólu wątki autobiograficzne.

I tak, i nie. Jeśli w ogóle piszę o swoich doświadczeniach, to dzieje się tak wtedy, gdy już nie są bolesne, gdy nie dotykają mnie osobiście. Proces kreacji włącza się, gdy w pamięci zaczynają mi się zacierać szczegóły. Wtedy rozpisuję to wydarzenie na moich bohaterów i powstaje coś nowego.

Jest też tak, że gdy piszę, ogarniają mnie emocje moich bohaterów; mocno się z nimi identyfikuję, współodczuwam. Mam niejednokrotnie wrażenie, że uczestniczę w ich życiu. Mówienie o wątkach autobiograficznych w moim pisarstwie jest więc zwodnicze. Doświadczenia moich bohaterów prawie zawsze stają mi się bardzo bliskie – tak bliskie, że są momenty, gdy mogę śmiało powiedzieć, że to lub tamto sama przeżyłam.

Zamach, o którym teraz Pani napisała, przez długi czas był jednak tematem tabu.

Po wypadku przyjaciele przychodzili mnie pocieszać. Bardzo chcieli, żebym wyzdrowiała, zachęcali mnie więc do pisania o zamachu – w przekonaniu, że zadziała to terapeutycznie, że przeżyję katharsis. Bardzo mocno się jednak opierałam. Nie chciałam o tym ani myśleć, ani tym bardziej pisać. Co więcej, byłam pewna, że nic już nigdy nie napiszę! Mój świat zmienił się w traumatyczny sposób. Potem bardzo powoli zaczęłam wracać do książki, której tworzenie przerwał mi wypadek. Przyszły kolejne powieści, a ja nadal udawałam, że nic się nie stało…

Ból przyszedł niespodziewanie?

Spontanicznie. To była niespodzianka – nie chciałam tego ani nie planowałam. Zaskoczyłam sama siebie, ale nie mogłam się oprzeć – przymus był zbyt silny. Nie czułam jednak, że opowiadam o sobie. Moją bohaterką była Iris. Starałam się opisać, jak atak zamachowca wpłynął na nią i na jej rodzinę; rozłożyć na czynniki pierwsze ich obsesje. Sytuacje kryzysowe, graniczne zawsze interesowały mnie szczególnie. Człowiek osadzony w rutynie zaczyna się okłamywać i traci czujność. Dopiero gdy zdarzy się coś, co wytrąci go z otępienia, otwiera oczy. Wierzę, że czas kryzysu to czas dojrzewania. Sama wiele się uczę, gdy piszę moje książki.

My natomiast uczymy się wiele, gdy je czytamy, i to na różnych płaszczyznach. Uważny czytelnik znajdzie w Pani książkach wiele motywów biblijnych. W Bólu też są, prawda?

Biblia to moja skarbnica mitów; z nią wiążą się początki mojej twórczości. Kiedy miałam dziewięć lat, zaczęłam pisać długą powieść o jednej z biblijnych postaci. Wcześniej Biblię czytał mi ojciec, choć, podobnie jak ja, nie był religijny. Biblia jest dla mnie wielką literaturą; traktuję ją jako źródło inspiracji. Są w niej, tak samo jak w greckich dramatach, zapisane wszystkie opowieści świata. W Bólu natomiast zaszyte są elementy historii Józefa. Porzucili go bracia i dobrze na tym wyszedł. Iris na dobre wyszło rozstanie z Ejtanem…

Dzięki Twoim książkom bez wątpienia poznajemy także Izrael – i to, jak polityka mocno wpływa tam na codzienność.

W kraju takim jak Izrael nie da się oddzielić życia prywatnego, rodzinnego od politycznych konfliktów. One są w powietrzu, oddychamy nimi. Po zamachu nie czułam złości. Rozumiem argumenty obu stron, ale jestem przeciwko terroryzmowi. Mam przyjaciół Palestyńczyków, którzy tak samo jak ja marzą o pokoju. Myślę zresztą, że ludzie nie obwiniają w takich chwilach ani Palestyńczyków, ani rządu. Ja zareagowałam tak samo, jak Iris i jej rodzina – szukając winy w sobie, zastanawiając się, co by było, gdybym poszła lub pojechała inną drogą, gdyby inaczej się zachowała… Każdy jest zajęty sobą, każdy ma coś na sumieniu.

Badanie wpływu tak ekstremalnie mocnych wydarzeń, do jakich należy zaliczyć zamach, na rodzinną intymność, było bardzo interesujące. Zamach staje się przecież w efekcie jednostkowym, prywatnym przeżyciem tych, których dotknął. Gdy pisałam, nie czułam, że przelewam do powieści swoje doświadczenia. Chodziło o Iris, jej męża, syna i córkę. Co więcej, miałam przekonanie, że sama przeszłam przez to wszystko o wiele lżej, emocjonalnie i fizycznie. Iris przeprowadziłam przez piekło w każdym aspekcie jej życia. Ból jest więc połączeniem moich doświadczeń i wyobrażeń. Dodam też, że inspirowałam się historią, którą opowiedziała mi mama – o swojej młodzieńczej miłości.

Skoro poruszyłyśmy temat polityki, zapytam jeszcze o wysyłanie dzieci do wojska. Trudno się z tym pogodzić?  

Jest to przerażające. Każda matka ma nadzieję, że kiedy jej syn dorośnie, nie będzie musiał iść walczyć, a jednak moment ten zawsze nadchodzi. Z jednej strony jako matki chcemy, żeby nasze dzieci były delikatne i miłe, z drugiej – wiemy, że muszą iść do wojska, nauczyć się bronić siebie i całego kraju. To trudne. Iris straciła ojca na wojnie, więc dla niej ta nieuchronność służby wojskowej dziecka jest jeszcze bardziej dotkliwa.

Pamiętajmy też przy tym, że w Izraelu o polityce rozmawia się cały czas, i to bardzo emocjonalnie, choć na szczęście rodzinna intymność mimo wszystko angażuje mocniej niż to, co dzieje się na zewnątrz. Gdzieś jednak zawsze czai się strach. Sposób, w jaki patrzymy na siebie, jest przecież odzwierciedleniem świata zewnętrznego. Może dlatego jestem tak zafascynowana życiem uczuciowym i paradygmatem związków rodzinnych. Relacje między rodzicami i dziećmi interesują mnie przy tym bardziej niż związki miłosne. Ból zaś jest też opowieścią o powracaniu do dawnej miłości, o spełnianiu marzeń fantazji z młodości.

"Ból" Z. Shalev. Fot. Julia Wollner
“Ból” Z. Shalev. Fot. Julia Wollner


Marzenia czasem zajmują w życiu więcej miejsca niż samo życie. Tak jest w pewnym sensie u Iris.

Marzenie o innej wersji życia jest tu fundamentalne. Iris ma czterdzieści parę lat i żyje wspomnieniem pierwszej, wielkiej miłości. Nie przykłada wagi do tego, co się wokół niej dzieje. Myśli, że popełniała błąd za błędem, a jej życie powinno wyglądać zupełnie inaczej. Chciałaby znowu mieć 17 lat i zacząć wszystko od nowa. Niemożliwe staje się możliwe, gdy spotyka dawnego ukochanego. Podchodzi do tego z rezerwą; wydaje się jej, że jest pusta w środku, ale on widzi w niej nadal tamtą dziewczynę sprzed lat, siedemnastolatkę, którą kochał.

I to jest właśnie ich problem?

Tak, ale jest w tym także magia, zupełnie niezwykłe, wspaniałe doświadczenie. Nawet pozazdrościłam Iris i Ejtanowi tych ekscytujących przeżyć. Identyfikowałam się z Iris tak mocno, że prawie się w Ejtanie zakochałam! Podczas pracy nad książką muszę czasem zrobić krok do tyłu i przyjrzeć się moim bohaterom z pewnego dystansu. Jeśli tego nie zrobię, mogę naprawdę wsiąknąć w alternatywne życie.

Iris z Bólu wydaje mi się być trochę inna od bohaterek Pani poprzednich książek, chociażby Ellie z Po rozstaniu czy Diny z Co nam zostało.  

Wszystkie są bardzo silne. Jednak rzeczywiście chciałam, żeby Iris nie była podobna do kobiet, o których pisałam wcześniej. Szukałam bohaterki, które nie jest neurotyczna, nie goni za przygodą i miłością. Iris ma autorytet, ciężko pracuje, jest zdyscyplinowana. Dba o rodzinę, ale tak naprawdę absorbuje ją praca. Jeśli taka kobieta jak Iris zakochuje się, to uczucie ma wtedy niezwykłą moc. Poza tym, taka miłość mogła wydarzyć się Iris tylko z mężczyzną będącym częścią jej przeszłości. Pisząc Ból, zdałam sobie sprawę, że ludzie są teraz bardziej zainteresowani przeszłością niż przyszłością. Uderzyło mnie to.

Jak Pani myśli, dlaczego tak się dzieje?

W pewnym wieku, gdy wydaje nam się, że wiemy już wszystko o sobie i swoim życiu, przyszłość staje się nudna i przewidywalna. Tymczasem przeszłość jest pełna pytań. Ludzie szukają na Facebooku dawnych przyjaciół, znajomych, narzeczonych… Jak w serialu science-fiction, szukają alternatywnej wersji swojego życia. Chciałam Iris zderzyć z przeszłością i wtedy uświadomiłam sobie, że powinna spotkać ukochanego sprzed lat. Jej dramatem jest zanurzenie w przeszłości – właściwie jest przecież jej niewolnicą. Do tego stopnia, że zdarza jej się ignorować teraźniejszość.

Czas to jednak nie jedyny temat książki. W Bólu pojawia się też wątek sekty, pod której wpływ dostaje się córka Iris.

Zależało mi, żeby pokazać moc manipulacji, a wątek ten rozwijał się, gdy pisałam książkę. Chciałam stworzyć paralelę między Iris i jej córką. Obie są pod wpływem dyktatury miłości. Iris zdaje sobie sprawę, że by odzyskać córkę, musi zapanować nad uczuciami – wtedy dopiero będzie mogła prosić Almę, by odpuściła.

Pokazuję więc różne oblicza miłości. Tę, która bywa obsesyjna i wymagająca, która może być jak choroba. Z drugiej strony mamy natomiast uczucie, dzięki któremu Iris i jej mąż dorośli i stworzyli dom. Nie jest ono ekscytujące, nie powoduje motyli w brzuchu. Ale możemy przypuszczać, że gdyby została Iris została z Ejtanem, byłaby nadal dzieckiem, nie rozwinęłaby swojej niezależności i indywidualności. To odwieczny konflikt między młodzieńczym zakochaniem a dojrzałą miłością.

Bardzo zapadła mi w pamięć scena, w której Iris wspomina ból, którego doświadczyła, gdy rodziła Almę. I nie jest to dla niej przykre wspomnienie, wręcz przeciwnie. Doświadczanie bólu może być pozytywne?  

Ból porodu to dobry ból. Jestem przekonana, że ból ma wiele odmian. A że moja książka będzie nosiła taki tytuł, wiedziałam już na początku pracy nad nią. Pomysł nie spodobał się mojemu wydawcy. Tłumaczył mi, że nie ma potencjału komercyjnego, a nawet zirytuje ludzi. Uparłam się: moja książka miała mieć tytuł Ból i już! Zwykliśmy myśleć, że ból to coś, przed czym chcemy chronić siebie, dzieci i bliskich. Ale cierpienie bywa też drogą do wyzdrowienia, poznania siebie. I właśnie ból narodzin jest dla mnie najbardziej klasycznym przykładem bólu, który ma wartość pozytywną.

Opowieść o Iris zaczyna się od jej ataku bólu. Gdyby nie on, nie spotkałaby Ejtana, który zajmuje się leczeniem tego typu przypadków. Ból gra więc w książce wiele ról. Jest jak Dr Jekyll i Mr Hyde. Iris jest też reprezentantką ogólnego, izraelskiego bólu – straciła ojca na wojnie. Jednak cierpienie, którego doświadczyła w dzieciństwie, a potem w wyniku zamachu, zahartowało ją i wzmocniło. Pod koniec książki Iris nie cierpi już tak mocno jak wtedy, gdy ją poznajemy – ani psychicznie, ani fizycznie. Potrafi skorygować błędy popełniane w relacji z Almą, uczy się rozmawiać z Ejtanem i na nowo eksplorować miłość. Ból jest elementem dopingującym, takim „popychaczem” akcji.

Zakończenie zaś, jak zwykle w Pani książkach, jest otwarte. Ma Pani przeczucie, co stanie się z Iris?  

Na pewno nie to, czego moglibyśmy się spodziewać. Myślę też, że Alma wykona jakiś zwrot. Wszyscy bohaterowie Bólu mówią o drugiej szansie i nowym otwarciu. Nie jestem jednak przekonana, czy życie daje nam jakieś „drugie szanse”. A jeśli tak, to po co? W przypadku Iris chodzi o to, by odblokowała się jako żona i matka. Przecież przez lata porównywała swoje małżeństwo do związku, który mogłaby stworzyć z Ejtanem.

Żyjemy w świecie naszych prywatnych mitów?  

Zderzenie się z osobistymi mitami jest bardzo interesujące i potrafi wiele nas nauczyć. Tak samo, jak mnie uczą spotkania z bohaterami moich powieści. Słucham ich bardzo uważnie. Teraz na przykład wiele nauczyłam się od Iris – o miłości, o jej destrukcyjnej, ale i pozytywnej sile. Trochę inaczej myślę teraz o moich doświadczeniach i moich prywatnych mitach. Po każdej książce muszę się jednak zregenerować, zmienić skórę – tym razem podobnie. Na szczęście siły najlepiej odzyskuję, spędzając czas z rodziną.

 

Zdjęcie główne: Zeruya Shalev, © Naomi Tokatly