kultura książki inspiracje wywiady

Dionisios Sturis, Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji. Zaproszenie do lektury z komentarzem autora

Julia Wollner

Czy "nowe życie" to na pewno "lepsze życie"? Dlaczego mało kto zna historię greckich przybyszów, którzy szukali schronienia w Polsce w końcu lat '40? Jak czuli się ci, którzy zdecydowali się po latach wrócić do ojczyzny? I wreszcie – czy Polacy, pomagając kolejnym falom uchodźców, ponownie zdadzą egzamin z człowieczeństwa? Nad tymi i innymi kwestiami zastanawiam się wraz z Dionisiosem Sturisem, autorem książki Nowe życie, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

Po lekturze książki Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji Dionisiosa Sturisa, której uaktualniona wersja ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Poznańskiego, poprosiłam autora o komentarz do wybranych przeze mnie fragmentów tekstu – tych, które stanowiły dla mnie najciekawszy materiał do refleksji. Ich wybór nie był prosty, bowiem reportaż Sturisa to, jak pisze wydawca, czuła próba odtworzenia tamtej księgi ludzkich losów, teraz, pięć lat po pierwszym wydaniu, bogatsza o kolejne rozdziały i nowe historie, budujące nieoczekiwane połączenia między uchodźcami z końca lat czterdziestych a tymi, którzy pojawiają się u naszych granic dzisiaj, kiedy na świecie toczą się nowe wojny. Mam nadzieję, że zaznaczone akapity stanowić będą dla Państwa interesujące zaproszenie do lektury całego reportażu.

 


Nowe życie.

Dionisios Sturis: Czy lepsze? Polska stworzyła przybyszom z Grecji wiele możliwości – zapewniła im bezpieczeństwo, dała dach nad głową, pracę, a dzieciom szkołę. Wielu moich bohaterów podkreśla, że gdyby nie wyjechali z Grecji, być może nie nauczyliby się czytać i pisać – bo pochodzili z małych górskich wiosek, z biednych rolniczych rodzin, dla których edukacja nie była najważniejsza. Tymczasem w Polsce nierzadko kończyli studia wyższe lub zdobywali ciekawe zawody, które w Grecji pozostałyby dla nich niedostępne. W tym sensie nowe życie w Polsce oznaczało więc nowe szanse i możliwości. Wielką korzyścią dla uchodźców było też zanurzenie się w nowej kulturze i nauka języka, a więc przybranie drugiej, równoległej tożsamości. Ale ta „podwójność” zawsze sporo kosztuje, czasem też pobolewa. Bo w Polsce bohaterowie Nowego życia byli Grekami, w Grecji zaś Polakami – nigdzie do końca u siebie. Uchodźstwo oznacza utratę domu, być może na zawsze.

 

Witamy w Polsce pierwszych uchodźców z walczącej Grecji! Witamy was chlebem i dobrym słowem. Jak trzeba, po ludzku. (…) Dzielimy się tym, co mamy, choć sami mamy niewiele. Wiemy, co to wojna, pamiętamy aż za dobrze…

Dionisios Sturis: Myślę, że bliskość II wojny światowej, która dopiero co się zakończyła, odegrała ważną rolę w kształtowaniu się postawy Polaków. Gdy uchodźcy z Grecji zjawili się w Polsce pod koniec lat 40. zeszłego wieku, ich nowi sąsiedzi, koledzy i koleżanki z pracy też dopiero lizali wojenne rany i leczyli traumy; wielu z nich także było uchodźcami lub przesiedleńcami, zaczynali życie na nowo (szczególnie na Dolnym Śląsku). Taka wspólnota doświadczeń z pewnością zbliża, wyzwala empatię, pozwala zobaczyć w drugim człowieku człowieka, nie obcego, nie innego, nie wroga. Myślę, że tak było wtedy i tak jest też teraz – gdy wojna toczy się tuż obok nas, za wschodnią granicą.

 

– Dlaczego mało kto w Polsce zna tę historię? Dlaczego nie ma zainteresowania tym epizodem?
– Z wielu powodów, począwszy od tego, że Polska interesuje się głównie Polską.

Dionisios Sturis: Wiele jest powodów, dla których mało kto zna historię greckich uchodźców w Polsce. Po pierwsze, Grecja nie miała Ernesta Hemingwaya, który opisałby grecką wojnę domową tak, jak Amerykanin opisał wojnę w Hiszpanii. W konsekwencji nie bardzo wiemy, dlaczego w ogóle Grecy w Polsce się znaleźli (ani jak wielki był udział Polski w tej wojnie). Po drugie, sami uchodźcy nie zadbali o widoczność, nie opowiedzieli swojej historii. Większość wyjechała z powrotem do Grecji w latach 70. i 80., a ci, którzy zostali, zajęci byli życiem i dzieleniem go na dwa domy, dwa światy – Polskę i Grecję. Z ich nieuwagi czy zaniechania przepadło archiwum Związku Uchodźców, które wcześniej przez całe dekady pęczniało we Wrocławiu. To kolejny powód – utrata opowieści zapisanych w archiwalnych księgach. Po czwarte wreszcie – mam wrażenie, że w upowszechnieniu tej historii przeszkadza jej happy end. Wielu osobom trudno jest zaakceptować, że w PRL-u działy się dobre rzeczy, że jakieś decyzje czy działania komunistycznych władz mogłyby stanowić dla nas przykład. Tymczasem ta polska odyseja greckich uchodźców to historia wielkiego sukcesu. Z przyjęcia migrantów i zaopiekowania się nimi wynikły same pozytywy – i dla nich, i dla Polski.

Nazywał się pięknie – Apostoł.

Dionisios Sturis: Pytasz mnie, czy czuję się wysłannikiem (gr. Apostolos), rzecznikiem uchodźców greckich w Polsce. Odpowiem tak: w reportażu, który dopisałem do nowego wydania Nowego życia, opowiadającym o rodzinie Nalbandisów, pojawia się kwestia uchodźstwa jako  doświadczenia zostawiającego po sobie ślad w kolejnych pokoleniach – genetyczny lub mentalny. Ja też lubię myśleć, że mam w sobie uchodźczy gen – to część mojej tożsamości, ale w jakimś sensie również zobowiązanie. Jako syn i wnuk uchodźców czuję z innymi uchodźcami wspólnotę i między innymi dlatego – jako reporter – nie mogę o nich nie pisać.


Z repatriacją było jak z marzeniem. Uchodźca czekał i żył nadzieją, że marzenie w końcu się spełni. Powtarzał, że niczego więcej nie chce. Ale gdy spełnienie stawało się bliskie, zaczynał się wahać.

Dionisios Sturis: Ci uchodźcy, którzy po latach w Polsce zdecydowali się wrócić lub wyjechać do Grecji, też w pewnym sensie zaczynali nowe życie. Bo Grecja, którą znali i za którą tęsknili, nie istniała, podobnie jak Grecja, o której marzyli, słuchając opowieści rodziców czy dziadków. To był już inny kraj – z innym systemem politycznym i gospodarczym, w innym miejscu rozwoju historycznego, który po latach prawicowych rządów ledwo co uporał się z wojskową juntą. A i oni byli przecież zmienieni, w jakimś stopniu spolszczeni, z inną perspektywą. Powroty wiązały się ze wzruszającymi momentami (jeden z moich bohaterów zobaczył matkę po raz pierwszy od ćwierć wieku!), ale też konfliktami i problemami: krewni w Grecji obawiali się, że przyjezdni będą chcieli udziału w rodzinnym majątku, że upomną się o dom po dziadkach czy pole po rodzicach; znalezienie dobrej pracy graniczyło z cudem – choć byli świetnie wykształceni, ich grecki często kulał, a do tego postrzegano ich jako przybyszów z innej galaktyki – gorszej, bo komunistycznej. Trzeba było inwestować w nowe przyjaźnie, bo starzy przyjaciele zostali w Zgorzelcu, Jeleniej Górze czy Krościenku. Początki w Grecji były dla niektórych tak trudne, że decydowali się na ponowny wyjazd do Polski.

 

Gdy książka ukazała się po raz pierwszy kilka lat temu, dla wielu z nas uchodźcy byli figurą wyobrażoną – byli bohaterami z filmów, serwisów informacyjnych, byli daleko, w innej rzeczywistości. Aż nagle znaleźli się na naszej granicy, zobaczyliśmy ich na własne oczy.

Dionisios Sturis: W reportażu o rodzinie Nalbandisów piszę między innymi o kryzysie na granicy z Białorusią, gdzie budowany jest mur przeciwko uchodźcom, gdzie straż graniczna stosuje potworne push backi, gdzie z błogosławieństwem rządu i na jego rozkaz łamane są międzynarodowe konwencje i prawa człowieka. Jeśli sądzić po tych wydarzeniach, jeśli pamiętać o ludziach, którzy przerzucani z polskiej strony na białoruską zmarli z głodu i wycieńczenia, to obawa, czy „podołamy”, jest coraz silniejsza. Nie podołamy, jeśli będziemy dzielić uchodźców na lepszych i gorszych, na białych i czarnoskórych, na chrześcijan i muzułmanów, na ludzi, którym warto pomagać, i tych, którzy mogą zginąć w lesie. Wiemy, jak należy pomagać, mamy doświadczenie choćby z przybyszami z Grecji; wiemy, że konsekwencją tej pomocy jest samo dobro. Nie musimy powielać błędów innych, na przykład Greków, którzy dekadę temu też postawili mur na granicy z Turcją. Mur, który kosztował miliardy i okazał się bezużyteczny. Pytasz, czy mieszkańcy Lesbos zdają egzamin z człowieczeństwa. Przez lata byli dla nas wzorem – pomagali wszystkim, którzy docierali na pontonach z Turcji, zapewniali im pomoc lekarską, ciepły posiłek, troskę, z godnością chowali tych, którzy nie przeżyli przeprawy przez morze. Wyspiarskie staruszki tulące uchodźcze dzieci, lokalni rybacy w środku nocy wypływający do tonącej łódki – mamy te obrazy w pamięci. Ale z czasem, gdy decyzją Unii Europejskiej Lesbos stała się dla uchodźców więzieniem i gdy poszczególne kraje odmawiały pomocy w relokacji części uchodźców, nastroje mieszkańców zmieniły się. Dziś coraz głośniej słychać w Grecji anty-uchodźcze hasła. Oby w Polsce nie zadziało się tak samo.

Dionisios Sturis, Nowe życie, Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2022

Materiał powstał we współpracy z Wydawnictwem Poznańskim.

Wszystkie zdjęcia: Uri Wollner