styl życia

#Iorestoacasa

Bartosz Kwiecień

Każdego roku przez wąskie ulice Florencji przeciska się prawie 16 milionów turystów, jednak dziś nie widać po nich śladu. Mija kolejny miesiąc zamknięcia. Włochy lada moment wejdą w druga fazę, część ograniczeń zostanie zniesiona. Jednak turyści pewnie nie wrócą szybko.

Magnolie na tarasie Instytutu Europejskiego we Florencji zakwitły wyjątkowo wcześnie. Światło na początku lutego wyglądało jak na włoskich obrazach, a ja nadchodzącą wiosnę wyobrażałem sobie jak u Botticellego. Karnawał trwał w najlepsze. Zwyczajowo spotykaliśmy się z przyjaciółmi na aperitivo, by przy winie dyskutować o polityce, kulturze i książkach. Wirus pojawiał się w rozmowach, ale fizycznie wciąż był w dalekich stronach.

W ostatnią sobotę karnawału we Włoszech zmarła pierwsza osoba. Na ulicach wciąż leżało confetti przypominające o wieczornej zabawie. Powoli rozstawiano na nim namioty sanitarne. Ich sterylność mocno kontrastowała z odcieniem renesansowych kamienic. Czuć było pierwsze poruszenie. Włosi wykupili prawie cały makaron. Na półkach pozostał tylko jeden rodzaj. Mówi się, że nawet w czasach kataklizmu Włosi nie tkną gładkich penne. Przynajmniej producenci zaoszczędzili miliony na badaniach konsumenckich. Stosunkowo mało było informacji o tym, jak wirus się przenosi i które objawy mogą zwiastować coś więcej, niż zwykłe przeziębienie. Europa dowiadywała się tego przecież razem z Włochami.

Zamknięto szkoły, ale teatry i muzea jeszcze funkcjonowały normalnie. W operze, na ostatnim, jak się dzień później okazało, spektaklu, nerwowo dezynfekowałem dłonie podczas antraktu, podobnie jak inni, nieliczni już widzowie, głównie obcokrajowcy. W trakcie przedstawienia nikt nawet nie odważył się kaszlnąć lub kichnąć. Pomyślałem, że są jednak jakieś efekty wychowawcze epidemii, po czym skarciłem się za to w myślach. Niestety, większa część sali była pusta.

Społeczny dystans między Włochami jest teraz taki jak u nas, w Polsce

Wszędzie należało zachować odpowiednią odległość od drugiego człowieka. Rozmowy w sklepie zaczynały się od przestrogi: pamiętaj, jeden metr odstępu! Włosi wypowiadali ją jednak życzliwie, jakby chcieli ukryć niezręczność sytuacji i wytłumaczyć się z niepodanej dłoni, nieucałowanego policzka lub niepoklepanego ramienia – gestów tak dla nich ważnych. Niektórzy żartowali, że teraz ich kulturowy dystans społeczny jest taki jak mój; ten, który przywiozłem z Polski.

O planowanym zamknięciu północnych Włoch dowiedziałem się od przyjaciółki, która tego wieczoru próbowała wrócić z Mediolanu do Florencji. Tysiące ludzi szturmowały Stazione Garibaldi, główny dworzec Mediolanu, by dostać się na południe kraju jeszcze przed wejściem w życie nowego prawa. Zakazywało ono przemieszczenia się poza własną gminę. Fuga da Milano (“Ucieczka z Mediolanu”) określana była przez media jako wielki akt nieodpowiedzialności Włochów. Jakby krytykujący zapomnieli albo nie chcieli pamiętać, że w Mediolanie, jednym z najdroższych miast włoskich, wielu przyjezdnych z biedniejszego Południa pracuje albo całkiem na czarno, albo na umowach śmieciowych. Zostanie w Lombardii oznaczałoby dla nich brak możliwości przeżycia i utrzymania się przez kilka niepewnych tygodni. Być może ich decyzja o wyjeździe nie była aż tak nieracjonalna lub nieodpowiedzialna, jak niektórzy chcieliby ją widzieć?

Razem z częścią obcokrajowców obawialiśmy się tego, co może wydarzyć się dalej. Pamiętam, jak następnego dnia obudziło mnie nagranie odtwarzane z głośników. Męski głos za oknem powtarzał bezemocjonalnie to samo zdanie. Pomyślałem, że Florencja zostaje włączona do czerwonej strefy. Słownik elektroniczny mnie jednak uspokoił. Szło bowiem o “Dobrej jakości garnki w przystępnej cenie”.

Sąsiedzi najpierw kupili fortepian; dziś zaczęli grać na trąbce

Kilka godzin później premier Giuseppe Conte zgrabnie stwierdził, że nie ma już stref czerwonych i pomarańczowych, jest tylko jedna chroniona strefa, Italia. Oznaczało to zamknięcie całego kraju: 60-milionowego państwa członkowskiego UE. Pojawiły się wątpliwości: czy powinienem zostać, czy „uciekać” do Polski? Jeśli uciekać – to czy i kiedy będę mógł tu wrócić, by zabrać pozostawione rzeczy? Niektórzy znajomi zdecydowali się wyjechać od razu. Nie wszystkich zdążyłem nawet zobaczyć. Spieszyli się przed zamknięciem lotnisk. Ociągających się z wyjazdem żegnałem zaś z odległości, bez podania ręki. Nie wiedziałem, kiedy znowu ich zobaczę.

Fot. Bartosz Kwiecień

 

Wyjścia z domu z kompletem dokumentów stały się normalnością. Podczas jednego spaceru minęło mnie aż sześć radiowozów. Żaden z nich mnie nie zatrzymał, ale chyba tylko dlatego, że miałem przy sobie dobre alibi: mojego 10-letniego psa, który początkowo zdawał się nie zauważyć różnicy. Dopiero w drugim tygodniu izolacji z radością odkrył, że zostaję z nim w domu na stałe. Zaczął to więc uporczywie wykorzystywać, nie oglądając się, czy akurat siedzę na kanapie, czy przy komputerze. Codziennością stało się też noszenie maseczek. Niekiedy tylko z ruchów brwi widzę, że ktoś, mijając mnie, promiennie się do mnie uśmiecha. Zazwyczaj towarzyszy też temu pozdrowienie – tak, by podkreślić, że przechodzenie na drugą stronę spowodowane jest jedynie troską o wspólne zdrowie.

Czuję tu wspólnotę. Włosi wyszli na balkony, by razem śpiewać włoskie przeboje. Znajomi w internecie przesyłali sobie terminarz i repertuar kolejnych sąsiedzkich koncertów. Wszystko po to, by w tych trudnych momentach być razem. Moi sąsiedzi ewidentnie nie chcieli być gorsi i – zaraz na początku kwarantanny – kupili fortepian. Wniosło go czterech rosłych mężczyzn w rękawiczkach i maskach na twarzy. Niestety dziś usłyszałem u nich także trąbkę.

Jeszcze będzie pięknie, jeszcze będziemy… szczupli

Toskania jest stosunkowo mało dotknięta przez wirusa (do tej pory zmarły tu 842 osoby), ale z niepokojem spogląda się na Północ. Może to naiwne, ale na samym początku epidemii, by nie zwariować, postanowiłem zwracać uwagę głównie na pozytywne sytuacje. Mam świadomość skali problemu i wciąż nie umiem odnaleźć się w absurdalnej choreografii, którą wykonuje się na ulicach, by zachować wymagany odstęp. Nie widzę jednak wrogości. Strach zamienił się w solidarność, nie w agresję. W wielu oknach pojawiły się włoskie flagi oraz transparenty z napisem Andrà tutto bene (“Wszystko będzie dobrze”). Są też takie z żartobliwą wersją: “Wszyscy będziemy jeszcze szczupli”.

Magnolie już przekwitły. We Włoszech wyzdrowiało ponad 75 tysięcy ludzi, a liczba nowych zachorowań powoli spada. Trudno powiedzieć, czy scenariusz, którym podążały Włochy, był najlepszym z możliwych i czy warto było brać z nich przykład. Nie sądzę, aby którykolwiek z krajów okazał się idealnie przygotowany na to, co się wydarzyło. Możliwe, że Włochy miały to nieszczęście, że były po prostu pierwsze w UE. Może inne państwa członkowskie powinny to docenić?

 

Zdjęcie główne: Pietro Luca Cassarino / Flickr, CC BY-SA 4.0