Królowa dżinów
Anka FlorczakNiektórzy widują ją pod postacią pięknej panny z nogami wielbłąda, kozy lub owcy, innym jawi się jako ponętna syrena, która upodobała sobie podziemne wody feskiej medyny, a także cicho szemrzące źródło Sidi Ali. To tam miejscowe kobiety zapalają świece. Składają ofiary w nadziei, że pomoże im znaleźć miłość życia, uczyni łono płodnym czy zapewni dobrobyt. Muzycy gnawa zatracają się w tańcu, sławiąc jej imię. Lalla Aisha śpiewają, podczas gdy zebrani pielgrzymi wpadają w szaleńczy trans. W drgawkach padają na ziemię, by za chwilę zupełnie stracić przytomność. Tak oto obłaskawiają sukkuba lub na stałe wypędzają go z opętanego ciała.
Jest zupełnie ciemno. Poza światłem księżyca w pełni, od czasu do czasu wyglądającego zza przepływających nisko postrzępionych chmur, nic nie oświetla wąskiej dróżki, którą mozolnie wspina się pod górę. Zakręty, jeden za drugim, nikną w spowijającym wszystko mroku. Po kolejnym dniu walk, niezliczonych godzinach bitewnego zgiełku, przed którym nie ma ucieczki, panująca wokół cisza wydaje się wprost nierealna. Słyszy jedynie trzask gałązek pod stopami, ciche szemranie drzew, łopot skrzydeł przelatującego gdzieś blisko ptaka. Cieszy ją ta chwila samotności. Nogi same niosą ją do domu, w kojące ciepło izby, w bezpieczne ramiona ukochanego. Jest już blisko. Nagle spokój zaczyna ją martwić. Nie słyszy śmiechu kobiet plotkujących przed domami, podniesionych głosów mężczyzn omawiających ostatnie wydarzenia za mgłą haszyszowego dymu, płaczu któregoś z niemowląt. Z każdym krokiem jej serce bije coraz głośniej, jakby dźwiękiem starało się wypełnić niewytłumaczalny bezruch. Ostatnie kilkaset metrów – i oto stare drzewo oliwne strzegące wejścia do wioski. Ale wioski już nie ma. Z niedowierzaniem, z rosnącą rozpaczą, która dławi w gardle, biegnie do najbliższego domu, potyka się o wyłamane drzwi, na oślep wpada do środka i rzuca się na leżącą na ziemi nieruchomą postać. Obejmuje ją, a całe jej ciało przenika zimno. Chłód, który na zawsze zamraża serce. Nie czuje odłamków glinianych naczyń, kaleczących jej dłonie, kiedy próbuje wstać. Nie czuje zupełnie nic. Jak w transie okrąża przewrócony stół, depcze po jeszcze świeżych kwiatach, które wypadły z wazonu. Wychodzi na zewnątrz. Mija kolejne domy, roztrzaskane okna, rozbite dzbany, izby spalone na popiół, wzgardzone okruchy codziennego życia, pomiędzy którymi leżą oni – ci, z którymi od urodzenia dzieliła każdą chwilę. Już nic tu dla niej nie ma, zabrali wszystko. Odwraca się i powoli znika w ciemnościach.
Walce nie ma końca. Nie wie, który to już dzień. Zupełnie stracił rachubę. Miasta i wioski zlewają się w jedno, stosy ciał rosną. Zdaje mu się, że pożoga ogarnęła cały świat. Kolejne rozkazy, jest jak maszyna, nie myśli, nie wolno mu. Zza któregoś ze zrujnowanych domostw wyłania się odziana w biel kobieca postać. Nie, to przecież niemożliwe. Nie oszczędzili nikogo. Zabili ich. Mężczyzn, kobiety, dzieci i starców. Przeciera oczy. A jednak nadal tu jest. Nie okazuje strachu, a nawet uśmiecha się, idąc w jego kierunku. Nie może oderwać od niej oczu, nie może sięgnąć po broń. Jest jak zahipnotyzowany. Jej czarne włosy wydają się tak miękkie, postać tak wdzięczna, rozchylone usta obiecują tak wiele. Tonie w migdałowym spojrzeniu, a na szyi czuje jej gorący oddech. Jedynie kątem oka dostrzega szybki ruch, metaliczny błysk w blasku słońca. Czerwona zasłona opada mu na oczy. Osuwa się na ziemię.
Już nic tu dla niej nie ma. Zabrała ich wszystkich. Odwraca się i powoli odchodzi.
Mijają miesiące, lata, stulecia. Biała pani, ta, której imienia nie należy wymawiać, pojawia się to tu, to tam, zawsze niepodziewanie, zawsze siejąc grozę. Czaruje, otumania, wodzi na pokuszenie, by pozostawić bez życia lub na zawsze nim zawładnąć. Ci, których poślubiła, przywdziewają jej ulubione barwy: czerń oraz czerwień. Zapominają, kim niegdyś byli, powoli pogrążając się w szaleństwie.
Aȉsha Kandisha, bo o niej mowa, jest królową dżinów, nadprzyrodzonych istot obecnych w arabskich wierzeniach już od czasów preislamskich, a później pojawiających się również w Koranie jako złe lub dobre byty stworzone przez Boga na równi z aniołami i ludźmi. Antropolodzy łączą ją z boginiami płodności czczonymi w całym basenie Morza Śródziemnego. Przede wszystkim z Asztarte, której kult mógł rozpowszechnić się w północnoafrykańskim królestwie za sprawą przybyłych w XII w p.n.e. Fenicjan, z czasem ulegając przemianie i na zawsze stapiając się z lokalnymi wierzeniami.
Według marokańskiej legendy Aisha wymordowała portugalskich żołnierzy (XV w.), mszcząc się okrutnie za śmierć ukochanego oraz pogrom mieszkańców rodzinnej wioski. Od tamtej pory jej dusza nie znajduje ukojenia. Niektórzy widują ją pod postacią pięknej panny z nogami wielbłąda, kozy lub owcy, innym jawi się jako ponętna syrena, która upodobała sobie podziemne wody feskiej medyny, a także cicho szemrzące źródło Sidi Ali. To tam miejscowe kobiety zapalają świece. Składają ofiary w nadziei, że pomoże im znaleźć miłość życia, uczyni łono płodnym czy zapewni dobrobyt. Muzycy gnawa zatracają się w tańcu, sławiąc jej imię. Lalla Aisha śpiewają, podczas gdy zebrani pielgrzymi wpadają w szaleńczy trans. W drgawkach padają na ziemię, by za chwilę zupełnie stracić przytomność. Tak oto obłaskawiają dżina lub na stałe wypędzają go z opętanego ciała.
Może to również uczynić jedna z „shawaf”, słynnych na całym świecie marokańskich czarownic, znanych ze swych niesamowitych umiejętności. Ponieważ islam zabrania magicznych rytuałów, jej domostwo na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jedynie wtajemniczeni odnajdą drogę. Wiedźma, „ta która wie”, posiada receptę na każdy rodzaj bolączki. Za pomocą talizmanów, tajemniczych mikstur i aromatycznych oparów kadzidła potrafi przywołać uczucie, sprowadzić lub odczynić zły urok. Jej pierwotne, związane z ziemią moce wydają się niczym nieograniczone. Stoją w opozycji do zdominowanej przez mężczyzn oficjalnej religii. Tu władzę ma kobieta, pani życia i śmierci.