La mia Italia Janusza Roguskiego
Julia WollnerSposobem Roguskiego na chwytanie piękna włoskich chwil było zamykanie ich w kropli wody wypełnionej barwą. Przez dziesiątki lat podróży do Italii maluje jedną akwarelę za drugą. Córka naliczyła ich czterysta.
Z Joanną umawia mnie Jarek Mikołajewski. Czasem wysyła mi mailem kontakt do kogoś, pisząc, że warto, bym się z tą osobą spotkała. A że zna mnie dobrze, zwykle ma rację – i za jego sprawą dzieją się spotkania ważne.
Joanna, italianistka, prowadzi w Konstancinie jednoosobowe wydawnictwo Pointa. Wydała kilka ciekawych książek dla dzieci, piękną włoską powieść, wywiad znanej dziennikarki z popularnym politykiem. Najważniejsza książka to jednak książka jej taty, o nim, dla niego i przez niego.
Ojciec Joanny, Janusz Roguski, był znanym architektem i wielkim miłośnikiem Włoch. Jego sposobem na chwytanie piękna włoskich chwil – zawsze za krótkich, zbyt szybko uciekających – stało się zamykanie ich w kropli wody wypełnionej barwą. W czasie licznych podróży na Półwysep Apeniński, odbywanych w towarzystwie ukochanej żony Niny, mamy Joanny, powstały setki akwarel. Tradycyjnych, klasycznych, wyśmienitych. Joanna naliczyła ich czterysta. Część z nich, w ramach wystawy, pokazał w 2009 roku Włoski Instytut Kultury.
W 2014 roku życie Roguskiego, wypełnione pracą i pasją, życie, którym delektował się jak mało kto, diametralnie się zmienia: architekt ulega w Dolomitach poważnemu wypadkowi narciarskiemu, w wyniku którego zostaje całkowicie sparaliżowany. Przez trzy lata nie poddaje się, walczy o jutro, a jednocześnie wykazuje niezwykłą pokorą i godnością. Odchodzi w listopadzie 2016 roku. Na trzy tygodnie przed jego śmiercią kochająca córka wydaje w swoim jednoosobowym wydawnictwie album z jego akwarelami. Przynosi je na spotkanie ze mną. Choć minęło już wiele miesięcy, jej oczy szklą się, kiedy opowiada mi historię taty – nierozerwalnie związaną z Włochami, fragmentarycznie zapisaną przez pędzel, którym, wraz z rozcieńczonym pigmentem, przenosił na papier ułamki włoskiego piękna.
Zaglądam do albumu wielokrotnie, delektując się subtelnym rysunkiem z miejsc, które doskonale znam i kocham; podziwiając delikatność i świetlistość, a jednocześnie bogactwo szczegółu i architektoniczną precyzję. Niemal bezwiednie zaglądam też do wstępu nakreślonego przez Joannę – w podzięce rodzicom – i do posłowia. L’Italia ti ha tradito – grzmi tytuł, słowa przyjaciela wypowiedziane nad szpitalnym łóżkiem Janusza w Bolzano. Prowokujący, ale i mylący. Bo Włochy wcale nie zdradziły Janusza. I mimo że przeżył tam nie tylko najpiękniejsze, ale i najbardziej tragiczne momenty swojego życia, nigdy nie osłabła jego bezwarunkowa miłość do tego kraju, tak jak nie słabło jego łapczywe uwielbienie życia. Bez względu na wiek i stan zdrowia wybierał, jak pisze córka, cudownie szumiące w uszach powietrze, chłodny zapach ośnieżonego lasu, nowe trasy, nowe widoki, nowe zachwyty. Kolejne miasteczka do namalowania, kolejne krótkie minuty euforii, jakie dają Włochy, nie pozwalając już nigdy o sobie zapomnieć. Entuzjazm, za który mu chwała. Choć bywa zdradliwy, jest przecież wszystkim, co mamy. Janusz nawet unieruchomiony na wózku inwalidzkim nie przestawał powtarzać: la vita è bella.
Na spotkaniu chcę powiedzieć Ci, Joasiu, coś krzepiącego, ale nie znajduję słów. Szukam ich długo, zapatrzona w złociste mury katedry w Cefalù, dokładnie takie, jak je pamiętam ze studenckich podróży; w surową zieleń roślinności przy Tempio dei Dioscuri w Agrigento, w radosny oranż toskańskiej Pienzy i senny pejzaż umbryjskiego Montefalco. A potem zdaję sobie sprawę, że ta pociecha tkwi tam, bez słów, zbędnych i ciężkich: w delikatnych barwach, w słońcu zamkniętym w kroplach wody, zachłannie kradzionym i układanym na porowatych kartkach. Czterysta pocztówek z najpiękniejszych chwil, wysłanych sercem, do sercem czytania – zawsze, gdziekolwiek jest tata i gdziekolwiek ty.
Janusz Roguski, La mia Italia, Pointa, Konstancin 2016