O Krzysztofie Kolumbie
Karolina Janowska12 października 1492 roku miało miejsce zdarzenie, które na zawsze zmieniło bieg historii. Oczom Rodriga de Triany, 23-letniego marynarza odbywającego nocną wachtę na okręcie flagowym „Santa Maria”, płynącego z portu Palos w nieznane, a oficjalnie – do Indii przez zachodni ocean, ukazał się blask księżyca odbity od piasku. Była to rzecz niebywała, jako że okręt wraz z pozostałymi dwoma od 37 dni znajdował się na pełnym morzu. Mało brakowało, a wyprawa zakończyłaby się fiaskiem, gdyż udręczeni tak długim rejsem marynarze byli o krok od wzniecenia buntu. Tej nocy jednak ich obawy zmieniły się w nadzieję, a następnie radość, gdy okazało się, że na horyzoncie jednak pojawił się upragniony ląd. Nie były to jednak Indie, o których śnił admirał floty. Był to Nowy Świat, a jego odkrywca nazywał się Krzysztof Kolumb.
Kolumb urodził się w Italii – pochodził ze skromnego rodu genueńskich tkaczy i kupców. Jego ojciec, Domenico Colombo, zamieszkiwał przy Porta dell’Olivella, gdzie w 1450 roku, między 25 sierpnia a 31 października, przyszedł na świat przyszły odkrywca. Jak wieść niesie, sztuki nawigacji Krzysztof nauczył się… pracując dla domu bankowego rodziny Centurionich. Jako przedstawiciel handlowy zobligowany był do częstych “wyjazdów służbowych”, które wówczas uskuteczniano nie inaczej niż na statkach.
Kupiec z Genui i portugalski bankier
Pierwszy morski pech spotkał go w 1476 roku, kiedy w czasie podróży handlowej do Lizbony i Flandrii na jego konwój napadła banda francusko-portugalskich zbirów, co znamienne, tuż przy Przylądku Świętego Wincentego (a więc niemal na końcu ówczesnego świata). Kolumb cudem wydostał się z tych tarapatów i dopłynął na ląd w pobliżu Lagos. Gdy już doszedł do siebie, udał się do Lizbony, gdzie podjął pracę w portugalskiej filii banku. W ramach swojej pracy wypływał w liczne morskie podróże, tym razem znacznie dalej – choćby do Anglii, na Maderę i do Gwinei. Prawdopodobnie to właśnie wtedy przyswoił sobie trudny język portugalski, którym ponoć posługiwał się na co dzień zamiast ojczystej mowy włoskiej.
Pobyt Kolumba w Portugalii zaowocował bardzo korzystnym dla niego małżeństwem – w 1479 roku poślubił o pięć lat młodszą Felipę Perestrello de Moniz, córkę ex-gubernatora Porto Santo. Był to dla niego bez wątpienia awans społeczny, gdyż jego małżonka pochodziła z wielce arystokratycznego rodu z wieloma koneksjami. To dzięki niej przyszły admirał zaczął „bywać” w wielkim świecie, co później pozwoliło mu uzyskać dostęp do króla Portugalii, Jana II, a następnie do hiszpańskich Królów Katolickich. W 1480 roku przyszedł na świat Diego, starszy syn Kolumba. Jednak małżeńskie szczęście nie trwało długo, gdyż pięć lat później Felipa zmarła. Wkrótce potem Kolumb – nie znalazłszy posłuchu u króla Jana w kwestii sfinansowania wyprawy do Indii drogą zachodnią – przeniósł się do Hiszpanii. Wiadomo, że wiódł tam w miarę spokojny żywot. Jego kolejna partnerka, Beatriz Enríquez, urodziła mu w 1488 roku drugiego syna, Fernanda.
Kontrowersyjna teoria pochodzenia
Jak to zwykle bywa w przypadku sławnych postaci historycznych, ulubioną rozrywką badaczy przeszłości jest doszukiwanie się ich “prawdziwego” pochodzenia. Nie inaczej było z Kolumbem, o proweniencję którego toczą się obecnie zażarte spory. Zdaniem jednego z hiszpańskich uczonych, Kolumb bynajmniej nie nosił imienia Krzysztof (kat. Cristòfor, wł. Cristoforo, hiszp. Cristóbal), ale przypisał je sobie sam, mianując się „Niosącym Chrystusa” – zapewne do Nowego Świata. W rzeczywistości miał on być synem właściciela sklepu, na chrzcie dano mu na imię Pedro. Jego nazwisko miało brzmieć:„Scotto”, a on sam miał z tego powodu dopatrywać się swoich korzeni w Szkocji. Nie mniej zdumiewająca teoria głosi, iż Kolumb był tak naprawdę Grekiem urodzonym na wyspie Chios.
Jednak najbardziej kontrowersyjna teoria o pochodzeniu Kolumba jest taka, że był on… synem polskiego króla Władysława Warneńczyka, który jakoby przeżył bitwę pod Warną i incognito udał się na portugalską Maderę, by tam pokutować. Owa pokuta nie trwała widocznie nazbyt długo, gdyż polski monarcha, uznany za zmarłego, przybrawszy w Portugalii bardzo niepolsko brzmiące imię Herique Alemao, czyli Henryk Niemiec, poślubił szlachciankę z Algarve, z którego to związku w 1450 roku przyszedł na świat syn, Zygmunt Henryk. Tym synem miał być nie kto inny, jak Krzysztof Kolumb. Istnieje dodatkowa teoria, według której Warneńczyk miał ponieść śmierć w wyniku spisku z inicjatywy polskich możnych, którzy nie mogli dopuścić do kuriozalnej sytuacji, w której na Maderze mieszkałby sobie oficjalny władca Polski, odmawiający zresztą powrotu do ojczyzny i przywdziania na powrót korony, podczas gdy w kraju panowałoby bezkrólewie. Jednym z rzekomych dowodów na to właśnie pochodzenie Kolumba miała być jego dość nietypowa jak na Włocha uroda – rudawe włosy, niebieskie oczy i blada cera. Był też ponoć zbyt wykształcony jak na syna genueńskiego kupca, a także odznaczał się zbyt dobrymi manierami; co więcej, zwracano się do niego pełnym szacunku tytułem „don”. Kluczową kwestią miał pozostać jagielloński orzeł widoczny w herbie Kolumba. Obecnie trwają badania nad materiałem genetycznym i trudno orzec, czy ta – zdawałoby się – niedorzeczna teoria ma rację bytu. Gdyby jednak była prawdziwa, mielibyśmy jeden powód więcej do narodowej dumy…
Naokoło świata do Indii
Nie do końca wiadomo, w którym momencie naszemu bohaterowi zaświtał niezwykły i jak na owe czasy nowatorski pomysł opłynięcia kuli ziemskiej, aby dotrzeć do Indii. Prawdopodobnie rozmyślał nad tym podczas swojego wieloletniego pobytu w Portugalii, gdzie zapewne miał dostęp do tamtejszych map i dokumentów. Być może bezpośrednią przyczyną było ujrzenie mapy słynnego florentyńskiego astronoma i matematyka Paola del Pozzo Toscanellego. Niewielki kraj, jakim była Portugalia, dysponował w owym czasie jedną z najsprawniejszych i najlepiej wyposażonych flot, a portugalscy śmiałkowie od co najmniej pięćdziesięciu lat podejmowali coraz odważniejsze wyprawy wzdłuż południowego wybrzeża Afryki. Celem portugalskich władców było odnalezienie drogi morskiej do Indii, które uchodziły wówczas za skarbnicę wszelkich bogactw. Do rozwoju floty przyczynił się Dom Henrique o Navegador, znany światu jako Henryk Żeglarz, trzeci syn króla Portugalii Jana I Dobrego, między innymi domniemany wynalazca karaweli. Założył on w Sagres pierwszą akademię morską na świecie, w której szkolili się piętnastowieczni pionierzy transoceanicznych wypraw. Niewykluczone, że Kolumb, mieszkając w Portugalii, miał możliwość zapoznania się z wiedzą przekazywaną przez tamtejszych nauczycieli. Był on człowiekiem bez wątpienia doskonale wykształconym, znającym matematykę, nawigację, astronomię, meteorologię i inne nauki. Poznał również sztukę konstruowania karaweli, co stanowiło w Portugalii nie tylko novum, ale również absolutną tajemnicę.
Kolumb studiował pisma antycznych i klasycznych pisarzy, takich jak Strabon, Seneka, Arystoteles, a także współczesnych mu humanistów. Jednym z dzieł, które bez wątpienia wywarły na nim ogromne wrażenie, był traktat Eneasza Sylwiusza Piccolominiego, znanego później jako papież Pius II. Historia rerum ubique gestarum, wydana w 1477 roku, zawierała zapisek odnośnie do pewnej tajemniczej mapy Oceanu Atlantyckiego: Z miasta Lizbony, w kierunku na zachód, jest na rzeczonej mapie […] 26 miar, a w każdej z nich 250 mil. […] Tyle jest od wyspy Anti(lia), którą nazywacie Wyspą Siedmiu Miast. […]. Bez wątpienia fragment ten zaintrygował Genueńczyka, gdyż wskazywał na istnienie lądu na zachód od wybrzeży Portugalii. Współcześnie uważa się, że portugalscy rybacy wyprawiali się na połów ryb hen na nowofundlandzkie łowiska i niemal ocierali się o brzegi Ameryki Północnej; prawdopodobnie znane im było również Morze Sargassowe. Te wszystkie informacje, objęte zresztą tajemnicą państwową, musiały w taki czy inny sposób do Kolumba dotrzeć, a ponieważ dysponował on nieścisłą wiedzą geograficzną, nabrał przekonania, że można dotrzeć do Azji płynąc na zachód, w ciągu kilkunastu dni żeglugi. Była to dla współczesnych teoria zdumiewająca – panowało powszechne przeświadczenie, że na zachodzie świat kończy się wielkim wirem prowadzącym prosto do piekła…
Dlaczego z Hiszpanii?
Nie mniej problematyczną sprawą pozostawała kwestia organizacji wyprawy. W drugiej połowie XV wieku to Portugalia nadawała ton odkryciom geograficznym– w 1415 roku Portugalczycy zdobyli Ceutę, ważny port na wybrzeżu mauretańskim, który otworzył przed nimi nieograniczone możliwości. Następnie odkryli i skolonizowali Azory i Maderę, aby w latach 70. rozpocząć wyprawy wzdłuż wybrzeża Afryki. Udało się im dotrzeć do Zatoki Gwinejskiej i dzisiejszego Kamerunu. W roku 1488 Bartolomeu Dias przypadkiem odkrył Przylądek Dobrej Nadziei (por. Cabo da Boa Esperança, pierwotnie Przylądek Burz – por. Cabo das Tormentas), czyli bramę do Indii, do których drogę morską wytyczono ostatecznie w 1498 roku. W połowie wieku Portugalia była już imperium morskim mogącym śmiało konkurować z Wenecją. Wydawać by się mogło, że projekt wytyczenia nowego szlaku przez zachodnie wody powinien spodobać się portugalskiemu królowi, a jednak tak się nie stało. Jan II uważał to za zbyt wielkie ryzyko, na dodatek bardzo kosztowne. Poza tym Portugalczyków pochłaniała wówczas kwestia przetarcia szlaku wzdłuż wschodniego wybrzeża Afryki do Indii. Kolumb w oczach króla pozostawał marzycielem i awanturnikiem.
Zupełnie inaczej miały się sprawy w Hiszpanii. W połowie XV wieku daleko jej było do miana morskiego imperium. Przez ostatnie 7 stuleci Półwysep Iberyjski „okupowany” był przez arabskich najeźdźców, którzy w 711 roku pod wodzą Tarika zalali ówczesną wizygocką Hiszpanię aż po Góry Kantabryjskie. W odpowiedzi chrześcijanie dość szybko się zorganizowali i rozpoczęli rekonkwistę, której ostatnia pieśń rozbrzmiewała w Hiszpanii w latach 80. i na początku lat 90. XV wieku. Nie bez znaczenia pozostawał fakt, że najważniejsze królestwa iberyjskie – Aragonia i Kastylia – połączyły się w roku 1479 na skutek małżeństwa infantki Izabeli z Kastylii i infanta Ferdynanda z Aragonii, dając początek prawdziwemu mocarstwu. Jednak w chwili, gdy Kolumb przybył do zjednoczonego już kraju w roku 1485, Królowie Katoliccy pochłonięci byli zgoła czym innym niż organizowaniem zamorskich wypraw. Interesowało ich zdobycie Granady, ostatniego bastionu Maurów na Półwyspie.
Jak to się w ogóle stało, że Kolumb znalazł się ze swoim projektem przed obliczem Izabeli? Prawdopodobnie uczynił to dzięki pomocy jej spowiednika, Francisca Jimeneza Cisnerosa, prowincjała zakonu franciszkanów. To właśnie do bram franciszkańskiego klasztoru Santa Maria de la Rabida w Andaluzji zapukał Kolumb w roku 1485 w towarzystwie swego syna Diega, aby przedłożyć kardynałowi swój nowatorski plan. Jak wieść niesie, klasztor ten słynął ze swego bogatego księgozbioru i posiadał obserwatorium astronomiczne. Cisneros mógł zainteresować się projektem Genueńczyka do tego stopnia, że postanowił mu pomóc i za pośrednictwem kompetentnych osób skierował go przed oblicze monarchini.
Izabela Kastylijska okazała zainteresowanie projektem, jednak udzielając przyszłemu odkrywcy audiencji zastrzegła, że zorganizowanie tego przedsięwzięcia będzie możliwe dopiero po zdobyciu Granady. Królowa zdawała sobie sprawę, że po tym doniosłym wydarzeniu, jakim było w jej oczach zakończenie rekonkwisty, Hiszpania potrzebować będzie nowych źródeł bogactwa – a ponieważ droga wschodnia do Indii znajdowała się aktualnie w rękach Portugalczyków, należało wytyczyć nową trasę do azjatyckiego raju. Niezwykle istotną rolę odegrał również plan chrystianizacji podbitych terenów, czyli „zaniesienia Chrystusa” do Indian – tym mianem Europejczycy określali wówczas mieszkańców Indii. Biorąc pod uwagę wszelkie „za” i „przeciw”, Izabela Kastylijska dała swoją zgodę na wyprawę. Teraz Kolumbowi pozostawało jedynie czekać na zdobycie Granady, żeby urzeczywistnić swoje marzenia.
Cztery zamorskie wyprawy
Ten moment nastąpił 1 stycznia 1492 roku. Izabela dotrzymała słowa – w sierpniu zakończono przygotowania do wyprawy w nieznane. Kolumb przybył do niewielkiego portu w Palos już w maju 1492 roku, gdzie zgodnie z królewskim nakazem czekały na niego dwie karawele „Niña” i „Pinta”. Statki miały około 20 metrów długości i 7 metrów szerokości. Na swój flagowy Kolumb wybrał karakę „Santa Marię”, którą wydzierżawił od Juana de la Cosy. Wyprawa w części została sfinansowana ze skarbu państwa, a częściowo zasponsorowała ją bogata rodzina Pinzonów. Załoga liczyła zaledwie 90 osób, jako że powodzenie wyprawy stało pod dużym znakiem zapytania, a sam rejs był jedną wielką niewiadomą. Flota pod dowództwem Kolumba wypłynęła z Palos 3 sierpnia 1492 roku. Na Wyspach Kanaryjskich zarządzono postój w celu uzupełnienia zapasów, po czym ostatecznie 5 września podniesiono kotwice i ruszono na zachód. Kapitan, jako się rzekło, błędnie oszacował wielkość globu, wobec czego przekonał załogę, że rejs nie potrwa dłużej niż 2 tygodnie. W rzeczywistości trwał on i trwał… i tak przez 37 dni. Nic dziwnego, że w marynarzach dojrzewał bunt. Aby zapobiec jego wybuchowi, Kolumb prowadził dwa dzienniki pokładowe; jeden prawdziwy, a drugi fałszywy, w którym zapisywał nieprawdziwe dane, aby zmylić załogę. Wreszcie jednak Rodrigo de Triana z Sewilli zauważył światło księżyca odbijające się od piasku na plaży stałego lądu. Było to miesiąc i 3 dni od podniesienia kotwicy w Las Palmas.
Statki wylądowały prawdopodobnie u wybrzeży Wyspy Waitinga w archipelagu Bahamów, którą Kolumb ochrzcił imieniem San Salvador w ramach podziękowań Opatrzności za ocalenie. Stając na lądzie, dowódca uzyskał prawo do tytułu Wielkiego Admirała Oceanu, który miał nosić dożywotnio. Po kilku dniach statki ruszyły na południowy zachód i 28 października osiągnęły wybrzeże Kuby, a stamtąd wyruszyły dalej, aby 6 grudnia odkryć Haiti, nazwane przez Kolumba Hispaniolą. Wyspa tak bardzo przypadła admirałowi do serca, że postanowił na niej wznieść swą kwaterę główną, wobec czego przystąpiono do budowy osady La Navidad. Niestety podczas penetrowania okolicznych wybrzeży „Santa Maria” utknęła na mieliźnie, a w trakcie burzy utracono kontakt z „Pintą”, wobec czego Kolumb postanowił osobiście udać się na „Niñii” do Hiszpanii i zdać Królom Katolickim raport z wyprawy. Tak też uczynił i 15 marca 1493 roku zawinął do portu w Palos. Stamtąd, w iście bajkowym pochodzie, udał się na dwór królewski do Barcelony. Naprzodzie niezwykłego orszaku szli wysłannicy ze złotem i kolorowymi papugami, przyciągając zewsząd uwagę gapiów.
Jak można się było spodziewać, z pierwszej wyprawy Kolumb powrócił w glorii chwały. Królowie Katoliccy z niezmiernym zainteresowaniem wysłuchali jego barwnej i w wielu miejscach nieco ubarwionej relacji. Swą ukochaną wyspę opisał w następujący sposób: Wyspa Hispaniola to istny cud. Wszystko jest tam wspaniałe, łańcuchy górskie i szczyty, a także doliny. Ziemia jest tam doskonała i żyzna, zdaje się nadawać do zasiewów i wszelkiej uprawy. Co się zaś tyczy portów morskich, trudno uwierzyć komuś, kto tego na własne oczy nie zobaczył. Wiele rzek szerokich o wodzie doskonałej, a w większości z nich toczy się złoto, tyle ile człowiek może zapragnąć. Jest tam wiele korzeni, kopalnie złota wielkie i innych kruszców pod dostatkiem. Swoje wystąpienie zakończył prośbą o pomoc w zorganizowaniu kolejnej wyprawy, obiecując, że w zamian przywiezie do Hiszpanii złota, ile kto zechce i tylu niewolników, ilu kto zapragnie mieć. Rzecz jasna,Izabela dała się skusić na te obietnice i już wkrótce oddała Kolumbowi do dyspozycji 17 okrętów i ponad 1 200 marynarzy. Wśród wyruszających, obok krawców porzucających swój zawód i różnego rodzaju awanturników mających nadzieję na szybkie wzbogacenie, znaleźli się również misjonarze.
Druga wyprawa ruszyła 25 września 1493 roku i zaowocowała odkryciem części Małych Antyli: Dominiki, Marie-Galante, Gwadelupy, Antigui i Portoryko. W listopadzie flota dotarła do Hispanioli, gdzie okazało się, że po osadzie La Navidad pozostały zgliszcza. Płynąc wzdłuż południowych wybrzeży, Kuby Kolumb dokonał odkrycia Jamajki. Druga ekspedycja nie przebiegła jednak dokładnie tak, jak admirał się spodziewał – przede wszystkim nie natrafiono na obiecywane bogactwa, co, w połączeniu z coraz bardziej autokratycznym zachowaniem dowódcy, doprowadziło załogę do buntu. Część marynarzy – głównie tych rekrutujących się spośród łowców przygód – oderwała się od wyprawy, aby szukać złota na własną rękę; inni powrócili do Hiszpanii, zanosząc na admirała wiele skarg. Było to po myśli wrogów Genueńczyka, którzy tylko czekali na sposobność pozbawienia go nadanych wcześniej przywilejów. W takich okolicznościach Kolumb postanowił wracać do Hiszpanii, gdzie ostatecznie dotarł 11 czerwca 1494 roku. Zdołał co prawda oczyścić się z zarzutów, ale na kolejną podróż do „Indii” musiał czekać aż 4 lata.
Trzecia wyprawa wyruszyła 30 maja 1498 roku i trwała 2 lata. Tym razem admirał otrzymał do dyspozycji tylko sześć okrętów. Trzy z nich odesłał na Hispaniolę, a z pozostałymi trzema popłynął na południe, docierając wreszcie do kontynentu amerykańskiego u ujścia Orinoko (z czego najprawdopodobniej nie zdawał sobie sprawy). Płynąc wzdłuż wybrzeża, odkrył wyspę o wielce wymownej nazwie „Trójca Święta” – Trynidad. Po tym wydarzeniu pożeglował na Hispaniolę, gdzie w międzyczasie powstało pierwsze europejskie osiedle – Santo Domingo. Niestety przez wzgląd na swój charakter Kolumb mocno naraził się podwładnym, którzy wystosowali odpowiednie pismo do władz w Hiszpanii. Całości negatywnej opinii o admirale dopełniła frustracja załogi z powodu braku poważniejszych sukcesów ekonomicznych wypraw i trudności w stosunkach z autochtonami. W efekcie po Kolumba przybyła specjalna jednostka, którą dowodził Francisco Fernández Bobadill. Po zapoznaniu się z faktami postanowił on aresztować Kolumba, jego brata Bartolomea oraz syna Diega, i całą trójkę wysłał do Hiszpanii… w kajdanach. I tym razem Kolumbowi udało się oczyścić z zarzutów, a także wrócić do łask pary królewskiej.
W efekcie zorganizowano czwartą – dla Genueńczyka ostatnią – wyprawę zamorską. Tym razem wynikała ona również z pobudek politycznych, gdyż Portugalczycy dopiero co odkryli wreszcie drogę do Indii (tych prawdziwych), należało więc udowodnić, że trasa proponowana przez Kolumba jest szybsza i łatwiejsza. Nikomu nadal nie przychodziło do głowy, że zamiast do Azji, okręty hiszpańskie zawitały na nowy kontynent. Zgodnie ze swoimi obliczeniami Kolumb spodziewał się, że na zachód od Kuby odnajdzie w końcu szlak wodny, który zaprowadzi go do indyjskiego wybrzeża, toteż tam właśnie się skierował. Zamiast jednak do Kalkuty, dotarł do Wybrzeża Moskitów i do dzisiejszego Hondurasu, gdzie do jego uszu dotarły opowieści o bogactwach Majów i o wielkim morzu – prawdopodobnie chodziło o Ocean Spokojny. Mimo podejmowanych wysiłków nie udało mu się jednak przedostać w owe cudowne miejsca. Nic dziwnego – Kanał Panamski umożliwiający taki rejs miał powstać dopiero za 4 stulecia. Podczas ostatniej wyprawy Kolumba dosięgnął pech; stracił 2 z 4 okrętów, a po dotarciu na Jamajkę zmuszony został do osadzenia pozostałych dwóch na mieliźnie i do budowy nowego osiedla mieszkalnego. Jeden z uczestników wyprawy, Diego Mendez, udał się w indiańskiej łodzi na poszukiwanie pomocy, jednak udało mu się ją sprowadzić dopiero w 1504 roku, kiedy Kolumb zmagał się już z ciężką chorobą. W takim właśnie pożałowana godnym stanie wrócił w listopadzie do Hiszpanii. Jego sen o Indiach dobiegł końca.
Ciemne oblicze admirała
Warto zapytać, co sprawiło, że wielki admirał, odkrywca i zdobywca utracił cały prestiż, jakim otoczył się po powrocie z pierwszej wyprawy. Odszedł wszak z tego świata w ogólnej wzgardzie i zapomnieniu, nie doczekawszy kolejnej audiencji przed obliczem monarchy (królowa Izabela już wówczas nie żyła) ani wypełnienia obiecanych mu wcześniej przywilejów. Otóż Genueńczyk posiadał też inne oblicze niż zazwyczaj przedstawiane w opracowaniach historycznych, gdzie ukazuje się go jako dzielnego, sprawiedliwego i pobożnego (przy czym pobożny niewątpliwie był, o czym świadczyć może fakt, że codziennie uczestniczył we mszach, a odkryte lądy chrzcił takimi nazwami jak „Święty Zbawca” czy „Święta Trójca”). Rzadko kiedy mówi się o jego okrucieństwie, chciwości, braku skrupułów i nade wszystko niepohamowanej pysze i żądzy władzy.
Swoje alter ego odsłonił po raz pierwszy po przybyciu na Hispaniolę. Wyspa zamieszkiwana była przez Indian z nieistniejącego już plemienia Awaraków. Jak na przyjaznych gospodarzy przystało, powitali oni hiszpańskich najeźdźców podarunkami i pożywieniem. W zamian Kolumb kazał im rozdać nic nie warte błyskotki, o czym sam wspominał w swoim dzienniku: Aby pozyskać ich przyjaźń – zdawałem sobie bowiem sprawę, że byli to ludzie, którzy poddaliby się nam i nawrócili na naszą świętą religię raczej przez miłość niźli siłą – kazałem rozdać niektórym czapeczki kolorowe oraz naszyjniki szklane, które zawieszali na szyjach, a także inne drobiazgi oraz przedmioty niewielkiej wartości, z czego wielką radość mieli i przywiązali się do nas nad podziw. Jego żądza bogactwa okazała się na tyle silna, że niedługo później siłą uprowadził kilku Indian na swój okręt, by wyjawili mu, gdzie się znajduje złoto. Ledwie przybyłem do Indii, siłą porwałem kilku miejscowych na pierwszej odkrytej wyspie, aby nauczyli się naszego języka i aby udzielili mi wiadomości o wszystkim, co znajduje się w tych stronach. Ponieważ nie odnalazł tyle cennego kruszcu, ile pragnął, postanowił zabrać ze sobą do Hiszpanii indiańskich niewolników. Reszta, która pozostała na wyspie, zmuszana była do niewolniczej pracy, na co admirał dawał pełne przyzwolenie. Pisał: Można by z nich zrobić doskonałych robotników, są inteligentni, widzę bowiem, że powtarzają od razu wszystko co im się mówi. 50 ludzi wystarczyłoby zupełnie, aby utrzymać ich w ryzach i kazać wykonywać wszystko, cokolwiek by się od nich żądało.
Jako że zapotrzebowanie na złoto było ogromne, a jego przychód znikomy, podczas swojej drugiej wyprawy Kolumb posunął się do szczególnego okrucieństwa. Rozkazał wszystkim indiańskim mężczyznom powyżej 14 roku życia, aby zbierali złoto we wszystkich rzekomo złotonośnych miejscach i co 3 miesiące dostarczali mu określoną ilość kruszcu. Ci, którym udało się wypełnić zobowiązanie, otrzymywali odznaki z miedzi, które musieli nosić na szyi. Tym, którzy zadania nie wykonali lub nie zrobili tego należycie, Hiszpanie na polecenie Kolumba odcinali dłonie i pozostawiali samych sobie, aby się wykrwawili. Właśnie w taki sposób admirał zdobywał bogactwa dla siebie i swoich królów.
Mówi się, że spośród ćwierćmilionowej populacji Arawaków w ciągu tylko 2 pierwszych lat pobytu Hiszpanów na wyspie zmarła blisko połowa. Przyczyniała się do tego bez wątpienia zbyt ciężka praca, jaką tubylcy wykonywali na rzecz Europejczyków dla zaspokojenia ich żądzy bogactwa. Według relacji jednego z uczestników wyprawy, Bartolomeade las Casas, który ze swej strony przyczynił się do powstania tak zwanej „Czarnej Legendy” (La leyenda negra) Hiszpanii, do najcięższej pracy należała ta w kopalni. Dominikanin opisał ją następująco: (…) wzgórza plądruje się od góry do dołu i z dołu do góry, tysiące razy. Indianie przekopują zbocza, kruszą skały, przenoszą kamienie, dźwigają na plecach ziemię, aby ją płukać w rzece. Ci zaś, którzy przepłukują złoto, tkwią przez cały czas w wodzie, tak bardzo pochyleni, że plecy mają stale zgięte. A gdy woda wdziera się do korytarzy kopalni, najżmudniejsze ze wszystkich zadań polega na ich osuszeniu poprzez czerpanie wody naczyniami i wylewanie jej na zewnątrz. W wyniku takiej pracy, która trwała średnio od 6 do 8 miesięcy, śmierć zwykle ponosiło około jednej trzeciej każdej z grup wykonujących ją Indian.
W ramach wypraw, a później zarządzania osadami, na porządku dziennym znalazły się z biegiem czasu morderstwa, gwałty i inne okrutne zabawy z udziałem autochtonów, takie jak wypróbowywanie broni na ciałach Arawaków czy odcinanie głów indiańskim chłopcom. Dochodziło do makabrycznych sytuacji, kiedy kobiety podawały swoim dzieciom trujący maniok, by je uchronić przed okrucieństwem ze strony Hiszpanów. Wszelkie – i nieliczne zresztą – powstania tubylców przeciwko najeźdźcom były od razu krwawo tłumione. Kobiety z wycieńczenia przestawały zachodzić w ciążę, co skutkowało spadkiem przyrostu naturalnego, a niemowlęta umierały z głodu, ponieważ przepracowane matki nie miały pokarmu. Można się co prawda spierać, na ile Kolumb był odpowiedzialny za te akty okrucieństwa. Wszak przez dłuższy czas pozostawał nieobecny, bądź to przebywając w Hiszpanii, bądź eksplorując kolejne wybrzeża. Jednak zgodnie z relacjami nie zainterweniował ani razu w celu ukrócenia tego rodzaju praktyk przez swoich podwładnych, nie wydał żadnego zakazu mordowania Indian, de facto nie interesował się ich losem wcale, gdyż liczył się dla niego wyłącznie zysk. Tak czy inaczej przyczynił się do zdziesiątkowania, o ile nie do całkowitej eksterminacji rdzennych mieszkańców Haiti, których liczba w 1515 roku wynosiła 15 tysięcy, a w 1550 – 60 lat po odkryciu wyspy – było ich zaledwie 500. Los chciał, że Kolumb nie trafił na złotonośne góry. W tym zakresie poszczęściło się innemu zdobywcy, który zapisał się na kartach historii jako pogromca imperium Inków i założyciel Meksyku – Hernánowi Cortésowi.
Próba oceny
Trudno jednoznacznie ocenić, kim tak naprawdę był Kolumb – bohaterem czy ludobójcą. Przesiąknięty był z jednej strony głęboką religijnością, z drugiej typową dla ówczesnych możnowładców żądzą bogactwa. Indianie w jego oczach byli zwykłymi „dzikusami”, co do których nie było wiadomo, czy w ogóle posiadają duszę i czy jako tacy zaliczają się do gatunku ludzkiego. Debaty nad tym problemem trwały jeszcze bardzo długo. Ostatecznie w roku 1542 cesarz (i król Hiszpanii) Karol V wydał Las leyes nuevas, w których nakazywał traktować mieszkańców Nowego Świata na równi z Europejczykami. Inną kwestią pozostaje, czy były one faktycznie przestrzegane…
O tym, że Kolumb był człowiekiem chciwym, świadczy chociażby fakt, że nie wypłacił Rodrigowi de Trianie należnej mu pensji w wysokości 10 000 maravedi, która należała mu się za dostrzeżenie stałego lądu. Na owe czasy była to kwota równająca się rocznym zarobkom marynarza i powinna być wypłacona zgodnie z prawem. W swoim dzienniku, co prawda, admirał wskazał na Trianę jako tego, który pierwszy ujrzał ląd, jednak po przyjeździe do Hiszpanii „zapomniał” o tym, twierdząc, że osobiście ujrzał światło księżyca odbite odpiasku już noc wcześniej. Na Hispanioli dał się też poznać jako autokrata i propagator nepotyzmu. Obsadzał stanowiska swoimi faworytami, co nie przysparzało mu przyjaciół. Ostatecznie zraził do siebie większość podwładnych, co zaowocowało usunięciem go – na zawsze – ze stanowiska dowódcy w Indiach Zachodnich.
Z drugiej strony bez wątpienia Kolumb wpisuje się na listę wielkich w historii świata. Udowodnił, że ocean nie kończy się bynajmniej wielkim wirem ani wodospadem prowadzącym ku otchłani, ale stanowi jedynie pomost do nowych lądów. Niewielu śmiałków poważyłoby się na podobny wyczyn, jakkolwiek Portugalczykom mało brakowało. Bez wątpienia należało mieć nie lada odwagę, by rzucić się na bezkresne wody, które nie bez powodu zwano w średniowieczu Mare Tenebrarum, by popłynąć w nieznane, by wreszcie stanąć na obcym lądzie i zapuścić się w jego głąb. Przecież mogło okazać się, że Indianie nie są pokojowo nastawieni (jak tubylcy napotkani przez Magellana na Filipinach), że są przerażającymi kanibalami albo potworami, jak ich sobie wyobrażano. Płynąc do Nowego Świata Kolumb ryzykował wszystko z własnym życiem na czele, a nie miał żadnej gwarancji, że jego wyprawa zakończy się sukcesem, jakkolwiek byłby o nim przekonany. Nie bez powodu zatem ku niebu wznoszą się jego pomniki, a w Ameryce celebruje się Columbus Day.
Wielki Admirał Oceanu odszedł 20 maja 1504 roku w Valladolid. Jego ciało zostało tam pochowane, jednak po trzech latach przeniesiono je do Sewilli. Do ostatecznego miejsca wiecznego spoczynku admirał przybył w roku 1537. Znajduje się ono w katedrze w Santo Domingo na jego ukochanej Hispanioli, w miejscu, które zawładnęło jego sercem. Mówi się jednak, że ciało odkrywcy w kolejnych wiekach powróciło do Hiszpanii – ukończone w 2006 roku badania DNA kości z domniemanego grobu w Sewilli potwierdziły bliskie pokrewieństwo zmarłego z pochowanym w tym samym mieście bratem Krzysztofa Kolumba, Diego. Wyniki badań podają w wątpliwość badacze z Dominikany.