Życzenia znad morza: o marcu i Marsie
Julia WollnerSłodka i liryczna wiosna? Starożytni mieszkańcy Śródziemnomorza doskonale wiedzieli, że odrodzenie i odnowa oznaczają często walkę i mozolne zmagania.
Rozpoczynający się właśnie trzeci miesiąc w naszym kalendarzu swą nazwę zawdzięcza walecznemu Marsowi, rzymskiemu odpowiednikowi greckiego Aresa, którego imię aż do epoki klasycznej oznaczało w Helladzie tyle, co “bojowniczy”. Mało kto jednak pamięta dzisiaj, że boski patron wojaków był także opiekunem zieleni i uprawnych gruntów. Czas jemu poświęcony znaczył więc zarówno początek prac na roli, jak i działań wojennych; mieszał początki nowego życia z dramatyczną walką. Mars wskrzeszał świat po zimowym śnie, ale jako wcielenie pierwotnej męskiej siły rozprawiał się też gwałtownie z wrogami, rozlewał krew, siał spustoszenie i budził strach. Może po to, by pozwolić na nadejście innego porządku, umożliwić jeszcze jeden początek. Był przecież bogiem zorientowanym na Nowe. Nie bez kozery przez długie stulecia, aż do połowy II wieku n.e., poświęcony mu marzec stanowił pierwszy miesiąc rzymskiego kalendarza.
Dziś w naszej szerokości geograficznej mało kto o Marsie w marcu pamięta. Wspomnimy go ewentualnie podczas wiosennego spaceru po Rzymie, gdzie na Polu Marsowym mnożą się zabytki, czy podczas krótkiego wypadu do Aten, gdzie napomknie o nim przewodnik po Areopagu. A przecież powołując jego postać do życia, dali starożytni lekcję i nam. Połączyli jakże ważne pojęcia: odrodzenie z rewoltą, rozkwit z przewrotem, przebudzenie z batalią. I choć powrotowi natury do życia najczęściej towarzyszy co najwyżej cicho prószący, ostatni śnieg, nasza wewnątrzna odnowa oznacza nierzadko szarpaninę przy szczęku oręża. Wymaga jej zmiana perspektywy, porzucenie dawnych nawyków, zerwanie z nałogami, przyjęcie innego sposobu myślenia.
Łatwiej zaakceptować ją wiedząc, że wpisuje się w odwieczny porządek świata.
Pięknego marca bez marsowej miny życzy Wam serdecznie