Oriana Fallaci, List do nienarodzonego dziecka
Agnieszka Poczyńska-ArnoldiWłoska mistrzyni słowa na kartach książki zapisuje intymną rozmowę z własnym ciałem, w którym zagościło Życie.
Za każdym razem, gdy toczy się dyskusja na temat obrony życia poczętego, przychodzi mi na myśl List do nienarodzonego dziecka Oriany Fallaci. Trudno bowiem o prawdziwsze i bardziej wyczerpujące świadectwo w tej sprawie. Co czuje kobieta, gdy odkrywa, że spodziewa się dziecka? Czego pragnie, a czego się obawia? Jak jej reakcje ocenia otoczenie? Czym jest odpowiedzialne macierzyństwo i czy kilkutygodniowy „zlepek komórek” to już maleńki człowiek, czy jedynie jego odległa zapowiedź? Jakie prawo ma potencjalna matka do zachowania własnej wolności i niezależności, na ile społeczeństwo i opinia publiczna może ingerować w jej duszę i sumienie? Jaki sens ma przekazywanie życia w świecie pełnym wojen, cierpień i niesprawiedliwości? A wreszcie jaka jest rola i prawo ojca? Pytań jest wiele, zwłaszcza, że każda teza generuje kontrtezę, każda odpowiedź rodzi nowe wątpliwości. Fallaci wzrusza i zaskakuje, ale zawsze pozostaje logiczna i wnikliwa. Jeżeli każda możliwość życia stałaby się życiem, zabrakłoby miejsca na ziemi. Kobieta to nie kura, a przecież nawet kury nie wysiadują wszystkich jajek, wiele z nich je porzuca, inne je nawet wypijają – prowokuje, po czym kilka stron dalej oświadcza, że każda kombinacja komórki jajowej i plemnika jest jedyna i niepowtarzalna, jest zaczątkiem nowej osoby mającej prawo do życia. Życie to z kolei nieskończona ilość przypadków i możliwości; z zarodka może narodzić się i kolejny Homer, i kolejny Hitler…
Znana ze swej bezkompromisowości i niekonwencjonalnych poglądów dziennikarka po mistrzowsku prowadzi czytelnika przez meandry własnych zwątpień i odkryć, a stustronicowa książka to intymna rozmowa z kilkutygodniowym embrionem, który jak kropla życia wymknął się z niebytu. Bohaterka nie ma twarzy, imienia i nazwiska. Wiemy, że jest niezamężna i finansowo niezależna. Kobieta odkrywa, że jest w ciąży i czuje się porażona; balansuje na granicy euforii i strachu. Przeżywa tysiące wątpliwości. Tekst bynajmniej nie jest ckliwy, bywa raczej szorstki i zasadniczy – jak, przynajmniej na pierwszy rzut oka, sama autorka. Wbrew pozorom jest to jednak pochodzący z głębi egzystencji głos w obronie życia – tym cenniejszy, że pozbawiony wszelkich politycznych i religijnych racji. Dla Fallaci Bóg jest znakiem zapytania, pierwszym z nieskończonej ilości pytań, jakie zadaje sobie myślący człowiek, bo tylko ten, kto w zadawaniu pytań nie ustaje, posuwa się naprzód. Lektura angażuje czytelnika niczym powieść sensacyjna i, mimo zawirowań, kończy się optymistycznie. Życie nie umiera nigdy, a świat zmienia się i pozostaje taki sam. Dylematu “być albo nie być” nie rozwiążą przepisy prawne ani wyroki sądowe. Na to najtrudniejsze pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam, przez pryzmat własnej indywidualności i egzystencjalnej wyjątkowości, a potem znaleźć odwagę, by tej odpowiedzi sprostać. Dla Fallaci wgląd we własne uczucia stanowi źródło siły, a wszystkim, którzy zadają sobie pytanie o sens przekazywania życia, odpowiada tak:
Czy nicość i niebyt mogą być lepsze od cierpienia? Nawet wówczas, gdy opłakuję porażki i upadki, dochodzę do wniosku, że lepiej jest cierpieć niż nie być. I kiedy przykładam to do życia, do dylematu rodzić się czy nie rodzić, chce mi się krzyczeć, że lepiej jest się urodzić!
Bohaterka książki, postanowiwszy donosić ciążę, konstatuje, że:
Wszystko stało się, ponieważ stać się mogło, a więc stać się musiało, spowodowane jakąś wyższą siłą, jedyną, która miała prawo istnienia i działania. I tak samo jest teraz z Tobą. Biorę na siebie całą odpowiedzialność za ten wybór.
W momencie publikacji Listu… Fallaci zapewniała, że nie jest kobietą z tej opowieści, choć emocjonalny charakter narracji ma z pewnością autobiograficzne podłoże. Dziennikarka bardzo pragnęła macierzyństwa, niestety kilkakrotnie poroniła ciążę. Z początku genezę książki przypisywano jej relacji z greckim działaczem politycznym Aleksandrosem Panagulisem, którego poznała po jego zwolnieniu z więzienia w 1973 roku. W rzeczywistości po śmierci autorki jej bratanek Edoardo Perazzi odkrył rękopis Listu…, który powstał już w roku 1967, a opublikowany został dopiero w 1975.