W wirze modlitwy. Derwisze
Beata ZatońskaPoezja Rumiego i wirowanie w tańcu podbija dziś Zachód. W Europie organizowane są warsztaty, gdzie można nauczyć się techniki. Nauczyciele przekonują, że sztukę derwiszowego tańca może opanować każdy – potrzebne jest tylko odpowiednie nastawienie i cierpliwość. Po pewnym czasie ustępują zawroty głowy, w spiralnym ruchu można trwać dość długo. Uczestnicy warsztatów przechodzą emocjonalne oczyszczenie; są tacy, którzy płaczą lub zaczynają się śmiać. Mistyczna praktyka staje się techniką choreoterapii, dzięki której bombardowany milionem bodźców współczesny człowiek może zacząć iść za głosem swojego serca.
Transowa muzyka i kręcący się wokół własnej osi mężczyźni w rozkloszowanych białych spódnicach. Wirujący derwisze, bo o nich mowa, stali się turystyczną atrakcją Turcji i m.in. Egiptu. W katalogach biur podróży ich zdjęcia sąsiadują z piaszczystymi plażami, błękitnym niebem i starożytnymi zabytkami. – To nie jest taniec, to uniwersalna modlitwa. Cały świat wiruje, a my razem z nim – powtarzają jednak derwisze.
Rzeczywiście, świat się kręci. W 1851 roku francuski wynalazca Leon Foucault, dowiódł, że Ziemia wiruje wokół własnej osi. W paryskim Panteonie powiesił na 70-metrowej linie ogromne wahadło. Okazało się wtedy, że nie waha się w jednej płaszczyźnie, lecz zmienia stopniowo swoją pozycję. Od tamtej pory dowiedzieliśmy się też m.in., że w nieustannym ruchu, z którego nie zdajemy sobie sprawy, są nie tylko nasz Układ Słoneczny i cała galaktyka, ale cały Wszechświat. W skali mikro też dzieje się wiele – choćby na poziomie atomów, z których wszystko się składa.
Jedność z boskością
Derwisze wirują – w harmonii ze światem, by zjednoczyć się z boską miłością. Zaczęli w XIII wieku. Jak mówi legenda, mędrzec i poeta Dżalaloddin Rumi (1207–1273) przechadzał się ulicami anatolijskiego miasta Konyia. Z pracowni, gdzie wyrabiano metalowe naczynia i ozdoby, dobiegło go miarowe stukanie młoteczków rzemieślników. Rytm, który wybijały, sprawił, że zaczął się obracać. Taniec harmonizował z jego przemyśleniami; poczuł, że zbliża się do Boga.
Dżalaloddin Rumi to jeden z najpopularniejszych na Zachodzie perskich poetów. W prostych, przepełnionych miłością, ekumenizmem i pragnieniem pojednania słowach zakochują się współcześni. Bywa zwany Dantem Alighierim Wschodu. Zachwycali się nim wielcy romantycy, z przyjemnością sięgał do niego Goethe. Zaczytywali się nim też poeci młodopolscy. Fragmenty wierszy Rumiego w przekładzie Tadeusza Micińskiego wykorzystał Karol Szymanowski w III Symfonii Pieśń o nocy, op. 27.
To właśnie suficki myśliciel Rumi jest twórcą zakonu wirujących derwiszów.
Afganistan, Turcja i tęsknota trzciny
Urodził się na terenie obecnego Afganistanu. Jego językiem ojczystym był perski. Gdy miał kilka lat, jego rodzina uciekła przed mongolską inwazją i zamieszkała w tureckiej Konyi. Tam też nauczał i zmarł otoczony czcią swoich uczniów, którzy nazywali go Maulana – nasz pan. Jego ciało spoczywa w mauzoleum, do którego pielgrzymują wierni. Co roku 17 grudnia, w rocznicę śmierci Rumiego, w Konyi odbywa się uroczysta „noc Maulany”, największe święto zakonu wirujących derwiszów. Z całego świata ściągają tam wtedy pielgrzymi i zakonnicy.
Mauzoleum odwiedzają też tłumnie wielbiciele twórczości Rumiego. Zostawił wszak po sobie ok. 5 tysięcy luźnych utworów poetyckich oraz ogromne dzieło Masnawi– liczący sobie ok. 25 tysięcy dwuwierszy traktat mistyczny. Otwiera go słynna smutna pieśń trzcinowego fletu (ney), który tęskni za czasem, gdy jeszcze rósł nad jeziorem, otoczony innymi trzcinami. To metafora duszy pragnącej połączyć się z Bogiem. Rumi czerpał pełnymi garściami z wszelkich pism religijnych, które udało mu się poznać – także chrześcijańskich i judaistycznych. Potem pisał: Przyjdź. Przyjdź ponownie. Kimkolwiek jesteś, przyjdź! Poganinie, wielbicielu ognia, bałwochwalcze, przyjdź! Przyjdź, jeśli nawet ze sto razy złamałeś swoją pokutę! Naszą jest brama nadziei. Takim, jakim jesteś, przyjdź!
Sema – ceremonia mistycznego tańca
Suficcy mnisi zwani derwiszami, należący do zakonu Maulany, w ekstatycznym tańcu szukają mistycznej jedni z Bogiem. Podążają drogą serca, bo ludzki umysł jest zbyt ograniczony, by osiągnąć jedność ze światem. Praktykowaną przez nich medytację w ruchu określa się mianem “sema”. Sema pomaga tancerzom zjednoczyć umysł, duszę i ciało. Prowadzi ich rytmiczna muzyka, śpiew i taniec. Kręcą się wokół własnej osi w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, czyli w lewo. Zaczynają z rękami złożonymi na piersiach; w miarę jak ich obroty nabierają prędkości, rozpościerają ramiona. Prawa dłoń wskazuje na niebo, lewa – na ziemię. Głowa odchylona w prawą stronę i spuszczone oczy to oznaka pokory. Wirują coraz szybciej. Trans może trwać nawet do kilku godzin, pokazy dla turystów trwają jednak o wiele krócej. I nie ma wtedy gwarancji, że jesteśmy świadkami ekstatycznej modlitwy w ruchu.
Semazen, czyli wirujący derwisz, ma na głowie wysoką czapę z brązowej wełny. Symbolizuje ona kamień nagrobny, mający przygnieść jego ego. Na początku ceremonii okryty jest czarnym płaszczem, który zrzuca przed wejściem w przestrzeń ceremonii – to zstąpienie ego do grobu, gdzie zostaje spowite w całun – jego metaforą jest biała, rozkloszowana na dole szata. Przestrzeń, w której powinna odbywać się sema, jest okrągła; pośrodku biegnie niewidoczna linia, która dzieli ją na część boską i ziemską. Siedmioetapowej ceremonii, która symbolizuje duchową podróż derwisza, towarzyszy muzyka: rozbrzmiewa m.in. trzcinowy flet ney i bęben. Nad jej przebiegiem czuwa szejk zakonu, wokół którego wirują derwisze.
Wirować może każdy?
W 1925 r. Mustafa Kemal Atatürk, współtwórca i pierwszy prezydent Republiki Turcji, zakazał działalności zakonów sufickich, w tym wirujących derwiszów. Czasami chciałbym, żeby wszystkie religie znalazły się na dnie morza. Ten, kto rządzi z pomocą religii, jest słabym władcą. Wciąga swój własny naród w pułapkę– uważał. Derwisze zeszli wtedy do podziemia, ale nie zaprzestali swych praktyk religijnych. W latach pięćdziesiątych XX wieku pozwolono im na publiczne organizowanie sema, stali się więc taneczną atrakcją turystyczną, jednak do tej pory bractwa sufickie są w Turcji nielegalne.
Poezja serca Rumiego podbija dzisiaj Zachód. Tak samo jak wirowanie w tańcu. W Europie organizowane są warsztaty, gdzie można nauczyć się techniki. Nauczyciele przekonują, że sztukę tę może opanować każdy – potrzebne jest tylko odpowiednie nastawienie i cierpliwość. Po pewnym czasie ustępują zawroty głowy, w spiralnym ruchu można trwać dość długo. Uczestnicy warsztatów przechodzą emocjonalne oczyszczenie; są tacy, którzy płaczą lub zaczynają się śmiać. Mistyczna praktyka staje się techniką choreoterapii, dzięki której bombardowany milionem bodźców współczesny człowiek może zacząć iść za głosem swojego serca.
Wirujący derwisz na światowych scenach
– Nie ufajcie swojemu zmysłowi równowagi. Odnajdźcie oś w swoim ciele, która prowadzi od czubka głowy do stóp– mówi podczas warsztatów Ziya Azaziz, turecki tancerz, choreograf i wirujący derwisz, który oczarował publiczność na światowych scenach.
Ziya Azaziz łączy w swojej sztuce współczesność i suficką tradycję. Opowiada, że w pewnym momencie doszedł do wniosku, że jako człowiek, który wyrósł w świecie orientu, nie może podążać tylko drogą współczesnej choreografii. Zafascynowali go wirujący derwisze, ich modlitewny trans. Zaczął ćwiczyć. – W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, jak zmieniło się moje całe życie na każdej płaszczyźnie – fizycznej, duchowej, emocjonalnej, zawodowej i artystycznej– tłumaczy. Fundamentem jest dla niego tradycja sufizmu.
Potęga wirowania jest unikatowa. Gdy wirujesz, odcinasz się od tego, co jest na zewnątrz. Pozostajesz w kontakcie tylko ze sobą. Inaczej działają twoje zmysły, bo mózg na co dzień nie jest przyzwyczajony, by funkcjonować w takich warunkach. Na bardzo głębokim poziomie musisz skontaktować się z samym sobą. Żaden inny taniec nie daję tak intensywnych odczuć– uważa Aziz. I dodaje, że nie można żyć bez mistycyzmu, ale musi być on realizowany we współczesny sposób.
Muzyka nie zna granic
Muzyka inspirowana sufizmem rozbrzmiewa nie tylko w klasztorach czy miejscach kultu. Jest żywa, ciągle się rozwija. Artyści, którzy ją wykonują, wyrastają na wielkie gwiazdy i sprzedają tysiące płyt. Wśród nich jest m.in. turecki muzyk, didżej i producent Mercan Dede. Jego pierwszy album pt. Sufi Dreams ukazał się w 1998 roku. Według Mercana elektroniczne bity doskonale harmonizują z trzcinowym fletem ney oraz z kudumem. – Na co dzień mamy ograniczone pole widzenia, widzimy rzeczy osobno. Esencją sufizmu jest jednoczenie, a nie dzielenie – tłumaczył Mercan w dokumencie poświęconym sufickiej muzyce.
W muzycznych klubach w Stambule występuje tancerka, Mira Burke. Wiruje w kolorowym świetle pulsujących reflektorów, m.in. do utworów miksowanych przez Mercana Dede. – W centrum ruchu jest stały punkt. Czujesz się jak w oku huraganu. Wokół wszystko porusza się w szalonym tempie, a ty pozostajesz nieporuszony – opowiada.
Muzycznym fenomenem był też Nusrat Fateh Ali Khan, pakistański śpiewak, który wykonywał qawwali. W dużym uproszczeniu możemy powiedzieć, że to religijne pieśni, improwizowane do granej na żywo muzyki, wyrosłe na gruncie sufizmu. Rytm, muzyka i głos śpiewaka mają według tradycji pomóc osiągnąć stan oświecenia. Nusrat miał niezwykłe warunki głosowe, potrafił osiągać wysokie tony i śpiewać nieprzerwanie przez wiele godzin. Zafascynowani byli nim zachodni muzycy, nagrywał m.in. z Peterem Gabrielem i grupą Pearl Jam.
Uwielbienie przez taniec
Na koniec warto dodać, że taniec obecny jest we wszystkich religiach, we wszystkich kulturach, od zarania dziejów. Zanim człowiek nauczył się mówić, potrafił już tańczyć. Za pomocą ruchów ciała i gestów wyrażał swoje stany emocjonalne, zaklinał nieposłuszną i niezrozumiałą rzeczywistość. Kapłani i szamani wprowadzali się w taneczny trans, by zbliżyć się do Absolutu. Pod wodzą swoich przewodników duchowych ludzie tańczyli, by przebłagać bóstwa, uczcić najważniejsze wydarzenia w życiu – narodzin, zaślubiny, pogrzeby.
Tańczą chrześcijanie, wyznawcy judaizmu, buddyści, mahometanie. Średniowieczne korowody przypominały o marności życia doczesnego. Taneczna mania opanowywała ludzi w czasach wojen i zaraz. Rytmiczny ruch wprowadzał ich w ekstatyczny trans, który pozwalał zapomnieć o zagrożeniu. W XVII wieku na Podolu narodził się chasydyzm, ruch religijno-mistyczny w nurcie judaizmu. Rabin Israel Baal Szem Tow, jeden z jego twórców, szukał nowych sposobów, by chwalić Boga i zwrócił się ku muzyce i tańcowi. Chasydzi afirmowali boskość otaczającego ich świata tanecznym krokiem, w ekstatycznej modlitwie szukali religijnego uwznioślenia i mistycznych przeżyć.
Kościół katolicki ma z tańcem kłopot, choć np. św. Teresa z Avili tańcem czciła Pana. W 1975 r. Kongregacja Sakramentów i Kultu Bożego wydała dokument Taniec w liturgii. Stwierdzono w nim m.in., że taniec może przerodzić się w modlitwę, która wyraża się przez ruch, angażujący całą istotę człowieka: duszę i ciało. Ogólnie rzecz biorąc, kiedy duch wznosi się do Boga w modlitwie, zaangażowane zostaje również ciało. Można mówić o modlitwie ciała. Uznano jednak, że w kulturze zachodniej taniec należy do sfery profanum, jest więc niemożliwym, by wprowadzić go do przestrzeni liturgicznej. Jednak jak powiedziała kiedyś tancerka i choreografka Ewa Wycichowska, która przez wiele lat szefowała Polskiemu Teatrowi Tańca, w ciele tancerza – zmuszanym, aby w codziennej, żmudnej pracy pokonywało swoje liczne ograniczenia – otwiera się zazwyczaj kanał, przez który ujawnia się ta najgłębsza prawda o człowieku: że został stworzony na obraz i podobieństwo samego Boga. Aby to jednak wybrzmiało, tancerz musi nie tylko doskonalić technikę, ale również troszczyć się o wewnętrzny rozwój(magazyn “Więź”, 2012 r.).
Dlatego tańczmy. Dla siebie, dla Boga, dla świata.