Walentynki
Julia WollnerKrótko przed Świętem Zakochanych choć chwilkę poświęćcie na poznanie śródziemnomorskich korzeni Walentynek. Śródziemnomorskich?! – spytacie. – Nie amerykańskich? Uśmiecham się do Was serdecznie. Oczywiście, że nie! Przecież każdy szlak prowadzi nad Morze Śródziemne, a każda droga – do Wiecznego Miasta!
W antycznym Rzymie czternastego i piętnastego dnia lutego celebrowano Luperkalia – święto płodności, początek wiosny, moment oczyszczenia. Składano wówczas ofiarę z kozła, zaś z jego skóry sporządzano skąpe przepaski na biodra. W tym niewiele ukrywającym stroju kapłani – często młodzi i przystojni mężczyźni – wybiegali na ulice miasta, aby specjalnymi rzemieniami, zwanymi februa, smagać napotkane kobiety. Większość z nich wyglądała uderzenia z niecierpliwością: ciężarnym miało bowiem zapewnić łatwy poród, a marzącym o potomku – szybkie zajście w ciążę. W opinii starożytnych połowa lutego była też okresem szczególnie miłym bogini Junonie, patronce małżeństw. Łączono wówczas młodzież w pary, zwykle poprzez wrzucanie imion dorastających dziewcząt do specjalnych pudełek, z których następnie ciągnęli losy chłopcy.
Miłosne lutowe igraszki mają więc swoją długą historię, związaną z samym sercem Śródziemnomorza. Prowadzą nas do niego również losy świętego Walentego, czyli San Valentino, patrona lutowego święta. Ten chrześcijański męczennik, żyjący na przełomie II i III wieku naszej ery, zasłynął buntem wobec cesarza, który zabronił swoim żołnierzom wstępować w związki małżeńskie. Imperator uważał, że żony odciągają uwagę mężów od służby wojskowej. Biskup Walenty błogosławił jednak związkom legionistów, za co wtrącono go do więzienia. Niedługo po tym cesarz wydał rozkaz stracenia nieposłusznego poddanego. Dzień przed śmiercią Walenty napisał list do swojej ukochanej – poznanej w lochu córce strażnika, niewidomej dziewczyny, która pod wpływem żarliwego uczucia, jaką obdarzył ją niepokorny więzień, odzyskała wzrok. Wiadomość podpisał „od Twojego Walentego”. Zginął męczeńską śmiercią 14 lutego 269 roku. W tej kilkuzdaniowej biografii historia miesza się z legendą. W roku 269 roku Walenty miał bowiem blisko sto lat. Czyżby był krewkim, energicznym i kochliwym staruszkiem? A może romans z córką strażnika wydarzył się w czasach jego młodości? Tego nie wiemy – podobnie, jak nie znamy miejsca spoczynku Walentego. Do dziś uczeni spierają się bowiem, który grób jest tym właściwym. Wielu turystów lubi zadumać się nad losami biskupa w rzymskim kościele Santa Maria in Cosmedin (tym samym, w którym znajdują się słynne Usta Prawdy – Bocca della Verità), jednak relikwie Walentego znaleźć moża także w Terni, w Savonie, na Sardynii, w Kalabrii i jeszcze kilku miejscach. Miłość jest wszędzie… I niech tak pozostanie.
Zdjęcie główne: Andrea Camassei, Luperkalia, 1635, Museo del Prado