Andaluzyjska Gwiazdka
Olga WięzowskaW Hiszpanii śledź i choinka to dwa towary zdecydowanie deficytowe.
Nie od dziś wiadomo, że powszechne bożonarodzeniowe tradycje ową powszechność mają najczęściej tylko w nazwie. Co wigilijny stół, to inne smaki i przyzwyczajenia. Zaryzykuję jednak twierdzenie, że nie tylko mnie w duecie z hasłem “polskie Święta” gra przede wszystkim: “śledź i choinka”. Czyli dwa towary w Hiszpanii zdecydowanie deficytowe.
Hiszpanie, znani z zamiłowania do fiesty, rozciągają radosny okres świąteczny od 22 grudnia, kiedy ma miejsce wielogodzinna transmisja telewizyjna Wielkiej Loterii Świątecznej, do 6 stycznia, czyli hucznych obchodów Trzech Króli.
Najważniejszym symbolem tych celebracji, łączących odchodzący i nowy rok, nie jest wcale ustrojone bombkami iglaste drzewko, lecz szopka betlejemska, zwana Belén de Navidad. Szopki, szczegółowo przedstawiające postaci i sceny biblijne, ustawiane są w domach, w kościołach, na głównych placach miasteczek i na wystawach sklepów. Tradycja nakazuje, by co roku wzbogacać szopkę o nową postać – co 12 miesięcy trzeba więc wybrać się na specjalne zakupy. Spacerując po centrum Malagi, sklepów z szopkami mija się bez liku i mogę się tylko domyślać, że w pozostałych miesiącach roku zapewne inny, równie barwny asortyment zdobi ich witryny.
Z moją pierwszą szopką betlejemską zetknęłam się w Wigilię Bożego Narodzenia w ubiegłym roku, w andaluzyjskiej Cómpecie. W budynku ratusza poświęcono dla niej całe pomieszczenie.
Mój tata podryguje, a kołyska z Dzieciątkiem buja się do taktu
W dużej sali o podłodze wyłożonej kaflami stoi pod ścianą maleńki świat. Są góry, dróżki, drzewa i domy, są Królowie na wielbłądach zmierzający, by złożyć dary przed Dzieciątkiem, i oczywiście stajenka, a w niej Święta Rodzina. Oprócz tego mikrokosmosu zamkniętego w czterech ścianach, w sali stoi tylko jeden stół, przy którym zasiada mocno ogorzały mężczyzna w średnim wieku. Kiedy wchodzimy, czujka budzi do życia głośnik i ku barwnym biblijnym scenom płyniemy niesieni melodią Feliz Navidad. Stróż również się podrywa, jakby muzyka stanowiła dlań niepohamowany zew i zaczyna tańczyć fertyczne flamenco. Mój tata podryguje, a kołyska z Dzieciątkiem buja się do taktu.
Podziwiamy tę pustynną scenę, rozłożoną na kilkumetrowym stole – ścieżynki zmierzające do szopki ze Świętą Rodziną zdobi gdzieniegdzie sztuczna roślinność, również oprószone bielą, plastikowe choineczki. Gdy muzyka cichnie, stróż dopada stołu, przy którym siedział, i podchodzi do nas z flaszką bez etykiety. Napijmy się, przecież są Święta!
Atmosfera niczym nieskrępowanej radości przepełnia Cómpetę – białe, senne na co dzień miasteczko. Bliskość osławionej Frigiliany sprawia, że rzeka turystów najczęściej omija tę ukrytą w górach perełkę, lecz 24 grudnia Cómpeta kipi życiem. Strome labirynty wąskich uliczek i schodów prowadzą nas na główny plac, gdzie mieszczą się jedyne dwie restauracje. Jest 26 stopni Celsjusza i wszystkie stoliki są zajęte, a kelnerki w krótkich czerwonych spódniczkach okolonych białym futerkiem uwijają się jak w ukropie.
W zmienionym ciśnieniu atmosferycznym hermetyczne opakowania lubią przestać być hermetyczne – i oto cały nasz dobytek w luku bagażowym nieodzownie nasiąka śledziową zalewą
Ponieważ nieomal żadne miejsce na Ziemi nie jest dziś wolne od anglosaskich symboli kulturowych, również i białe miasta Andaluzji nie uchroniły się od migających stożków udających choinki i lampek w kształcie śnieżynek i bombek.
A ponieważ nawet przebywając na obczyźnie, lgniemy do znanych z domu przyzwyczajeń, mieliśmy nadzieję, że w sferze kulinarnej uda nam się połączyć dwie tradycje w polsko-hiszpańskim mariażu na talerzu.
Hiszpańskie dania wigilijne różnią się znacząco w zależności od regionu i nieomal wszędzie na stołach królują mięsa: w Kastylii – prosię, w Andaluzji – indyk. Tylko galicyjska i katalońska tradycja wymagają tego dnia dań z ryb.
Pożenienie andaluzyjskiego indyka pavo navideño z nadwiślańskimi specjałami okazuje się jednak skomplikowane. Przed obcokrajowcem, który chciałby w ten szczególny wieczór wyczarować mały kęs domu, stają liczne trudności. W szczególnie trudnej sytuacji są Polacy – Polak nie zna bowiem Wigilii bez śledzia. Solony śledź byłby wielką niespodzianką nawet w rybą stojącej Barcelonie, a co dopiero na urwistych zboczach Andaluzji! Lot do Malagi spędziliśmy więc nękani obrazami hermetycznych opakowań, które w zmienionym ciśnieniu atmosferycznym hermetyczne być przestały i oto cały nasz dobytek w luku bagażowym nieodzownie nasiąka śledziową zalewą. Szczęśliwie los nam sprzyjał i śledziowy koszmar się nie ziścił.
Jednak o ile konieczność transportu śledzi w ogóle mnie nie zaskoczyła, o tyle nie spodziewałam się niedostępności buraków.
Burak, ta niepozorna bulwa, dostępna w naszych sklepach przez okrągły rok, w Hiszpanii budzi powszechne zdumienie. Remolacha? Krewni mieszkający w Hiszpanii i poszukujący warzywa na naszą prośbę raz po raz słyszeli jego nazwę wypowiedzianą tonem kompletnego niedowierzania – i w Cómpecie, i w Sayalondze, w nadmorskim kurorcie Nerja i w turystycznej mekce Frigilianie. Burak zszokował także sklepikarzy w Maladze, drugim co do wielkości mieście Andaluzji. W luku bagażowym podróżowały więc nie tylko śledzie, lecz również i barszcz.
Widok mężczyzny prowadzącego dziecięcy samochodzik, wypełniony po brzegi paczkami, nikogo nie dziwi
25 grudnia rano odbywa się tradycyjna, bożonarodzeniowa msza. Kościółek w Cómpecie pęka w szwach, gdy orkiestra odziana w baranie kożuszki wchodzi, by zająć honorowe miejsce przy ołtarzu. Msza składa się z krótkiego kazania i długiego, radosnego muzykowania, w trakcie którego wszyscy zachowują się bardzo swobodnie. Mężczyzna, któremu najwyraźniej przeszkadza farelka stająca przy kolumnie, wstaje, żeby wyłączyć grzejnik; dzieci bawią się ze sobą, znajomi pozdrawiają między ławami. Po mszy stajemy w kolejce, by kupić w kawiarni na placu tradycyjny nugatowy deser – turrón.
Pierwszy i drugi dzień Świąt, choć wolne od pracy, nie są w Hiszpanii hucznie obchodzone. 26 grudnia to czas kameralnych spotkań z rodziną i przyjaciółmi oraz wyjadania resztek – tradycyjny obiad to cannelloni z mięsem, które zostało po dwóch dniach zbyt obfitych posiłków. To też czas, by wieczorami spacerować po mieście i podziwiać świąteczną iluminację. Świetlny korytarz w Maladze przyciągał do tej pory tłumy turystów pokazami, w których lampki mieniły się zmieniającymi kolorami w rytm przebojów takich jak All I Want For Christmas Is You. W 2020, w nowym reżimie sanitarnym, pokazy świateł nie będą się odbywały – lecz Calle Larios rozświetlają już setki lampionów.
Najważniejsze celebracje przypadają na 5 i 6 stycznia. Parady Trzech Króli, które odbywają się we wszystkich miastach na dzień przed Epifanią, charakteryzuje karnawałowy przepych. Jedna za drugą suną platformy z przebierańcami – są elfy, mali pomocnicy Mikołaja, świetliste karoce oraz oczywiście ci, na cześć których rozlegają się wiwaty: Kacper, Melchior i Baltazar. Z platform w zebrany na ulicach tłum lecą cukierki – i choć tradycyjnie łakocie te należą się dzieciom, wielu dorosłych łapie słodycze w odwrócone do góry nogami parasolki.
Objawienie Pańskie, czyli Epifania, to dzień wręczania prezentów. Od rana ulice pełne są zaaferowanych dorosłych, uginających się pod górą podarków, i rozradowanych dzieci. Widok mężczyzny prowadzącego dziecięcy samochodzik, wypełniony po brzegi paczkami, nikogo nie dziwi. Dla wielu hiszpańskich rodzin 6 stycznia jest najważniejszym świętem roku, a kulminacją piętnastodniowych celebracji jest Roscón de Reyes: tradycyjne ciasto z kandyzowanymi owocami, w którym ukrywa się maleńka figurka króla bądź królowej oraz ziarnko fasoli. Ten, kto znajdzie monarchę w swojej porcji, zostaje tego dnia ukoronowany. Ten, któremu przypadnie fasola, będzie musiał w nadchodzącym roku kupić Roscón de Reyes dla całej rodziny.
Mnie przypadł w udziale jedynie słodki, smaczny chlebek. Oraz – niestety – powrót do polskiej zimowej słoty…