podróże

Aspromonte w Kalabrii

Marta Burza

Masyw Aspromonte w prowincji Reggio Calabria to skarb południowych Włoch: pełen pięknych krajobrazów, legend i akcentów rodem z dalekiej – greckiej! – przeszłości.

W Kalabrii znajduje się prawdziwy skarb południowych Włoch, który wciąż nie został zadeptany przez masową turystykę. Tak zwana Calabria Greca ma wszystko, czego potrzebuje podróżnik spragniony autentyczności i historii wyglądającej zza każdego kamienia: malownicze krajobrazy, klimatyczne wioski, krwawe legendy i tę piękną dzikość, której próżno szukać w Rzymie czy Wenecji. Witajcie w Aspromonte!

Zanim jednak pochłoną nas majestatyczne kamienne miasteczka i południowe dolce far niente, warto dowiedzieć się, co właściwie dla Włocha znaczy to tajemnicze „południe” kraju i co myślą o sobie nawzajem mieszkańcy dwóch krańców Italii.

Zachwycające Morze Jońskie, fot. Yellow.Cat / Wikimedia, CC BY 2.0
Zachwycające Morze Jońskie, fot. Yellow.Cat / Wikimedia, CC BY 2.0


Polentone
vs. terrone, czyli włoskie uprzedzenia

Italia jest podzielona, nie tylko na 20 regionów. Zamożna północ i biedne południe – czy nie tak sami Włosi często opisują różnice na terenie Półwyspu Apenińskiego? W końcu pieniędzy czy szansy na rozwój zawodowy szukają raczej w Mediolanie niż w małych kalabryjskich miasteczkach.

Włosi zamieszkujący północną, lepiej rozwiniętą część kraju drwią z południowców, których nierzadko uważają za lekko zacofanych, wierzących w zabobony, a nawet niedouczonych. Nazywają ich terroni, czyli wieśniakami. Ale ci nie pozostają im dłużni. Są dumni ze swoich plaż, dobrego wina i pysznego jedzenia, a na sztywnych i skąpych sąsiadów z północy mówią polentoni i zdecydowanie nie jest to komplement. Polenta swego czasu była podstawowym i bardzo tanim daniem w wielu północnych regionach. To jak nazwanie Francuza żabojadem. Można jednak wyróżnić jedną rzecz, która łączy terrone i polentone – razem zgodnie twierdzą, że wszystko byłoby piękne, gdyby nie mieszkańcy z tej drugiej części kraju.

Jest jednak moment, w którym to zadufani w sobie i pewni swojej elitarności polentone zapominają o podziałach i wyruszają na podbój dzikiej, „zacofanej” według nich Italii. Ten moment nazywa się urlop.

Plaża w Kalabrii, fot. Unsplash
Plaża w Kalabrii, fot. Unsplash


Kalabria poza utartym szlakiem

Ten, kto miał okazję zwiedzać Włochy w sierpniu (szczególnie w czasie Ferragosto) wie, że miasta wtedy pustoszeją, sklepy i restauracje się zamykają, a mieszkańcy, często przymusowo, biorą urlopy. Gdzie można ich więc wtedy znaleźć? Na południu. Tam, gdzie czeka spokój, trwająca dobre kilka godzin sjesta, dolce vita i ogromne bogactwo kulturowe, a także wiele wciąż niezajętych przez turystów, spokojnych miejsc. Jednym z nich jest Kalabria, a właściwie jej najbardziej tajemnicza część.

To właśnie tutaj znajduje się prawdziwy skarb południowych Włoch, który wciąż nie został naruszony przez masową turystykę. Ten skarb to Calabria Greca, położona na południu masywu Aspromonte. Mieszka tam mniejszość etniczna Italogreków (ok. 5.000 osób), zwanych też Grekanikami. Jest to jedna z dwóch rdzennych greckojęzycznych populacji na południu Włoch; druga znajduje się w Apulii.

Park Narodowy Aspromonte, fot. Unsplash
Park Narodowy Aspromonte, fot. Unsplash

Do greckiej Kalabrii nie jest łatwo się dostać: jedyna opcja to samochód i doświadczony kierowca. Górzyste drogi są kręte, a do tego dziurawe; trzeba bardzo uważać, żeby wyprawa nie zakończyła się wypadkiem. Kiedy jednak uda się dotrzeć do południowej części Aspromonte, widoki i atmosfera wynagradzają wszystkie trudy podróży. Pamiętam, że pierwsze miejsce, jakie zobaczyłam, to miescowość Gallicianò. Już po wyjściu z samochodu człowiek ma wrażenie, że trafił w naprawdę wyjątkowe miejsce, gdzie życie toczy się swoim tempem. Brukowane uliczki wiodą przez rząd domów z jasnego kamienia, a mieszkańcy, których jest jak na lekarstwo, uśmiechają się życzliwie i z ciekawością obserwują, kto i po co przyjechał do Gallicianò.

Kilkuminutowy spacer doprowadził mnie prosto do restauracji – dużej, z wieloma stolikami i szafą pełną butelek wina. Nie był to lokal ani elegancki, ani dobrze wysprzątany, ani nadający się na Instagrama. Ale nie pamiętam, żebym kiedykolwiek we Włoszech jadła obiad w bardziej klimatycznym miejscu. Jedno z najbardziej charakterystycznych dań z regionu Aspromonte to domowy makaron – małe paski ciasta owijane wokół patyczka lub igły dziewiarskiej – podany z prostym sosem pomidorowym. Kalabria to głównie cucina povera – region nigdy nie należał do bogatych, co znalazło odzwierciedlenie między innymi w gastronomii, w której dominowały proste składniki, ale przygotowywane na wiele sposobów. Cucina povera to więc nic innego jak kuchnia biednych mieszkańców wsi. Z jednej strony uboga w składniki, a z drugiej pełna kreatywnych połączeń.

Kontynuując spacer praktycznie pustymi uliczki Gallicianò, można było spokojnie przyjrzeć się budynkom, jednemu, zabytkowemu kościołowi, przejść przez małe, zakurzone miejskie muzeum i zwrócić uwagę na charakterystyczny język. No właśnie, język…

Gallicianò, fot. Jacopo Werther / Wikimedia, CC BY-SA 4.0
Gallicianò, fot. Jacopo Werther / Wikimedia, CC BY-SA 4.0


Jasu
czyli ciao. Grecko-kalabryjski na wymarciu

Już od czasów pierwszych kolonii greckich, które powstały na tych terenach, w południowej części masywu Aspromonte funkcjonuje język zwany grico – kalabryjski dialekt greckiego. Został sklasyfikowany przez UNESCO jako „język poważnie zagrożony”. Faktycznych użytkowników jest obecnie około dwa tysiące, ale tylko około pięćdziesięciu z nich ma mniej niż 35 lat. Aby całkowicie nie zaniknął, funkcjonuje kilka stowarzyszeń i organizacji popularyzujących grico, jak choćby Jalò tu Vúa. Należąca do niego grupa badawcza ustanowiła standardy metodologiczne nauczania kalabryjskiej greki, opracowano też gramatykę na potrzeby szkół i wydano obrazkowy słownik dla dzieci. Dostałam jeden egzemplarz w prezencie od lokalnego przewodnika z Gallicianò, który przy okazji skarżył się na brak turystów i mało spopularyzowaną historię greckiej części Kalabrii.

Grico ma wiele wspólnego ze współczesną greką, a wywodzi się z tej starożytnej – przynajmniej tak twierdzą lingwiści. Zauważyli, że wciąż używa się wielu archaizmów z greki doryckiej, których nie ma już współcześnie. Użytkownicy tego języka piszą alfabetem łacińskim, a ciekawostką jest to, że w tym dialekcie nie ma czasu przyszłego. Zastępuje go czas teraźniejszy i forma opisowa. Czyż to nie idealna metafora zatrzymanych w czasie, odizolowanych wiosek i miast-duchów ukrytych w masywie Aspromonte, które są niepewne swojej przyszłości?

Pentedattilo, fot. Pom' / Flickr, CC BY-SA 2.0
Pentedattilo, fot. Pom’ / Flickr, CC BY-SA 2.0


Kalabryjskie
miasta-duchy

Miasta-duchy mogą nie być pewne swojej przyszłości, za to ich historia bywa porywająca, pełna legend i opowieści. Tak jest choćby w przypadku Pentedattilo, jednego z najbardziej charakterystycznych miasteczek greckiej Kalabrii. Jego przeszłość nie różni się bardzo od innych opustoszałych miejscowości w regionie – katastrofy naturalne i brak perspektyw, a w konsekwencji stopniowe wyludnianie doprowadziło do tego, że malowniczo położone Pentedattilo stało się jedynie wspomnieniem dawnej świetności, ożywającym dziś jedynie latem, kiedy jest gospodarzem lokalnego festiwalu Paleariza. Górskie miasteczko wielokrotnie nawiedzały trzęsienia ziemi; ostatnie duże wstrząsy nadeszły w latach 50., przez co mieszkańcy opuścili swoje domy i udali się na poszukiwanie innego, bardziej przyjaznego miejsca do życia. Zostały po nich niszczejące budynki ulokowane na pięknym wzniesieniu w cieniu góry Monte Calvario i jeden mały sklepik z pamiątkami dla ewentualnych turystów. Różnorakie organizacje latami dwoiły się i troiły, aby miasteczko nie stało się opuszczonym reliktem przeszłości. Organizowano festiwale filmowe, koła zainteresowań, zajęcia dla dzieci, otwarto bibliotekę, utworzono zrzeszenia dla kobiet i wiele, wiele innych. Nie mnie oceniać efekt, jaki osiągnięto. Wiem jednak, że spacerując po zupełnie pustych, kamiennych uliczkach i obserwując domy z oknami bez firanek, nie spotkałam tam ani jednego mieszkańca. Przynajmniej w ciągu dnia. Nocą, według legendy, robi się tam tłoczno…

Pentedattilo, fot. Unsplash
Pentedattilo, fot. Unsplash

Była druga połowa XVII wieku. Dwa rody – Albertich z Pentedattilo i Abenavolich z Montebello rywalizowały ze sobą o ustalenie wspólnych granic i terytorium – ich relacje nie były więc najlepsze. Aby jeszcze bardziej skomplikować sprawy, baron Bernardino Abenavoli zakochał się w Antonietcie z rodu Albertich. Kiedy okazało się, że kobieta jest obiecana innemu mężczyźnie, Bernardino, który desperacko chciał ją poślubić, wpadł w szał. Wymordował cala rodzinę Antonietty. Po dokonaniu rzezi porwał swoją niedoszłą ukochaną i zmusił ją do ślubu.

Wicekról Neapolu natychmiast wysłał kontyngent wojskowy do Kalabrii. Zaatakowano zamek, uwolniono Antoniettę i ścięto kilku sprawców zbrodni. Sam baron Bernardino uciekł na Maltę, gdzie zaciągnął się do armii i zginął od strzału armatniego, a Antonietta spędziła resztę swoich dni zamknięta w klasztorze.

Pentidattilo znaczy „pięć palców”. Według legendy to właśnie ukształtowanie skał w kształcie dłoni ma symbolizować rękę zastrzelonego markiza Lorenza Alberti. Podobno o zachodzie słońcu skała wygląda jak zakrwawiona dłoń, a nocami na pustych ulicach miasta do dzisiaj słychać krzyki mordowanych Albertich…

Takich opowieści i opuszczonych miasteczek nieco odizolowane Aspromonte kryje znacznie więcej. To wciąż terra da scoprire – ziemia czekająca na to, żeby ją odkrywać i zanurzyć się w historii zatrzymanych w czasie wiosek, niegdyś tętniących życiem.

Zdjęcie główne: Park Aspromonte, Nicoletta Ielasi / Wikimedia, CC BY-SA 4.0