Foncebadón z popiołów
Gosia VillatoroPopulacja Foncebadón na przestrzeni kilku lat zmniejszyła się ze stu do zaledwie dwóch osób, a miasteczko wydawało się skazane na wymarcie i zapomnienie. Później jednak zdarzył się mały cud...
Hiszpania kryje w sobie wiele tajemnic, wiele nieodkrytych zakątków. Już sam podział na regiony jest podziałem nie tylko administracyjnym. Przejazd z północy, z Galicji, Kraju Basków, Katalonii, przez centrum i obie Kastylie, na południe do Andaluzji, nie zapominając oczywiście o wyspach i o hiszpańskich posiadłościach w Afryce Północnej, to w istocie podróż przez zupełnie różne krajobrazy, kultury, klimaty; spotkanie z odmiennymi językami, zwyczajami, tradycjami, smakami i ludźmi.
Jedną z cech wspólnych, charakterystyczną dla wszystkich regionów Hiszpanii, są miasteczka-widma, wymarłe, opuszczone, pogrążone w ciszy; czasem w ruinie, czasem jeszcze noszące ślady dawnej świetności i tętniącego w nich życia. Jak chciała historia, wraz z rozwojem cywilizacji wymarło wiele rzemiosł, a skupione wokół nich miasteczka zostały opuszczone przez swoich mieszkańców, którzy wyruszyli w podróż w poszukiwaniu nowego początku (zwłaszcza w czasach tak zwanej „wielkiej emigracji” w latach 60-tych i na początku lat 70-ych ubiegłego wieku). Ci, co pozostali, w większości zmarli. Wraz z nimi nierzadko zniknęła także pamięć o tym, czym były ich „małe ojczyzny”. Wiele z tych miejsc to prawdziwie urzekające zakątki położone w malowniczych sceneriach, takie jak Galicant w Katalonii, As Veigas w Asturii, Granadilla w prowincji Caceres w Estremadurze czy Umbralejo w Kastylii-La Manchy. Trzy z nich zostały włączone do rządowego programu odzyskiwania opuszczonych miasteczek: wspomniane wcześniej Granadilla i Umbralejo, a także Bubal w prowincji Huesca, w Aragonii. Poprzez ten program rząd chce przybliżyć młodzieży, żyjącej dziś w ogromnej większości w skupiskach miejskich, wartość życia wiejskiego. Czyni to poprzez edukację, a także dając młodym możliwość pracy w tych miejscach. Wiele miejsc nie może jednak liczyć na państwowy parasol ochronny, na specjalne programy i zachęty finansowe. W konsekwencji pustoszeją i popadają w zapomnienie z chwilą, gdy odejdzie na zawsze ostatni mieszkaniec. Chyba, że…
Chyba, że zdarzy się mały cud – taki, jaki stał się udziałem małej miejscowości w prowincji León w regionie Kastylia i León. Foncebadón, którego populacja na przestrzeni kilku lat zmniejszyła się ze stu do zaledwie dwóch osób, wydawało się skazane na wymarcie i zapomnienie. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku mieszkańcy miejscowości, żyjący przez wiele lat z rolnictwa, hodowli i górnictwa, zdecydowali się uciec od trudów wiejskiego życia i masowo wyemigrowali do Madrytu i innych dużych miast w Hiszpanii. Opuszczone Foncebadón padło następnie ofiarą tzw. saqueos, czyli bardzo częstego w owych czasach zjawiska szabrownictwa i grabieży opuszczonych domostw i instytucji (jak miejscowy kościół czy szkoła), a srogie północnohiszpańskie zimy tylko przyspieszyły ich stopniowy upadek, dokonując ostatecznego zniszczenia. Część budynków po prostu zawaliła się. Wszystko wskazywało na to, że po wielce urokliwym zakątku na północy Hiszpanii zostanie już tylko jedno: ruiny. I że nikt nie wróci tu już nawet po wspomnienia, bo Foncebadón od dawna nie ma nawet swojego cmentarza…
A jednak coś ocaliło mieścinę położoną w najwyższym punkcie tego, co po hiszpańsku nazywa się ruta jacobea, czyli Drogi św. Jakuba, szlaku wiodącego do celu pielgrzymek, Santiago de Compostela. Obecni mieszkańcy lubią mówić, że życie Foncebadón wróciła jego „krew jakubowa” – bo to właśnie położenie na szlaku pielgrzymim Camino de Santiago pozwoliło wskrzesić umarłe miasteczko. W 1999 roku, uciekając przed zgiełkiem i pośpiechem miejskiego życia, w poszukiwaniu spokoju i powrotu do tradycji, przybył tu niejaki Enrique Notorio. Postanowił on otworzyć karczmę w starym stylu, która podejmowałaby strudzonych drogą pielgrzymów i dawała im wytchnienie.
Karczma La Taberna de Gaia jest wierna przeszłości Foncebadón. Enrique i jego żona noszą zatem tradycyjne średniowieczne stroje karczmarza i karczmarki, sam budynek wykończony jest drewnem i słomą, a, po wejściu do środka, goście mogą poczuć się, jak gdyby przenieśli się w czasie. Dzięki zajazdowi Foncebadón przebudziło się z długiego snu: wróciły głośne rozmowy i śmiech; po pewnym czasie wzniesionych zostało kilka nowych domostw, schroniska i restauracja.
Nie stało się to jednak od razu. Mimo swojego położenia na jednym z bardziej popularnych szlaków pielgrzymich Camino de Santiago, w sąsiedztwie Cruz de Ferro, odwiedzanego przez wszystkich wędrowców, jeszcze do niedawna Foncebadón było omijane przez podróżnych. Aż do pewnego wydarzenia, które miało miejsce kilka lat temu. Otóż kuria w Astordze postanowiła zdjąć z kościelnej dzwonnicy i zabrać z miasteczka dzwony. „I cóż z tego”, można by pomyśleć. W końcu w Foncebadón nie ma księdza i nikt nie odprawia mszy. Jednak decyzji tej sprzeciwiła się mieszkająca tu wraz z synem staruszka, María. Wniosła protest, argumentując, że dzwony są jedynym sposobem zakomunikowania światu, że w miasteczku coś się dzieje, jedyną możliwością wezwania pomocy przez garstkę mieszkańców. I wtedy nastąpił ten mały cud, który przebudził Foncebadón. Kuria odstąpiła od zamiaru zdemontowania dzwonów, a o miasteczku zrobiło się głośno, co przyciągnęło zaciekawionych podróżnych, zdążających do Cruz de Ferro. Ten dzień stał się początkiem nowego życia dla małej, opuszczonej miejscowości na uboczu pielgrzymiego szlaku do Santiago de Compostela.
Dziś w Foncebadón stoi 48 domów. Kościół został częściowo odrestaurowany. Drogi nie są wyasfaltowane, wiele starych domostw pozostaje w ruinach, a część ludności to mieszkańcy „sezonowi”, którzy zimą przenoszą się do miasta. Jednak ci, którzy postanowili osiąść tu na stałe, wierzą w słuszność swojej decyzji. Marta, Galicyjka z urodzenia, mieszkająca tu z córeczką i prowadząca zajazd i schronisko, mówi: „To miejsce ma w sobie magię, tajemnicę. Nie potrafię zrozumieć, jak to się stało, że ludzie o nim zapomnieli”. Przytakują jej współpracownicy, Katalończyk i Czech. Ufają, że dla odrodzonego z popiołów Foncebadón to dopiero początek nowej historii, którą napiszą ośnieżone krajobrazy i jego „jakubowa krew”.