Giacomo Puccini. Kobiety jego życia
Hanna WalczakJestem stworzony do miłości, żartów, hulanek, nie do ascezy i klasztoru, lubię pocałunki, śmiech, zabawy, wino, jestem trochę leniwy i niedbały… Słowem ubóstwiam życie (…) na tym nędznym padole, twarze pięknych kobiet, nieskończone, bezkresne morze, zielony cień lasu, wysłonecznione jezioro… Giacomo Puccini o sobie, według biografii Jánosa Bókaya
Artykuł, zatytułowany Kobiety jego życia. Refleksje nad sztuką i życiem Giacomo Pucciniego, ukazał się drukiem w magazynie o Włoszech “La Rivista” (nr 10).
Giacomo Puccini przychodzi na świat w Lukce w 1858 r. jako jedno z siedmiorga dzieci Michela i Albiny Puccinich i piąty z rzędu kontynuator znamienitych rodzinnych tradycji muzycznych. Lukka go kocha. Gdy umiera urodzony tu kompozytor Alfredo Catalani, zaprzyjaźniony z nim Giacomo zwraca się do burmistrza z prośbą o wzniesienie zmarłemu tablicy pamiątkowej na głównym placu miasta. Burmistrz odpowiada wówczas: Niestety, to miejsce jest już zarezerwowane dla innej tutejszej osobistości – dla Pana…
Galeria kobiecości
Zanim jednak wybitny kompozytor na owe honory zasłuży, podążać będzie długą i wyboistą drogą, wiodącą przez różne kraje, kultury i środowiska, ale na każdym etapie oferującą ten sam, najważniejszy punkt odniesienia: postać kobiety. O jakich kobietach właściwie mowa? O pięciu siostrach o tak różnym temperamencie, dotykających tak odmiennych strun w sercu Giacomo? O matce, z którą łączyła go więź szczególna, rzadkie pokrewieństwo dusz, podtrzymywane dzięki listom, które wymieniali, gdy los zgotował im rozłąkę? A może najdroższa naszemu bohaterowi kobieta to nikt inny, jak Elwira Bonturi – anioł dobroci i zazdrosny żandarm w jednej osobie, towarzyszka życia, która porzuciła dla artysty – wówczas jeszcze żyjącego w skrajnej nędzy – swoje poukładane życie i przez 18 lat trwała wiernie u jego boku bez ślubu (mąż zawzięcie odmawiał jej zgody na rozwód), mimo dezaprobaty społeczeństwa? Może jednak wiodące figury kobiece w codzienności Pucciniego to jego niezapomniane artystki, które katował ćwiczeniami, aby lśniły pełnym blaskiem w rolach jego heroin? A może angielska przyjaciółka Sybil Seligman, której zwierzał się ze wszystkiego i do której wysłał w całym życiu ponad 600 listów? Wspomnijmy wreszcie o maszerujących dumnie w zwycięskim orszaku heroinach, począwszy od Manon Lescaut, poprzez Mimi, Toskę i Madame Butterfly, na Turandot skończywszy. Jak sam mówił, nosił je miesiącami pod sercem, pieszcząc partytury jak przyszła matka pękaty brzuch. Podobnie jak ona, doświadczał swoistego „wessania” w pustkę, gdy samodzielne i z podniesionymi głowami szły w świat, wyrwane z jego opiekuńczego uścisku. Przyjrzyjmy się zatem bliżej najbardziej znanym bohaterkom oper Pucciniego.
Niepokorne cyganki
Cyganeria miała swą premierę w Teatro Regio w Turynie 1 lutego 1896 r. i powstała z inspiracji powieścią Henriego Murgera Sceny z życia cyganerii. Umuzycznione przez złote dziecko Lukki dzieło odsłania w 4 aktach ubogie życie zaprzyjaźnionych młodych artystów w realiach Paryża pierwszej połowy XIX w. Warto nadmienić, że temat ten zainteresował też innego sławnego kompozytora, Ruggiero Leoncavalla. Panowie wiedli zażarty spór, aż do wspólnej decyzji, że to publiczność, a nie oni, ocenią wartość artystyczną obu dzieł.
Opera Pucciniego wiernie odmalowuje egzystencję bohaterów: rozbuchane chwile radości, zapijaną melancholię i spowijającą wszystko i wszystkich głęboką samotność. Rudolf i Mimi to – obok antagonistycznej, przebojowej pary Musetta-Marcello – drugi duet-trzon całej kompozycji. Zakochani spotykają się po raz pierwszy na ciemnym i zimnym strychu, który okaże się później klamrą spinającą marny żywot Mimi, miejscem zarazem realnym i symbolicznym. Strych to przestrzeń głęboko ludzka, gdzie przetaczają się z jednakim łoskotem smutki i radości dziewczyny, gdzie czuwają nad nią w ostatniej godzinie przyjaciele i ukochany. Miłość tych dwojga staje się motorem całej historii, potrzebnym, by położyć kres samotności i zakończyć dramat młodych, niespełnionych artystów.
W kobietach Pucciniego pobrzmiewa jego fantazja, emocjonalna wybujałość, skrajna zmysłowość i rozczarowanie rzeczywistością, do której nigdy nie przystawał
Mimi to połączenie zwiewnej wrażliwości, słodyczy i niewinności, które przez trzy lata pracy nad operą nawiedzało Pucciniego nawet w snach. Mimi jest samą poezją, jak nazywa ją Rudolf, kwiatem zgasłym przez ubóstwo, tak różnym od drapieżnego ptaka, którego ulubionym pokarmem jest serce, czyli Musetty. Te bohaterki to dwa antytetyczne oblicza kobiecej natury, tak bardzo pociągające Pucciniego, i jednocześnie dwa typy heroin, z którymi widz nieustannie styka się w muzycznym dorobku mistrza. Heroin skazanych niechybnie na cierpienie i śmierć, która – na skutek choroby lub samobójstwa – wieńczy zawsze ich krótki i złamany żywot. Wszystkie one są artystycznie niezapomniane, kontrowersyjne i ciekawe na płaszczyźnie psychologicznej oraz niezwykle poruszające i prawdziwe na płaszczyźnie ludzkiej. W kobietach Pucciniego pobrzmiewa jego fantazja, emocjonalna wybujałość, skrajna zmysłowość i rozczarowanie rzeczywistością, do której nigdy nie przystawał. Jego opadanie w ciszę i samotność, tylko po to, by już po chwili poszukiwać tłumów i blichtru; jego powściągliwość i nieumiarkowanie, egzaltacja wypierana przez apatię i zasępienie.
Mimi jest chyba jedną spośród tych „córek scenicznych” toskańskiego mistrza, w które przelał on najwięcej ze swojego serca i życia, szczególnie z okresu mediolańskich studiów, gdy obracał się w skrajnie biednych kręgach swojej małej cyganerii, tworzonej m.in. przez Pietro Mascagniego i Ruggiero Leoncavalla. Wynajmował wówczas nieogrzewane pokoje, chodził zawsze w jednym, ciemnobrązowym garniturze, kupionym na egzamin maturalny i zamienionym na nowy dopiero w 1885 r., przy okazji neapolitańskiej premiery opery Willidy; jedzenie poświęcał dla czarnej kawy, wina i papierosów, i tylko sztukę niezmiennie stawiał na piedestale. Pragnienie zdobycia muzycznych szlifów na mediolańskiej uczelni było u niego tak ogromne, że, aby sprostać wymogom finansowym, związanym z nauką i życiem w wielkim mieście, napisał list z prośbą o pomoc do samej królowej Małgorzaty. Wyczekane wsparcie finansowe otrzymał. Wcześniej z kolei, gdy jako chłopak mieszkał jeszcze w Lukce i udało mu się raz zdobyć bilet na Aidę Verdiego wystawianą w Pizie, a nie miał już funduszy na transport, przebył całe dwadzieścia pięć kilometrów pieszo… Nie można już chyba dobitniej zamanifestować miłości do opery.
W imię miłości
Vissi d’arte, vissi d’amore, non feci mai male ad anima viva… („Żyłam sztuką, żyłam miłością, nie pokrzywdziłam nigdy żywej duszy…”). Tymi słowami, które są jednocześnie początkiem przepięknej arii Toski, przedstawia się nam kolejna, i pozostająca w jakże dużej opozycji do Mimi, heroina Pucciniego. Jej losy zostały zaprezentowane po raz pierwszy w Teatro Costanzi w Rzymie 14 stycznia 1900 r. i były oparte na dramacie Victoriena Sardou pod tym samym tytułem oraz na libretcie stałych i temperamentnych współpracowników kompozytora, Illiki i Giacosy, którzy opracowali też libretto do Cyganerii.
Akcja Toski rozgrywa się w 1800 r. w Rzymie, w czasie, gdy na polach bitewnych Marengo ważą się losy Włoch. Reżyserem wydarzeń historycznych stanowiących tło dla utworu jest Napoleon – oręż narodów i bohater Rewolucji Francuskiej. Sercem wspaniałej kompozycji Pucciniego staje się jednak ponownie kobieta: dumna, piękna i wojownicza Floria Tosca; artystka, która przeobrazi się na oczach widza, by podjąć próbę – nieudaną zresztą – ocalenia ukochanego malarza Mario Cavaradossiego, skazanego na śmierć z powodu udzielenia schronienia zbiegłemu więźniowi.
W scenach aktu I Toskę cechuje przede wszystkim wyniosłość i silnie zaakcentowana postawa autoreferencyjności – to ona jest jądrem, wokół którego obraca się świat i któremu każdy element tego świata winny jest uwagę, najwyższy podziw i oddanie. Ukazuje to choćby początkowa scena z obrazem, mająca genialny finał: w tej odsłonie Tosca, stojąca przed płótnem z wizerunkiem Marii Magdaleny, dopieszczanym jeszcze przez ukochanego, zauważa u sportretowanej zachwycające błękitne oczy markizy Attavanti i natychmiast zwraca się rozkazująco do Mario: Ma falle gli occhi neri! („Ależ zrób jej czarne oczy!”, czyli dokładnie takie, jak oczy Florii…), prezentując swój egocentryzm.
W Tosce pobrzmiewa radośnie Puccini: wyzwolony pasjonat, czarujący szaleniec, gotowy na wszystko w obronie swych ideałów i priorytetów
Tosca przechodzi jednak metamorfozę, stając się emanacją dojrzałej i zniewalającej kobiecości. Nie jest już rozpieszczonym wytworem salonów, ale kobietą wymagającą szacunku dla siebie i swoich uczuć, nieuznającą łatwych kompromisów i skłonną nawet zabić w imię miłości. Nadal charakteryzują ją duma i świadomość własnego powabu, ale teraz już sprowadzone do bezpiecznych granic, w służbie szczerego, gorącego uczucia.
Ze wszystkich oper Pucciniego Tosca jest chyba najbardziej teatralna i sceniczna. Muzyka jest tu na pewno mocniejsza niż w Cyganerii. Pełnym żarem płonie w niej namiętna natura kompozytora, który ciągle – na scenie czy w życiu – szukał nowych wrażeń i niewydeptanych ścieżek, ale nade wszystko łaknął prawdy i dlatego nie przystał na finał kompozycji zaproponowany mu przez samego Sardou: według niego Tosca powinna skoczyć w rozpaczy do Tybru. Puccini zaoponował wtedy: Tosca nie umie skakać w dal, a Tybr płynie za daleko od zamku św. Anioła; poza tym taras, z którego nieszczęsna miałaby wykonać skok, znajduje się z przeciwnej strony aniżeli Tybr… W Tosce – kobiecie z innych czasów, jak nazywa ją Andrea Bocelli – pobrzmiewa radośnie Puccini: wyzwolony pasjonat, czarujący szaleniec, gotowy na wszystko w obronie swych ideałów i priorytetów. Człowiek, który nie śpi i nie je, byleby zdążyć przekuć całą muzyczną koncepcję w nuty; który pokonuje dwadzieścia pięć kilometrów na piechotę, by zobaczyć wyśnioną Aidę; który zamiast przeciętności i równowagi woli ciągły balans na granicy i który wreszcie, w swej rozbrajającej, niemal dziecięcej spontaniczności, skłonny jest pobiec po ułaskawienie do samego króla (i uzyskać je!) dla nieznanego więźnia, którego dobiegający z celi śpiew tak bardzo go zniewolił.
Tosca i Mimi to zatem dwa kontrastujące oblicza tego samego Giacomo Pucciniego; oblicza doskonale się uzupełniające. Pierwsza jest ucieleśnieniem jego uczuć i namiętności, ogniem cygana w życiu i piętnującego najmniejsze usterki pedanta w pracy; porywem zazdrości czy też wielkoduszności, zawsze jednakowo autentycznym i władającym całą jego osobą. A Mimi? To jedna z odsłon neurastenicznej melancholii artysty, jego zwiewna, poetycka dusza, jednakowo predysponowana do podniebnych lotów, jak i ciągłego rozbijania się o nieprzyjazny brzeg rzeczywistości.