Lorenzo Villoresi Teint de Neige: ciepły odcień śniegu
Magdalena MaciejewskaChoć florencki perfumiarz Lorenzo Villoresi nie ma pewnie zbyt wielu okazji, by podziwiać śnieg z okien siedziby swojej firmy ulokowanej w XV-wiecznej kamienicy z widokiem na rzekę Arno, to właśnie do drobnych białych płatków nawiązuje nazwa bodaj najpopularniejszych perfum sygnowanych nazwiskiem twórcy. Ukojenie ciszą i bielą, która otula świat zimową porą: oto Teint de Neige.
Artykuł z serii: Perfumy pachnące Śródziemnomorzem
Zapachy, podobnie jak książki, opowiadają historie i odkrywają tajemnice. Czynią to językiem innym od powieści, a jednak równie przekonującym, trwale zapadającym w pamięć, grającym na emocjach, a zarazem przekazującym wiele konkretnych informacji. W niniejszej serii przedstawiam wybrane przeze mnie perfumy, które zamknięto we flakonach razem z opowiadanymi przez nie sekretami Śródziemnomorza.
Teint de Neige (‘kolor śniegu’), wbrew pozorom, nie powstały jako hołd dla zjawiska pogodowego, a dla pobielanych pudrem twarzy. Florenckiego perfumiarza zainspirowało bogactwo Belle Époque – czasu postępu i bezpieczeństwa z jednej strony, a dekadencji z drugiej. Po zapachu, w którym sportretowano ówczesną joie de vivre (radość życia), można spodziewać się fajerwerków. Musujących nut szampana albo zieleni absyntu, aromatów gęstych i obezwładniających, falujących jak suknie wokół smukłych kostek kabaretowych tancerek i porywających, jak sam taniec. Można oczekiwać sennego mroku fin de siècle, węszyć za ciemną czekoladą, mięsistymi owocami czy oparami kadzidła…
Nic z tego. Teint de Neige bardziej niż to wszystko przypomina kryjący się w jego nazwie śnieg. Jest czysty, spokojny i czarujący. Przywodzi na myśl obrazek: za szybą rozciąga się krajobraz przykryty białą kołdrą, na szybie w zderzeniu ciepłego oddechu z chłodem szklanej tafli tworzy się mgiełka, zacierająca kontury pejzażu. W ciężkim kubku z ceramiki tłoczonym we wzór warkocza stygnie kakao, leniwy kot z lubością przeciąga się na wełnianym swetrze. Zimowa sielanka. We Florencji raczej rzadko można na nią liczyć, ale zawsze można pomarzyć – a te perfumy bardzo sprzyjają marzeniom.
Przewodnią nutą kompozycji jest heliotrop – roślina o maleńkich fioletowych lub białych kwiatach, pachnąca trochę jak wanilia, trochę jak wiśnie, a trochę jak marcepan. „Helios” z greckiego znaczy słońce, a „trepein” – obracać się. Czy to nie wspaniały składnik dla perfum z tak zimową nazwą, jak Teint de Neige? W końcu któż w naszej szerokości geograficznej nie łaknie ciepła i światła w krótkie, ponure dni pomiędzy listopadem a marcem? Zamykamy oczy i udajemy, że obracamy twarz ku słońcu, przysuwając się bliżej kaloryfera.
Przytulny heliotrop zmieszany ze słodką fasolą tonką i miękkim piżmem łagodzą tęsknotę za latem, a pokryta puchatym pudrem wiązka jaśminu, róży i ylang-ylang pieści zmęczone ciemnością powieki i nosy, które dość już mają smogu. Jeśli szukasz ukojenia i lekarstwa na szarość, oto i ono: skromny flakon z oszronionego szkła zwieńczony klasycznym srebrnym korkiem, a w nim – dowód na to, jak ciepła może być barwa śniegu.