Nie wierzę w egipskich bogów, ale wiem, że istnieją. Rozmowa z dr Andrzejem Ćwiekiem, archeologiem, autorem książki Hieroglify egipskie. Mowa bogów
Julia WollnerO perspektywie historycznej, starożytnej mądrości i hieroglifach z dr Andrzejem Ćwiekiem rozmawia Julia Wollner.
Dr Andrzej Ćwiek ukończył Wydział Archeologii na Uniwersytecie Warszawskim; od lat pracuje na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Wielokrotnie uczestniczył w pracach wykopaliskowych nad Nilem. Jest autorem licznych publikacji dotyczących historii starożytnego Egiptu. Nakładem Wydawnictwa Poznańskiego ukazało się niedawno wznowienie jego doskonałej książki “Hieroglify. Mowa bogów”.
Julia Wollner: Na okładce Pana książki Hieroglify egipskie, która niedawno po raz kolejny ukazała się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego, czytamy: Żyjemy w przeświadczeniu, że tradycja i kultura europejska wywodzą się ze starożytnych Grecji i Rzymu. Złości Pana, że Egipt jest tu pomijany?
Andrzej Ćwiek: Właściwiej byłoby chyba powiedzieć, że nad tym ubolewam. Zarówno ja, jak i moi koledzy po fachu staramy się uświadamiać społeczeństwo w tej kwestii, jednak, rzecz jasna, możemy to robić tylko na niewielką skalę. A prawda jest taka, że korzenie naszej cywilizacji sięgają dużo głębiej w przeszłość, niż do kultury antyku. Grecy i Rzymianie, do których tak lubimy się odwoływać, nie przyszli, jak byśmy dziś powiedzieli, na gotowe. Nieustannie nawiązywali do Egiptu i pełną garścią czerpali z jego osiagnięć.
Czy mógłby Pan podać jakiś przykład?
Oczywiście, i to w prawie każdej dziedzinie życia. W sztuce, o której chętnie pisze się na stronie pani magazynu, niech będzie to posąg Apollina Pytejskiego, wykonany w VI w. p.n.e. według proporcji egipskich. Nie wspomnę o wynalazkach tak podstawowych dla życia codziennego, jak kalendarz, rachuba godzin… i mnóstwo innych. Nasz – czyli łaciński – alfabet wywodzi się, przynajmniej pod względem wizualnym, z Egiptu. Nie wiem, czy uświadamia sobie pani ten fakt: to, czym dzisiaj piszemy, to przetworzone hieroglify! W języku funkcjonuje mnóstwo słów i terminów pochodzących z egipskiego. W mojej książce pisałem choćby o rzeczowniku oznaczającym cegłę, który dzisiaj jako “adobe” funkcjonuje w nazwie znanej firmy informatycznej. Mało kto, używając Photoshopa, wie, że na jego ekranie wyświetla się słowo ze starożytnego Egiptu. Oczywiście mamy też przykłady bardziej wysublimowane, na przykład te związane z religią. Egipscy faraonowie nazywani byli dobrymi pasterzami, a bogowie stwarzali świat przez słowo, co znamy doskonale z religii chrześcijańskiej. Nie ona jednak te pojęcia wymyśliła.
Czym tłumaczy Pan tę nieobecność Egiptu w rozważaniach o korzeniach naszej cywilizacji?
Cóż, ułomnością współczesnej kultury jest bez wątpienia fakt, że nasza perspektywa historyczna sięga niezbyt daleko, a dystans czasowy dzielący nas od starożytnych Egipcjan jest olbrzymi. Kiedy grecki historyk Herodot, uważany przecież za ojca historii, pisał o Egipcie w V w. p.n.e., to od czasów, w których wznoszono piramidy, dzieliło go prawie tyle lat, co nas od jego epoki! Już wtedy, w początkach świata klasycznego, czasy świetności Egiptu uważano za niezwykle odległe, zamierzchłe. A pomyślmy, że ludzie, którzy budowali piramidę Cheopsa – króla, który z naszej perspektywy żył w czasach bardzo dalekich – pisali o “czynach, jakich nie widziano od niepamiętnych czasów”. Oni też mieli więc swoją perspektywę historyczną – a dla nas jest już ona praktycznie nieosiągalna.
Druga sprawa, poza dystansem czasowym, to kwestia szablonowego spojrzenia na Egipt. Już Grekom i Rzymianom, co doskonale wiemy z ich pism, Egipt kojarzył się z pojęciami takimi, jak tajemica, enigma, zagadka, egzotyka. Dziś mamy takie same asocjacje. I im, i nam Egipt jawi się jako odległy i niezrozumiały. Od wieków szerzą się na jego temat stereotypy. Rządzili nim potężni faraonowie i piękne władczynie – bo popiersie Nefertiti z Muzeum Berlińskiego przedstawia urodziwą królową; nikt nie bierze pod uwagę, że wizerunków Nefertiti jest wiele i nie każdy trafia w nasz gust estetyczny. Czcili koty i pisali na murach – co brzmi jak opis dzisiejszych użytkowników Internetu (śmiech). Oczywiście przykłady można mnożyć. Lubimy się na nich opierać i niekoniecznie interesuje nas coś więcej.
A zapewne moglibyśmy się od starożytnych Egipcjan wiele nauczyć… Nie bez kozery stworzyli wszak cywilizację, która trwała przez kilka tysięcy lat.
Od lat dość często wygłaszam gościnne wykłady pt. Czego moglibyśmy nauczyć się od starożytnych Egipcjan?. W tytule świadomie zamieściłem tryb przypuszczający: “moglibyśmy”, a nie – “możemy”. Niestety nie chcemy się bowiem uczyć, przede wszystkim dlatego, że egocentrycznie wierzymy, że nasze rozwiązania są najdoskonalsze. Tymczasem to oni, wiele tysięcy lat temu, postawili piramidy – nie znając stali ani żelaza, transportu kołowego ani elektryczności. Nie mieli też demokracji, pieniądza ani kijków do selfie – wszystkiego tego, co my, często bezkrytycznie, uznajemy za absolutną podstawę, a zarazem najwyższe osiągnięcia cywilizacji. Mieli za to hieroglify, które znał mniej więcej 1% społeczeństwa. Był to system pisma, którego opanowanie i używanie musiało ogromnie rozwijać struktury mózgowe, choćby dlatego, że można nimi pisać w 4 kierunkach (poziomo i pionowo,od lewej do prawej lub odwrotnie). Brak powszechnej alfabetyzacji społeczeństwa nie stanowił jego ułomności – ci, którzy potrafili pisać, dawali tym samym dowód wybitnych zdolności umysłowych i tworzyli bezsporną elitę intelektualną kraju. Przy akceptacji całej reszty, to właśnie ona sprawowała ona władzę. Jednym słowem – zarządzali najmądrzejsi. To, co dodatkowo może w tym systemie zachwycać, to fakt, że osoby wybitnie zdolne mogły osiągnąć sukces bez względu na pochodzenie. Oczywiście dzieciom dostojników było łatwiej piąć się po drabinie społecznej niż dzieciom fellahów. Znamy jednak przykłady spektakularnych karier. Zrobił ją na przykład najbliższy współpracownik, a także domniemany kochanek królowej Hatszepsut, Senenmut. Pochodził z prowincji, z nic nie znaczącej rodziny, a dzięki swoim zdolnościom osiągnął najwyższą pozycję. Już w tej historii zawartych jest kilka nauk, łącznie z tą dotyczącą stosunku do kobiet, którego też moglibyśmy się od Egipcjan uczyć. Być może za najważniejszy powinniśmy uznać jednak fakt, że w systemie tym 99% społeczeństwa czuła, że znajduje się na swoim miejscu. My dzisiaj, nieustannie sfrustrowani, mamy najczęściej wrażenie, że nie osiągnęliśmy szczytu swoich możliwości. To ogromnie wyczerpujące.
A więc moglibyśmy porozmawiać z Egipcjanami o kwestiach tak, wydawałoby się, nowoczesnych, jak skupienie na chwili obecnej i akceptacja świata… Co z migracjami czy wielokulturowością? To w ostatnim czasie ogromnie ważne hasła. Czy starożytny Egipt można uznać za państwo wielokulturowe?
Tu mamy do czynienia z kwestią bardzo ciekawie złożoną. Z jednej strony, od samego początku, był Egipt najstarszym narodowym państwem świata – choć przecież nam państwa narodowe kojarzą się raczej z XIX wiekiem. Nie znano nawet pojęcia “Egipcjanin” – mówiono po prostu “człowiek”. Funkcjonowało jedno królestwo, jeden język, jeden sposób postrzegania rzeczywistości. Z drugiej jednak strony Egipt dzielił się na Górny i Dolny, co oznaczało pewną dwoistość, nie tylko geograficzną, ale także antropologiczną i kulturową. Sama mentalność Egipcjan także miała charakter dualistyczny – świat postrzegali oni w kategoriach podwójności, na rozmaitych poziomach. Swój kraj uważali za pępek świata, królestwo maat, czyli porządku – poza nim panował chaos, który ciągle na ten doskonały porządek napierał. A jednak chętnie przyjmowali do siebie sąsiadów – i to nie tylko jako jeńców, ale także zupełnie pokojowo. Z rozmaitych przedstawień wiemy, że nierzadko przybywali oni do Egiptu do pracy – pokazują nam to chociażby malowidła w grobowcach z XII dynastii. Można bez przesady powiedzieć, że migracja ze wschodu była motywem znanym już w starożytnym Egipcie! Gastarbeiterów traktowano na równi z Egipcjanami; mogli piąć się po drabinie społecznej i osiągać najwyższe stanowiska. W czasach Amenhotepa III wezyrem został na przykład niejaki Aper-el – już samo imię pokazuje nam jego pochodzenie. Wiele ważnych funkcji pełnili Nubijczycy. Nie praktykowano ksenofobii. Wynikało to także z faktu, że Egipcjanie przekonani byli co do wyższości swojego sposobu tłumaczenia świata; uważali wręcz, że jest on jedynym słusznym spojrzeniem na rzeczywistość. Nie czuli się więc zagrożeni, a to strach jest przecież głównym katalizatorem uprzedzeń.
Wiele w tym mądrości i zdrowego rozsądku. Przed chwilą mówiliśmy jednak o tajemnicach, egzotyce i enigmach, a Pana książka nosi nawet podtytuł: Mowa bogów. Na koniec zapytam więc, czy badając kulturę starożytnego Egiptu, ma Pan nadal poczucie, że obcuje z czymś nadnaturalnym?
Mam przede wszystkim przekonanie o wyjątkowosci ich wizji świata, o holistyczności tej wizji. Najważniejszym elementem tej cywilizacji była religia, pismo było nierozerwalnie związane ze sztuką, a głównym celem tej ostatniej był aspekt magiczny. Napisanie lub wyrzeźbienie czegoś powodowało jego zaistnienie; zniszczenie napisu czy wizerunku usuwało dany byt ze świata. Dzięki pismu, dzięki hieroglifom, można więc było wpływać na rzeczywistość. Ważne, by podkreślić, że magia nie oznacza tutaj wyciągania królika z kapelusza. Chodzi raczej o niewidoczne połączenia między różnymi elementami rzeczywistości, które można rozpoznać i które można wykorzystywać. To, co zwykliśmy nazywać religią egipską, w rzeczywistości stanowiło mieszankę religii, nauki i filozofii; nikomu nie przychodziło do głowy, by je rozróżniać i oddzielać. Religia nie była kwestią wiary, a ateizm nie istniał – nie byłby dla starożytnego Egipcjanina w ogóle zrozumiały. Zarówno moją, jak i jego perspektywę można więc streścić tak: nie wierzę w żadnych egipskich bogów. Wiem jednak, że egipscy bogowie istnieli naprawdę.