Ostatnie drzewo pomarańczowe w Jafo
Julia WollnerPrawdziwe odrodzenie oznacza nowy początek, ale także czerpanie z korzeni. Bez nich każdy kolejny świt byłby tylko samotnym punktem na osi czasu.
Jafo. Piękne miejsce o pięknej nazwie, bo yafah znaczy po hebrajsku urodziwa. Morze wdziera się tu z impetem w ląd, który flirtuje z nim, szumiąc zalotnie liśćmi wszechobecnych palm, a zarazem stawia barierę wysokiego klifu, z którego roztacza się urzekająca panorama pobliskiej metropolii. Pod rozpalonym od słońca kamieniem rozpościera sie antyczne miasto, w którym kiedyś stacjonowały wojska Aleksandra Wielkiego; nad nim, jak to w środziemnomorskich krajach bywa, kwitnie handel pamiątkami, pobrzmiewa dźwięk kawiarnianych sztućców i podekscytowane okrzyki turystów, którzy wśród współczesnego zgiełku szukają śladów świętego Piotra. Na jednej z uliczek zaskoczeni zwiedzający fotografują wiszące drzewo pomarańczowe. Artysta o nazwisku Ran Morin umieścił je tam ponad dwadzieścia lat temu, ale przekaz płynący z instalacji wydaje się nie tracić nic ze swojej aktualności.
Oderwana od ziemi roślina zadaje pytania. Czy korzenie można zapuścić w powietrzu? Czy oderwanie od przeszłości daje wolność, czy może raczej gwarantuje pustkę? Czy samotność pozwala rodzić owoce, czy też jest stanem, który umożliwia jedynie jałową egzystencję? W pełni dojrzałe drzewo pomarańczowe może dawać do tysiąca owoców rocznie, ale wokół instalacji Morina, choć zielonej, znajdziemy tylko spalony słońcem kamień.
“Ostatnie drzewo pomarańczowe Jafo” pokazuje, że bez ukorzenienia w historii, owszem, będziemy żyć. Będzie to jednak życie w zawieszeniu, dalekie od pełni.