Piotr Kępiński, Szczury z via Veneto
Julia WollnerCzym Wieczne Miasto zajęte jest w czasie, w którym powinno rozliczyć się wreszcie ze swoją mitologią?
Lekturze głośnej i zachwalanej przez krytyków książki Piotra Kępińskiego Szczury z via Veneto zawdzięczam powrót do czasu sprzed lat 15, kiedy, jako doktorantka italianistki, mieszkałam i prowadziłam badania naukowe w Rzymie. Brzmi trywialnie – tekst wszak o Rzymie i Włoszech właśnie opowiada. Wbrew oczekiwaniom wielu, nie chodzi jednak o ojczyznę cezarów, cel pielgrzymek i skupisko najpiękniejszych muzeów na świecie, a miejsce, które obok zachwytu i admiracji budzi często frustrację i zniecierpliwienie.
Mieszkając w Rzymie zaczyna się go kochać nie za, ale raczej pomimo, a podziw dla złoconych ołtarzy i wiekowych kamieni miesza się w sercu z emocjami, którym początek dały momenty zupełnie pozbawione patosu. U mnie jest to chociażby wspomnienie właścicielki mieszkania, które miałam właśnie wynająć. Na moją uwagę o niesprawnej toalecie rzuca, że spłuczki nie naprawi, bo “przecież wy Polacy i tak pewnie do wychodka jesteście przyzwyczajeni”. Albo historia głębokiej dziury w chodniku na mojej ulicy, kilka kroków od Piazza Indipendenza, w którą wpada mój serdeczny kolega doktorant, kończąc z nogą w gipsie, skomplikowanym złamaniem i kilkoma tygodniami wyjętymi z życiorysu. Wśród obrazów tych jest też koleżanka umawiająca się codziennie na prysznic u znajomych, bo w jej mieszkaniu przy Campo de’ Fiori notorycznie nie ma ciepłej wody (w XVII-wiecznym budynku szwankują rury), bezrobotni przyjaciele po kilku fakultetach, którzy kończą jako dilerzy narkotyków na tym samym placu, oraz jeden z wielu wieczornych spacerów po malowniczych uliczkach Zatybrza. Z tej konkretnej przechadzki zapamiętuję nie czar dawnych kamieniczek i romantyczną atmosferę, a coś mokrego i ciepłego, w co wślizguje się moja obuta w sandał stopa. Kilka sekund po kontakcie skóry z bliżej niezidentyfikowaną materią wiem już, że ma kończyna wylądowała we wnętrzu jednego z wielu rozjechanych przez auta gryzoni. Tych samych, które z wyboru autora zawitały na tytułową stronę jego książki.
Według wydawcy reportaż Kępińskiego to erudycyjna opowieść o tym, że choć czasy błogiego la dolce vita dawno minęły, to Włochy wciąż przyciągają i nie dają o sobie zapomnieć. O ile z tym ostatnim polemizować nie zamierzam, o tyle sądzę, że epitet “erudycyjny” użyty w tym kontekście może być dla potencjalnego czytelnika odrobinę mylący. Szczury z via Veneto nie są finezyjną książką zachwycającą wyszukanym stylem, eufonią, intertekstualnością czy bogactwem encyklopedycznych faktów serwowanych w zaskakujący sposób. W moim odbiorze jest to raczej rzetelna i szczera opowieść o codzienności miasta, która toczy się wśród politycznych zawirowań, ekonomicznego kryzysu, pandemii, uprzedzeń i braku pomysłu na jutro. Miasta, które, wydawałoby się, winno rozliczyć się ze swoją własną mitologią; jest jednak zbyt zajęte walką z brudem, mafią, szczurami i dziurami w chodnikach. Przez to jednak – wcale nie mniej warte opisania. Piotr Kępiński zrobił to naprawdę bardzo dobrze.