Pisane skarby Vercelli. Kodeks Euzebiusza
Zofia AnuszkiewiczW piemonckim Vercelli przechowywany jest najstarszy znany nam rękopis zawierający fragmenty Biblii po łacinie. Stworzył go niejaki Euzebiusz, biskup, teolog i tłumacz.
Vercelli jest niewielkim miasteczkiem leżącym we wschodnim Piemoncie, w nizinnej części regionu graniczącej z Lombardią. Od wczesnej nowożytności do dziś jego okolice, nawadniane kanałami zasilanymi przez rzeki spływające z Alp, są najważniejszym terenem upraw włoskiego ryżu. Kiedy powstawało, krainę tę nazywano Galią Cisalpińską (czyli “po-tej-stronie-Alp”); zamieszkiwali ją Galowie, jak nazywali ich Rzymianie, zaś w ich własnym języku – Celtowie. Przez blisko 200 lat przed narodzeniem Chrystusa ziemiami tymi interesowała się rosnąca w siłę Republika, ale rzymskie panowanie ugruntowało się tam ostatecznie dopiero w czasach galijskich wojen Juliusza Cezara (prowadzonych za Alpami – tereny te były kluczowe dla przemarszu wojsk), a potem za Oktawiana Augusta.
Vercelli musiało być ważnym ośrodkiem miejskim, skoro stało się stolicą trzeciej diecezji w północnej Italii (po Akwilei i Mediolanie). Chrześcijaństwo w pierwszych trzech wiekach swojego istnienia instytucjonalizowało się powoli. We wciąż bardzo synkretycznym religijnie społeczeństwie powstawały, głównie w miastach, najpierw samorządne wspólnoty chrześcijan; więcej diecezji kierowanych przez biskupów znajdowało się wówczas w Azji Mniejszej i Afryce niż na zachodzie Cesarstwa. Kiedy ok. 345 roku pochodzący z Sardynii biskup Euzebiusz fundował diecezję Vercelli, stabilizowała się dopiero w Kościele nie tylko jego struktura administracyjna, ale także doktrynalna. W tamtym czasie w Konstantynopolu ponoć nawet przekupki na targach kłóciły się o słuszność doktrynalnych twierdzeń dotyczących natury Chrystusa. Hasła: „Bóg z Boga”, „zrodzony, a nie stworzony” były wówczas wśród chrześcijan obiektem zażartych polemik; oni sami zaś, o czym warto pamiętać, stanowili wciąż tylko część ludności cesarstwa, od niedawna dopiero w pełni tolerowaną. By zrozumieć dalszy obrót wydarzeń, weźmy tamten spór pod lupę.
Moment doktrynalny
Stronnictwo, którego wiara ukorzeniła się później w Kościele (już wówczas nazywające siebie katolikami), dowodziło na podstawie pism Nowego Testamentu, że Jezus, Syn Boży, był wcielonym Słowem (Logos), drugą osobą Trójcy Świętej, Synem istotowo tożsamym (współistotnym) z Ojcem, który jako taki nigdy nie miał początku i na równi z Ojcem miał być czczony jako Bóg. Przeciwnego zdania byli arianie, idący za nauczaniem biskupa Ariusza – głosił on, że zrodzony przez Ojca Logos nie może być w takim samym sensie uznawany za Boga jak Ojciec, Bóg jest bowiem niepodzielny; w ten sposób chciał uniknąć ześlizgnięcia się chrześcijaństwa w politeizm. Mimo to w swoim credo arianie zachowali formułę „Bóg z Boga”, uznając, że Syn został zrodzony przed wszystkimi aniołami, odmówili jednak używania słowa „współistotny”. Rozprawianie o „istocie” było dla nich filozoficzną nowinką nie znaną ludowi chrześcijańskiemu, a termin ten nie figurował w żadnej z ksiąg biblijnych. Zamiast tego proponowali dla Syna określenie „podobny” do Ojca.
Dla każdego ze stronnictw zanegowanie jego credo oznaczało stanięcie poza jednością Kościoła; wewnętrzny i publiczny akt wiary musiał odnosić się do prawdziwego, adekwatnie opisanego Boga, by mógł powodować mistyczną jedność wierzących. Ariusz został wcześnie potępiony przez Kościół instytucjonalny, jednak znalazł oparcie w cesarzu: Konstantyn Wielki zwołał sobór w Nicei właśnie po to, by rozdzierający Kościół spór został rozstrzygnięty. Cesarz nie tak dawno wydał w Mediolanie edykt o tolerancji dla chrześcijan, który miał zażegnać konflikt głęboko dzielący obywateli rzymskich (313 r.). Dekadę później nie chciał więc oglądać narodzin nowej wojny, tym razem pomiędzy chrześcijanami. W okresie, o którym mowa, chrześcijaństwo nie było jeszcze religią panującą, jednak w Rzymie, podobnie jak w wielu innych religiach starożytnego Śródziemnomorza, religia tradycyjnie miała charakter państwowy. Cesarze uważali za swoje zadanie prowadzić politykę religijną – czczącą skutecznych bogów (lub skutecznego boga) i mającą za jeden ze swoich celów pokój w państwie.
Sobór powszechny potępił twierdzenia Ariusza i sformułował wyznanie wiary, tak zwane nicejskie credo, do dziś głoszone, co niezwykłe, przez prawosławnych, katolików i wielu protestantów. Ariusz usunął się w cień, ale pozostawał pod ochroną cesarza. Stronnictwo, któremu przewodził, miało nabrać wiatru w żagle dopiero po śmierci – jego i cesarza Konstantyna. Kolejny imperator, Konstancjusz II, zdecydowanie popierał już Arian, szerząc chrześcijaństwo zgodne z ich credo. Zwoływał sobory, które musiały zatwierdzić tę zmianę na poziomie Kościoła powszechnego, konsekwentnie postanowił też pozbawić diecezji biskupów, którzy podtrzymywali wyznawanie credo z Nicei. Wśród nich, obok biskupa Mediolanu, był również Euzebiusz z Vercelli, który należał do grona ludzi pracujących nad formułowaniem doktryny katolickiej.
Moment heroiczny
Euzebiusz, wraz z towarzyszącymi mu prezbiterami, przebywał na wygnaniu w latach 355–361. W tym okresie pozostawał pod nadzorem w mieście Scytopolis w Palestynie (dzisiejsze Bet Sze’an w Izraelu), skąd, w bliżej nieokreślonym momencie, napisał bardzo czuły list do swoich wiernych z Vercelli, Novary, Ivrei i Tortony (wszystkie te miasta należały wówczas do jego diecezji). Zaczynał od tego, że tęskni za nimi i wolałby umrzeć, niż być ciągle daleko od nich. Wspominał, jak bardzo cieszy go rozwój ich wiary, ich doczesne bezpieczeństwo i dobrobyt, którym potrafią się dzielić z potrzebującymi – zasiane przez Euzebiusza ziarno miało wydać piękny owoc w postaci konkretnego wsparcia finansowego, które przesłali także jemu. Wreszcie skarżył się na złe warunki, w których jest przetrzymywany i wrogość arian, którzy nie tolerują tego, że rozdawał biednym datki otrzymane od swych wiernych. Zacytował też w całości inny list, wysłany do oprawców, w którym wykazał, jak łamią oni ludzkie i boskie prawo – w stosunku do niego i uwięzionych wraz z nim prezbiterów (kapłanów). Zżymał się, że arianie nie mają wstydu, przez co uwięzili nie tylko jego i towarzyszy, ale także panny poświęcone Bogu. Nie mogę więcej pisać. Dlatego proszę tylko, byście pilnie strzegli wiary, zachowali zgodę między sobą, a pochylając się w modlitwach pamiętali bezustannie o nas, aby Pan raczył wyzwolić swój Kościół, który pracuje na całej kuli ziemskiej i byśmy my, uwolnieni z ucisku, mogli radować się razem z wami.
Warto mieć na uwadze, że w liście sporo jest publicystki mającej postawić przeciwników w jak najgorszym świetle. Głównym rozgrywającym w całym sporze – tym, który szafował wygnaniami i stał za usuwaniem biskupów z ich diecezji – był jednak cesarz. W liście Euzebiusza złość i rozżalenie rozbrzmiewają bardzo wyraźną nutą, jednak ciepło i troska o zostawionych w Italii wiernych wydają się szczere. Tekst z całą pewnością nie pozostawia obojętnym.
Pragnienie powrotu do swoich spełniło się po śmierci cesarza Konstancjusza. Choć na tron wstąpił Julian zwany Apostatą, który podjął próby wskrzeszenia dawnej religii rzymskiej pod znakiem kultu Słońca, dla katolików nastały lepsze czasy. Euzebiusz wrócił do Vercelli i spędził tam ostatnie lata swojego życia do 371 r., a ze względu na opisane przez siebie prześladowania, których doznał w Scytopolis, po śmierci został określony męczennikiem.
Moment cielesny
Czym jeszcze zapisał się Euzebiusz?
Tu przechodzimy do tematu materialnego, można wręcz powiedzieć: cielesnego, tego artykułu. Do rzeczy, która pilnie strzeżona znajduje się w Vercelli, w bibliotece kapituły. Choć można by powiedzieć: jest, ale jakby jej nie było, bo wydobyć ją, zobaczyć na własne oczy, a tym bardziej dotknąć, graniczy z niemożliwością. Może jednak warto mieć marzenia i wyruszyć w długą i pełną niebezpieczeństw drogę, by tego dokonać?
Mowa o książce. Kodeksy – pliki kart zszytych ze sobą na grzbiecie, które można było przewracać – właśnie w IV wieku zaczęły przewyższać popularnością papirusowe zwoje. A książka, o której mowa, to najstarszy znany nam rękopis zawierający fragmenty Biblii po łacinie. Pochodzi z połowy IV wieku; zawarty tam przekład czterech Ewangelii oraz spisanie go w tym właśnie kodeksie a tradycja przypisuje samemu Euzebiuszowi. Dlaczego to takie ważne, dlaczego tak bardzo działa na wyobraźnię? Mnie w drżenie wprawia już sama świadomość istnienia tak starego artefaktu i to znacznie bardziej, niż gdyby chodziło o biżuterię, broń, monety albo ceramikę. To jest książka, coś spisanego na miękkim materiale, a więc w co człowiek musiał przelać tak swoje myśli, jak i swój pot. I nie zmienia tego fakt, że nie jest to tekst autorski, wymyślony przez tego, kto go spisał. Był przecież czytany i przeżywany już od kilku setek lat, a przez kolejne stulecia, aż do dziś, miał wypełniać i zmieniać życie milionów ludzi.
Co więcej, jest to przekład: najstarszy znany nam łaciński kodeks spisanych po grecku Ewangelii. Być może jako pierwszy wprowadził do głów ludzi w Europie niektóre wydarzenia i opisy, wraz z ich drobiazgowymi szczegółami (Zacheusz, człowiek niewielkiego wzrostu, wspinający się na sykomorę, kobieta z przypowieści biegająca z miotłą po domu w poszukiwaniu zagubionej drachmy). Europa, mówiąc ściśle, jeszcze wtedy nie istniała, ale rysował się już wyraźny podział pomiędzy wykształconym, wysublimowanym, greckojęzycznym Wschodem, a intelektualnie dużo prostszym, przyjmującym liczne rzesze barbarzyńskich imigrantów, łacińskojęzycznym Zachodem.
To przekład być może pierwszy, ale na pewno jeden z wielu. Na tychże starych przekładach, poprzedzających kanoniczną przez wiele kolejnych wieków Wulgatę (o której za chwilę), bazowała, sporządzona również w IV w., gocka wersja Ewangelii – pierwsze jej tłumaczenie na język ludzi północy. Można by zaoponować: skoro przez poprzednie 300 lat nie znający greki ludzie stawali się chrześcijanami, musieli wcześniej usłyszeć po łacinie opowieści o życiu Jezusa. Oczywiście, lecz ustną wiadomość trzeba przekazać osobiście, zaś pisany tekst ma ogromną moc pozostania pamiątką i świadectwem nawet pod nieobecność tego, kto go spisał. Istnienie codex Vercellensis jest na to dobitnym dowodem.
Ten kodeks jest jedynym spośród dziś znanych, który pamięta czasy świętego Hieronima. Ów pochodzący z Ilirii (na dzisiejszych Bałkanach) biskup otrzymał pod koniec IV w. zadanie przełożenia z hebrajskiego i greki na łacinę całej Biblii, Starego i Nowego Testamentu. Efektem tej pracy była tak zwana Wulgata, łaciński tekst Pisma Świętego, używany przez Kościół jako kanoniczny aż do XX w. Hieronimowy przekład Ewangelii mógł być w dużej mierze po prostu rewizją przekładów wcześniejszych. Bibliści w oparciu o pogłębione badania różnych starołacińskich (poprzedzających Wulgatę) wersji przekładu stwierdzili, że jednym z tekstów, który miał w ręku, była wersja z kodeksu z Vercelli. A zważywszy na wiek tej księgi, być może korzystał właśnie z niej.
Tu otwieram mały techniczny nawias. Ktoś zapyta: dlaczego mowa o wielu przekładach poprzedzających Hieronima, skoro tylko jeden kodeks pamięta jego czasy? Na podstawie danych lingwistycznych możemy stwierdzić, że różne, odmienne od Wulgaty łacińskie wersje są od niej starsze, choć kodeksy, w których je znajdujemy, są tylko kopiami lub kopiami kopii ksiąg, dziś już nieistniejących, w których znajdowały się oryginalne przekłady. Taką właśnie rekonstrukcją genealogii i stopni pokrewieństwa manuskryptów zajmuje się krytyka tekstu, spośród nauk humanistycznych chyba najbardziej przypominająca pracę detektywa, próbującego, w oparciu o materialne dowody, zrekonstruować dużo większą historię, która zdarzyła się wcześniej. A możliwość dotknięcia i przekartkowania manuskryptu mającego wiele setek lat jest dla niektórych wystarczającym argumentem, by zająć się tą dyscypliną.
Hieronim wspominał o Euzebiuszu z Vercelli jako o tłumaczu jednego z greckich traktatów o Psalmach. Czy mogli znać się osobiście? Prawdopodobnie nie, ale nie jest to wykluczone – w ostatnich latach życia Euzebiusza, gdy ten wrócił już do swojej diecezji, młody Hieronim uczył się w Rzymie gramatyki. W każdym razie być wspominanym jako tłumacz przez autora Wulgaty to nie lada honor. Wszak to właśnie Hieronim patronuje dziś wszystkim adeptom sztuki przekładu, którzy w jego wspomnienie, 30 września, obchodzą swoje święto. Dzięki niemu możemy pamiętać Euzebiusza nie tylko jako Biskupa, Teologa i Wygnańca, ale także jako Tłumacza.
Z serca dziękuję Emilii Żochowskiej za fachową konsultację, która wpłynęła na ostateczny kształt tego artykułu.