kultura

Po drugiej stronie nocy. Prostytucja w Genui

Agnieszka Poczyńska-Arnoldi

Świat genueńskich prostytutek, o którym śpiewał Fabrizio De André, liczy sobie ponad tysiąc lat.

Wysokie kamienice i pałace rzucają cień na wąskie jak korytarz uliczki. Nawet w dzień panuje tu półmrok, a wpadające przez prześwity między dachami promienie słońca wydobywają na przemian splendor albo szpetotę. To miejsce ma klimat, ale ważne, żeby zachować zdrowy rozsądek i nie zapuszczać się w zakazane rewiry. Główne trakty są bezpieczne, jednak ich smętne odnogi to strefa wpływów miejscowego półświatka. Cuchnie moczem i odpadkami. Wystarczy jednak przejść parę metrów dalej, by poczuć zapach kawy dobiegający z eleganckiej kawiarni, odkryć niszową księgarnię, sklep z instrumentami lub nowocześnie odnowione przedszkole, a na jego tyłach… wyczekujące klienta dziewczyny. Ich widok nikogo nie dziwi; płatna miłość od wieków wpisuje się w dzieje portowego miasta. W genueńskich zaułkach, na pograniczu światła i cienia, toczy się zwyczajne życie.

Kobiety podpierają wiekowe mury albo siedzą znudzone na schodkach i skrolują ekrany telefonów. Prawdopodobnie wypatrują zleceń, bo z powodu pandemii sex business przeniósł się do sieci. Włoskie prawo nie zakazuje prostytucji, a jedynie stręczycielstwa, aktów obscenicznych w miejscach publicznych oraz ewidentnie nieprzyzwoitego ubioru. Panie mają więc wyraziste makijaże, ale strój raczej zwyczajny. Czasem tylko nakładają zielone albo fioletowe peruki, obcisłe bluzki czy legginsy, koronkowe pończochy i niebotycznie wysokie buty na platformie, których szeroki asortyment oferują wyspecjalizowane sklepy. Szacuje się, że na tutejszym Pigalaku zarabia na życie w sumie około 300 prostytutek. Pracują na zmiany przez 24 h i na jednej szychcie jest ich około 100. Nawet na moment nie opuszczają posterunku, ponieważ konkurencja jest bezlitosna – chwila nieobecności grozi utratą zarobku.

Na genueńskiej starówce operuje agencja nieruchomości nastawiona na wynajem mieszkań i suteren prostytutkom

Choć towarzystwo jest międzynarodowe – Włoszki, Rumunki czasem Brazylijki i Chinki – większość kobiet pochodzi z Południowej Ameryki. One akurat przebywają we Włoszech legalnie, zazwyczaj posiadają podwójne – hiszpańskie albo portugalskie – paszporty i są obywatelkami Unii Europejskiej. Gorzej mają imigrantki z Nigerii lub Dominikany niemające pozwolenia na pobyt, i to one na widok policji uciekają ile sił w nogach.

Instytucja pappone, czyli sutenera zarządzającego biznesem, już w zasadzie nie istnieje. Prostytucja jest często dobrowolna, choć zdarzają się przypadki rekwirowania paszportów i zmuszania do nierządu kobiet, które przyjechały tu za chlebem, zaciągając dług na podróż. Teoretycznie każda kobieta odpowiada za siebie, jednak w praktyce cały proceder stwarza możliwości zarobku dla wielu osób powiązanych siecią nielegalnych profitów. Zarabiają przede wszystkim właściciele lokali, tak zwanych bassi, do których wchodzi się bezpośrednio z poziomu ulicy. Za przymknięcie oka na to, co dzieje się w ich posesji, kamienicznicy pobierają na czarno mocno zawyżone czynsze, które nie figurują w oficjalnej umowie. Na starówce operuje nawet agencja nieruchomości nastawiona głównie na wynajem mieszkań i suteren prostytutkom. Nierzadko właścicielami tych pomieszczeń bywają ogólnie szanowani obywatele, a czasem całe mafie – takie jak ta, którą kierowali swego czasu małżonkowie Canfarotta. Zawiadywali ponad setką mieszkań, zarekwirowanych im kilka lat temu przez policję.

Fot. Ho visto nina volare /Flickr,
Fot. Ho visto nina volare /Flickr,CC BY 2.0

Jako że w czasie dyżurów dziewczyny nie schodzą z przyczółków, to nawet ciepłe posiłki – przygotowywane przez nielegalne garkuchnie – są im dowożone na miejsce. Taka działalność komercyjna kwalifikuje się pod paragraf zakazujący ułatwiania prostytucji, dlatego za obiad nigdy nie płaci się w momencie dostawy, aby nie wpaść w oko kontrolującym zaułki patrolom policji. W otoczeniu dziewcząt funkcjonuje zawsze jakiś fikcyjny narzeczony, „chłopak na posyłki” albo „mamma”, zajmująca się organizowaniem praktycznej strony życia: robieniem codziennych zakupów, dostarczaniem prezerwatyw, lekarstw czy pomocy medycznej. Jest nawet obnośny sprzedawca oferujący modne łaszki i komplety bielizny. Teoretycznie jest to niezgodne z prawem, jednak policji – której szeregi są coraz bardziej okrojone – zazwyczaj trudno jest udowodnić wynikającą z tych usług relację zależności i zysku.

Nierząd w Genui ma przeszło tysiącletnią tradycję. Od zarania miasto jest miejscem wymiany handlowej, a ruch w interesach napędza libido, trudno więc o lepszy kontekst dla wolnej miłości. Genua jest rówieśnicą Rzymu i od początku obie metropolie łączyły dobre stosunki, a w liguryjskim mieście stacjonowały oddziały rzymskich legionistów. W okolicach ich placu ćwiczeń, w skleconych naprędce budach pomieszkiwały dziewki wszeteczne. Nosiły żółte suknie i wyciem przypominającym odgłosy wydawane przez wilczyce (le lupe) przywoływały mężczyzn. To właśnie dzięki nim przybytek rozkoszy zawdzięcza do dziś nazwę lupanaru. Potem nadeszły czasy wypraw krzyżowych, rozwój nawigacji i odkrycie Ameryki – zdarzenia, które zwiększały napływ do portu męskiego pierwiastka z całego świata.

Dochody z podatków pobieranych od prostytutek miasto przeznaczało na rozbudowę portu i umacnianie nabrzeży

Przez stulecia nierządnice tradycyjnie przyjmowały klientów na wzgórzu Monte Albano (dziś dzielnica elegancka dzielnica Castelletto). Raczej nieźle im się wiodło, skoro na początku XV wieku włodarze miasta postanowili je opodatkować. Część wzgórza otoczono murem, wyposażono w gospodę i studnię. Wewnątrz ogrodzenia porządku strzegli uzbrojeni strażnicy. Zarówno dziewczyny, jak i klientów obowiązywał kodeks przepisów; za ich nieprzestrzeganie pracownicom groziła kara chłosty. Całym obszarem zarządzał il podestà – urzędnik odpowiedzialny za pobieranie opłat. Kobiety były aktywne przede wszystkim w dzień, a wieczorem o ustalonej porze dzwon obwieszczał klientom, że czas wracać do domu. Na noc można było zostać tylko za opłatą. Z zarobionych pieniędzy nierządnice płaciły zarządcy za wynajem komórek, w których żyły i pracowały, ale w razie choroby lub niedyspozycji zwolnione były z czynszu. Natomiast dochody z podatków miasto przeznaczało na rozbudowę portu i umacnianie nabrzeży. Samym dziewkom nie wolno było się nawet do portu zbliżyć. Znalazłyby tam duży popyt, jednak kapitanowie obawiali się burzy zmysłów i niesubordynacji marynarzy… i majtków. Zresztą le bagasce mogły opuszczać mury jedynie w soboty. Z czasem zezwolono im też na odwiedzanie kościołów, oczywiście nie w czasie trwania głównej mszy „o piątej godzinie”. Nie miały prawa ubierać się jak genuenki, musiały się od nich odróżniać. Nie wolno im też było przeklinać i urządzać awantur ani przebywać w okolicach cmentarzy. Dobrze zorganizowana społeczność potrafiła oddzielić sacrum od profanum. Posiadały jednak coś w rodzaju karty zdrowia, w razie choroby były więc leczone, a jeden z dożów zakazał nawet ich molestowania w miejscach publicznych – chyba przede wszystkim dlatego, żeby nie zakłócać porządku. Fakty te brzmią dziś jak anegdoty, nie należy jednak zapominać, że skazane na nierząd kobiety przez stulecia stanowiły najbardziej pogardzaną grupę społeczną, rekrutującą się z najuboższych rodzin. Dołączały do nich wyrzucone na bruk służące i oddalone przez najbliższe otoczenie dziewczyny w niechcianej ciąży. Ofiary hipokryzji i męczennice swoich czasów.

Fot. Rob Oo / Flickr
Fot. Rob Oo / Flickr, CC BY 2.0

 

Około roku 1550 zmieniła się topografia miasta. U podnóża ogrodzonej murem „dzielnicy uciech” postanowiono stworzyć nowoczesną ulicę Strada Nuova (dzisiejsza Via Garibaldi), gdzie powstały pałace arystokratów. Usługi seksualne przeniosły się więc kilkaset metrów dalej na Via della Maddalena; pozostają tam skoncentrowane do dziś. Z kamieni z rozebranych domów rozpustnic na Monte Albano wzniesiono z czasem kopułę kościoła Wniebowzięcia Marii Panny w Carignano. W XVI wieku Giovanni Andrea Doria wpadł na pomysł utworzenia Statku Rozpusty – karaweli zakotwiczonej kilkaset metrów od brzegu. Kilku kolejnych dożów próbowało pozbyć się tego „skandalu”, jednak na Dorię nie było sposobu. W końcu władze Republiki musiały mu po prostu słono zapłacić za zamknięcie pływającego burdelu. Po zjednoczeniu Włoch, w roku 1859, ze względów sanitarnych ustanowiono tak zwane case chiuse, czyli zasłonięte ciężkimi kotarami i oddzielone od reszty świata żelaznymi bramami legalne domy schadzek. Oferta  dostosowana była do wszystkich gustów i kieszeni.

Ponoć pomysł kobiety wystawionej na sprzedaż w witrynie narodził się w Genui, w zaułku Vico delle Carabaghe. Niewiasty siedziały na krzesłach i paliły papierosy z przemytu. Nazywane były samotnicami, ponieważ każda pracowała na własne konto. Nieopodal, na Vico della Castagna, gdzie dziś znajduje się wytwórnia czekolady Viganotti, działał lupanar dla sztubaków. Kobiety nie były tam specjalnie urodziwe, ale za to cierpliwe i macierzyńskie, a odurzeni pierwszym seksem uczniowie prominentnych liceów dedykowali im swoje wiersze. Wątek poezji przywodzi na myśl postać Żyrafy – prostytutki, która pracowała tylko w nocy, a w dzień upijała się w portowych tawernach. Mocno nietrzeźwa udawała się pod okna Bordello di Castagna, obrzucała inwektywami konkurencję, po czym recytowała z pamięci Boską komedię.

Kilkaset metrów od genueńskiego brzegu pływał Statek Rozpusty – dom publiczny na morskich falach

Na Vico Lavezzi bordelli były aż cztery, dwa z nich w tym samym budynku. Ten na dole, pod poziomem chodnika, nazywano łodzią podwodną, a ten na górze, z widokiem na dachy – sterowcem.  Wszystkie dziewczyny – żeby było szybko – miały na sobie jedynie białe koszulki i czarne pończochy podtrzymywane podwiązkami. W ciągu dnia musiały obsłużyć 30 klientów. Były regularnie badane przez lekarza; te zarażone syfilisem natychmiast kończyła karierę, pozbawione wszelkiego wsparcia.

Zgoła inne klimaty panowały w luksusowej Suprema Cebà. W atrium górował naturalnej wielkości posąg Wenus z czarnego marmuru, a przestronne wnętrza w stylu art deco wypełniał zapach wody Coty. Posągowej urody były również specjalnie wyselekcjonowane dziewczyny. Okryte jedynie tiulem, klasą i inteligencją musiały dorównywać wyrafinowanym klientom. Ci ostatni, zanim utonęli w czarnej, obsypanej płatkami czerwonych róż, jedwabnej pościeli, tańczyli tango i sączyli sherry w onirycznej atmosferze. Drzwi pilnował czarnoskóry wykidajło Carletto – przystojny i odziany w biały uniform. Mówił mieszaniną włoskiego i któregoś z afrykańskich narzeczy. Bardzo się denerwował, gdy nazywali go szefem haremu, ponieważ nie chciał być kojarzony z eunuchem.

Fot. Ralf Steinberger / Flickr, CC BY 2.0
Fot. Ralf Steinberger / Flickr, CC BY 2.0

Natomiast w Bordello Ragazzi było bezpretensjonalnie i czyściutko. Pomieszczania oprócz zapachu środka do dezynfekcji wypełniała ciepła, domowa aura. Tu można było nawet posiedzieć i pogwarzyć, far flanella – czyli niekoniecznie korzystać z usług, a jedynie napawać się ich atmosferą. Burdelmamy doskonale rozumiały, że czasem wystarczy po prostu pogadać i były ważnym punktem odniesienia w mieście. Za to zupełnie hardkorowe doznania oferował Il Senarega. Tu klientami byli przede wszystkim robotnicy, którzy wyładowywali ryby ze statków. Do domu uciech szli bezpośrednio po pracy, dziewczyny musiały więc mieć mocne żołądki i ponoć zużywały hektolitry fiołkowej wody toaletowej. Opowiadają, że to tu narodziła się oferta 2×3, bo tylko tak można było przyciągnąć dodatkowych klientów. Co innego Il Mary Noir w pobliżu ulicy San Luca – ulubiona alkowa bankierów i przedsiębiorców, do której tylko wybranym dane było się dopchać. Na powitanie serwowano kawior i szampana, co 15 dni wymieniano 15 dziewcząt na nowe – zapobiegało to tworzeniu się zbyt bliskich więzi z interesantami i wyjątkowo uatrakcyjniało ofertę.

Do burdelu można iść też po to, by far flanella – czyli niekoniecznie korzystać z usług, a jedynie napawać się atmosferą

Z kolei w pobliżu Piazza di Soziglia znajdował się dom publiczny Il Lepre, gdzie odźwierna Dolly hajlowała na powitanie klientów. Jego właścicielkę o imieniu Rina zwano również tygrysicą z Gonderu, ponieważ to tam w czasie wojny włosko-abisyńskiej otworzyła swój pierwszy dom publiczny dla Europejczyków kolonizujących Afrykę. Po powrocie do Genui kontynuowała tradycję, prowadząc dla starych przyjaciół i weteranów dom rozkoszy na światowym poziomie. Klientela była międzynarodowa, dlatego jej podwładne musiały znać języki! W zaułku Vico degli Adorno do dziś istnieją gruzy domu zbombardowanego w czasie ostatniej wojny. W latach 1950–1970 rumowisko przeobrażało się nocą w „Zaczarowany Zamek” albo raczej namiot tureckiego sułtana. Draperie, poduszki, świece i kadzidła, alkohol i haszysz. Niejeden, który dał się omamić złudzeniu optycznemu, budził się nad ranem bez ubrania i portfela.

Opisując specyfikę genueńskich zaułków, trudno nie wspomnieć o ich piewcy – Fabriziu De Andrè. Zafascynowany ludzką naturą, obserwował życie od kulis. Song Via del Campo opowiada historię transwestyty o imieniu Morena, który zabrał do grobu tajemnice wielu celebrytów. Notował klientów w specjalnym notesiku i w razie potrzeby szantażował ich ujawnieniem. Piosenka La città vecchia opowiada z kolei historię znającej się na fachu, młodziutkiej prostytutki i surowego profesora, którego stać było na jej wdzięki jedynie raz w miesiącu, tuż po otrzymaniu emerytury. Dziewczyna w połowie lat 60-ych kosztowała 10 000 lirów (dziś ok. 100 euro). Ponoć obecne taryfy są o wiele niższe i średnio wynoszą 20-30 euro.

 

Fabrizio De André w 1960 roku
Fabrizio De André w 1960 roku

Kres domom publicznym położyła ustawa przeforsowana przez Linę Merlin w 1958 roku. W całych Włoszech zamknięto wówczas 5 600 przybytków, a 60 000 pracujących w nich kobiet znalazło się… na ulicy. Wiele z nich pisało do senatorki dramatyczne listy – prostytucja była ich jedynym źródłem dochodu i sposobem na utrzymanie dzieci, w niektórych przypadkach pochodzących również z gwałtu.

Zmieniły się obyczaje i dziś bardziej laickie, przyzwalające podejście sprawia, że ponownie dyskutuje się o otwarciu i opodatkowaniu domów publicznych. Trudno jednak regulować prawem granice intymności i czerpać legalne zyski z moralnie wątpliwej działalności. Jak wszystkie sprawy dotyczące ludzkiego życia i ciała również ta wymyka się ocenom. Dlatego nie do przecenienia jest działalność organizacji pomagających kobietom uwikłanych w proceder prostytucji. W samej Ligurii jest ich kilka: Fondazione Auxilium, Afet aquilone, Comunità di San Benedetto al Porto, Agorà, In cordata i inne. Razem z Urzędami Miasta Genui, La Spezii, Sanremo, Imperii i Ventimiglii tworzą grupę o nazwie Hope This Helps, zwalczającą handel ludźmi, szczególnie kobietami i dziećmi. Przy ulicy Salita di Mascherona 19 w starej części Genui znajduje się punkt pierwszej pomocy dla poszkodowanych. Zgłaszają się do niego osoby szukające pomocy i azylu. Wychwytywanie przypadków przemytu i wyzysku ludzi należy też do zadań patroli policyjnych. Niestety nie zawsze dziewczyny pozwalają sobie pomóc. Jedna z nich zapytana przez przesłuchującą ją panią komisarz, czy chciałaby podjąć inną pracę np. jako pomoc domowa czy opiekunka osób starszych i porzucić pracę na ulicy, odparła zdecydowanie, że nie, ponieważ gdzie indziej tak dobrze nie zarobi, a ona chce kupić mieszkanie w swoim kraju, założyć rodzinę i…wieść zwyczajne, codzienne życie.

 

Źródła: materiały prasowe