Podróże z Kawafisem
Paweł CzapczykItaka naszym przeznaczeniem. Dbamy o to, by długie oraz niespieszne było wędrowanie.
1.
Na Lefkadzie jest tak gorąco, że – mimo iż lekko i zwiewnie odziani – znaczymy historyczną ziemię kroplami potu, wypijając po pięć litrów wody dziennie. W greckiej jasności dnia, o której z wielkim entuzjazmem w głosie opowiadał mi wiele lat temu Zygmunt Kubiak, łgarstwo jest prawie niemożliwe. Dopóki wyspy nie ogarnia wieczorem nagła ciemność, nasze prawdziwe pragnienia, myśli i uczucia widać jak na dłoni. Nieuchronnie tego doświadczamy i nie ma między nami tajemnic. Kiedy wychodzimy z klimatyzowanego supermarketu o wdzięcznej nazwie Zeus, A. zrazu przymierza słomkowy kapelusz na deptaku, podczas gdy ja na pół godziny kryję się w cieniu dwukondygnacyjnej księgarni. Homer dla dzieci i dorosłych, mitologia w obrazkach po grecku i angielsku, burzliwe dzieje ojczyzny Sokratesa od starożytności po współczesność w niemożebnym skrócie, biografia równoległa Achillesa i Agamemnona, a także mój ukochany Lawrence Durrell wyeksponowany na wysokości oczu.
Bezskutecznie szukam jednak wolumenów przyrodniczych, a przecież u zarania jesieni przylatują tu stada flamingów i na słonawych płyciznach robi się niemal tak różowo jak w dziwnym filmie, świadczącym o schyłkowości czy przejściowości naszej euroatlantyckiej cywilizacji, z niedawno okrzykniętą australijsko-hollywoodzką pięknością jako lalką Barbie.
W lokalnej tawernie w Ligii siadamy wśród potomków Achajów i rzymskich legionistów (innych nacji brak), już nie tak nieokrzesanych, łagodnie tu i teraz wyznających carpe diem. I my też cieszymy się chwilą, która nigdy już się nie powtórzy, i rytualnie zamawiamy sok z wyciśniętych cytrusów, sałatki z oliwkami, grillowane sardynki i świeżo robiony sos tzatziki, który za każdym razem smakuje nieco inaczej.
Śródziemnomorskie światło i bajkowa sceneria laguny sprzyjają rozmyślaniom. Sytuacja jak z niekanonicznych wierszy Kawafisa: knajpa na uboczu i on, Ermis, świadomy swej cielesności młodzieniec z opadającą czupryną. Zapraszam go do naszego stolika, ale z uśmiechem odpowiada: „ja, przyjacielu, muszę pracować”. Patrzę, jak zwinnie uwija się wśród klientów i płynnie mówi w trzech językach.
Dziwi się, że przyjechaliśmy z Polski, bo ani A., ani ja nie wyglądamy na dziedziców karnacji Piastów.
W końcu dostrzegam, że jest również ona. Kruczowłosa Irene o smukłych dłoniach, co tak attycki mają rys. Gdy stoi pod gzymsem tawerny, bladolica i zadumana, w dżinsach i adidasach, i głęboko zaciąga się papierosem, cała jej postać – jak pisze stary poeta – do miłości wzywa. I gdyby nie straszny mur konwenansów, z jakąż rozkoszą większość mężczyzn w tawernie oddałaby się jej w dobrowolną niewolę zmysłów.
2.
Płyniemy do Itaki.
Itaka naszym przeznaczeniem.
Pragniemy, by długie było wędrowanie, bogate w doświadczenia i zmysłowe doznania.
I wiemy, że dziś do królewskiej wyspy już nie dopłyniemy.
Cyklopów i Lajstrygonów się nie lękamy, gdyż myślami trwamy na wyżynach i jest z nami Yannis, kapitan o żylastym ciele i krzepkiej duszy, który zdaje się pamiętać czasy wyprawy Argonautów po złote runo. Choć nie ma na to świadków, to właśnie on, na pewno on – jako chłopak okrętowy – wracał przez dziesięć lat z Odyseuszem spod palącej się Troi.
Dziś jest równie gorąco (termometry wskazują 39 stopni w cieniu) i niemiłosiernie sucho. Starogreckie krainy płoną. Rodos i Korfu trawią niespotykane od dawien dawna pożary. Palą się oleiste murawy, gęste zarośla makii i żywicodajne pinie. Trwa nerwowa ewakuacja przyjezdnych i miejscowych.
Ale Lefkada, niewielka i górzysta wyspa na Morzu Jońskim, położona z dala od głównego nurtu historii i bieżących wydarzeń, opiera się i skutecznie chroni od ognia i stóp niemieckich turystów-emerytów. Po zmierzchu robi się tu nieledwie sielsko, upojnie.
Odżywiamy się zdrowo: warzywa i owoce morza oraz jogurt z miodem, a od czasu do czasu chrupiący chleb maczany w oliwie z bazylią, a także feta, moussaka i souvlaki. Jednak gdy nadchodzi noc – ciemna, lepka, gorąca – zapominamy o postanowieniach dnia i zajadamy się ociekającymi afrodyzjakową słodyczą lokalnymi specjałami: czekoladową baklawą i kataifi z pistacjami.
Itaka naszym przeznaczeniem. Wciąż o niej pamiętamy i dbamy o to, by długie oraz niespieszne było wędrowanie.
Z portu w Nidri kierujemy się ku jaskini Papanikolis, największej morskiej jaskini na świecie. Z Yannisem skaczemy ze stareńkiego drewnianego pokładu prosto do wody i po wynurzeniu głów wpływamy pod ogromne kamienne sklepienie, znajdując nasze mokre i słone ciała pod imponującą kopułą – jesteśmy niby w ponad stumetrowej szumiącej muszli z naciekami.
A potem żeglujemy dalej, na południe, na przylądek Doukato, skąd w turkusową kipiel strącano w dawnych wiekach skazańców. Z przylepionymi do ciała piórami i pierzem przeżywali nieliczni – i tym straceńcom wspaniałomyślnie ofiarowywano życie egzulów.
Z przylądkowego klifu w nęcącą samobójców otchłań rzuciła się pono Safona, poetka miłości i czołowa feministka starożytności, której serce skradła i już go nie oddała jedna z jej znakomitych wychowanek. Ale to tylko legenda. Bo mądra Safo dożyła swych dni na Lesbos, w skupieniu i nostalgii cyzelując lapidarne pieśni, które do dziś zachwycają nie tylko historyków literatury.
Tymczasem wzmaga się wiatr, Posejdon nie sprzyja naszym zamiarom. Dzielnie żeglujemy, ale fale co rusz uderzają o skały, uniemożliwiając bezpieczne cumowanie.
Przez zatokę przeciąga dreszcz tych, którzy potonęli u wrót wyspy. I dziś nasza noga tu nie postanie.
Ale czy bardzo to szkodzi?
Nie, przecież Itaka dała nam tę piękną podróż. Bez Itaki nie wyruszylibyśmy w drogę. Niczego więcej już nam dać nie może.
3.
Jest późne popołudnie dnia następnego, kiedy w końcu dobijamy do zachodniego wybrzeża Itaki. Turkusowy walor przezroczystego morza kontrastuje tu z fantastycznymi kształtami skał. Rzeźbione słoną wodą, szlifowane porywistym wiatrem wapienie chronią dostępu nieczułym intruzom. Obmywam stopy, ostrożnie dotykam mitycznej ziemi i naraz wytężam wszystkie zmysły.
I już podążam w górę płynącego jeszcze przed miesiącem potoku, którego koryto znaczą teraz wyschnięte na wiór pnie i grzechoczące kamienie. Pod nogami przemykają smukłe jaszczurki – są tak zwinne i szybkie, że ani jednej nie udaje mi się sfotografować. Co pół metra lub metr odskakują wyłaniające się z każdej skalnej czeluści i z każdego zakamarka makii pasikoniki. Wtem przysiada motyl, jest tak nienachalnie piękny, że nieubłaganie wodzę za nim wzrokiem – to pokłonnik anonyma (Limeninis reducta). Zanurzam się w przytulny cień pinii, gdzie otacza mnie ogłuszający szmer cykad.
Czy to na pewno tutaj dzielny Odys rozprawił się krwawo z zalotnikami?
Głowę opieram o pień strzelistego cyprysa, patrzę na dojrzewające oliwki i myślę, że mógłbym tak trwać – dziś, jutro, pojutrze.
Lipiec/sierpień 2023
Wszystkie fotografie: Paweł Czapczyk
Zdjęcie główne: Morze Jońskie