Relikwie. Szczątki ciała, pełnia świętości
Nadia GruszkaGłowy, palce, krople krwi... Włosi, od cichej modlitwy i kontemplacji, nierzadko wolą zmysłowy kontakt z relikwią.
Reliquiae po łacinie oznacza pozostałość, resztę. Początkowo termin ten rozumiano dość szeroko: pozostałością były nie tylko szczątki ciała zmarłego, ale i pamiątki po nim, jego spuścizna, a nawet dzieci[1]. Kult relikwii rozwinął się już w starożytności: Egipcjanie wierzyli, że w ludzkich kościach kryje się niezwykła moc. Szczątki czczono w wielu religiach: buddyści składali hołd zębowi Buddy, muzułmanie włosom z brody proroka Mahometa. Chrześcijaństwo jednak długo opierało się kultowi relikwii, trudno było pogodzić kawałkowanie ciał z wiarą w ich zmartwychwstanie w dniu Sądu Ostatecznego; papieże uznawali dzielenie ciała za profanację. W starożytnym Rzymie istniało nawet prawo gwarantujące nienaruszalność grobu, uznające go za res religiosa (rzecz religijną) – ten, kto znieważył grób, był surowo karany, np. zsyłany na roboty w kopalni[2]. Biskup Klaudiusz z Turynu (zm. 827) podkreślał, że nie da się pogodzić wielbienia Boga „w duchu i prawdzie” z oddawaniem czci znakom, relikwiom i obrazom.
Ostatecznie i chrześcijaństwo uległo. Ludzie wierzyli, że święci potrafią czynić cuda i ochraniać przed złem. Byli przekonani, że umiejętności te nie przemijają wraz ze śmiercią. Moc świętego była nadal obecna w jego szczątkach, a także w rzeczach, których używał i miejscach, w których przebywał. Mógł on „uruchamiać” swoją siłę poprzez modlitwę lub wstawiennictwo, ale czasem działo się to bez jego woli, poprzez kontakt człowieka z jego grobem czy kośćmi[3].
W średniowieczu istniały trzy sposoby pozyskiwania relikwii: darowizna, kupno i kradzież. Kradzież jakoś nie kłóciła się wiernym z VII przykazaniem; co więcej, była najpopularniejszą formą pozyskiwania relikwii, bo miano pewność, że pamiątka jest autentyczna (handlarze często oszukiwali). Czasem dochodziło do sytuacji absurdalnych: góralom z Umbrii tak bardzo zależało na kościach eremity św. Romualda, że planowali nawet go zabić! Ponadto wierni byli przekonani, że święty nawet po śmierci zachowuje świadomość. Jeśli nie podobałoby mu się, że zostaje przeniesiony w inne miejsce, w każdej chwili mógłby przecież zaprotestować! A skoro siedzi cicho, to znaczy, że nie ma nic przeciwko[4]. By usprawiedliwić ten proceder, wymyślono nawet specjalną nazwę, eufemizującą kradzież: translacja (łac. translatio corporis), czyli przeniesienie ciała świętego.
Wenecja – św. Marek
Jednym z pierwszych miast, które zamarzyło o posiadaniu na własność świętego patrona, była Wenecja, która w IX wieku budowała swoją potęgę. Takim wyjątkowym miejscem, handlowym potentatem, mógł opiekować się tylko święty z najwyższej półki, a trudno znaleźć ważniejszego od któregoś z Ewangelistów. Wybór padł na Marka, męczennika, towarzysza św. Piotra i św. Pawła. Wedle legendy sam anioł wskazał Ewangeliście Wenecję jako miejsce spoczynku. Stało się tak podczas jego podróży morskiej do Rzymu. Gdy św. Marek zatrzymał się na lagunie, usłyszał: Pax tibi Marce, evangelista meus. Hic requiescet corpus tuum (“Pokój tobie Marku, mój ewangelisto. Twoje szczątki kiedyś tutaj spoczną”).
Skoro patrona naznaczył anioł, został jeszcze tylko jeden mały szczegół: w Wenecji musiało znaleźć się jego ciało. W tym celu kupcy weneccy w 828 roku wybrali się do Aleksandrii w Egipcie, aby… wykraść szczątki świętego. Podobno zrobili to w dobrej wierze – zarządca świątyni pod wezwaniem św. Marka obawiał się najazdu Saracenów, którzy mogliby sprofanować kościół. Przebiegli Wenecjanie wymyślili więc, że wyjmą ciało Ewangelisty z sarkofagu, owiną jakiś inny szkielet w jego szaty, a szczątki świętego przewiozą na dolnym pokładzie statku, przykryte plastrami wieprzowiny. Dla muzułmanów to mięso jest nieczyste, nie byli zatem zbyt drobiazgowi przy kontroli ładunku (ponoć krzyknęli tylko „horror, horror!”). Sukces nie był jednak pełny, bo w Aleksandrii pozostała głowa Ewangelisty. Wenecjanie i tak byli uradowani, bo mając św. Marka, mogli jak równy z równym rywalizować z Rzymem, w którym spoczywał św. Piotr.
Cztery lata po przywiezieniu ciała Ewangelisty wybudowano pierwszą bazylikę ku jego czci. Wenecjanie bynajmniej nie uznawali swojego czynu za haniebny. Ba! W XIII wieku „sprowadzenie relikwii” umieścili na mozaice zdobiącej bazylikę. Odnalezienie ciała św. Marka przez dwóch kupców weneckich uwiecznił również na swoim obrazie z ok. 1562 roku Tintoretto. Ale to nie koniec dziwnych zdarzeń. Szczątki Ewangelisty uznano za spalone podczas pożaru świątyni w 976 roku. Jednak cudownym zbiegiem okoliczności ciało pojawiło się ponownie w tym miejscu w roku 1094 (święty podobno wysunął palec z wnętrza marmurowej kolumny, by dać znać o swojej obecności), po konsekracji nowego kościoła… Kto nie wierzy, może sprawdzić osobiście: relikwie św. Marka znajdują się obecnie w ołtarzu głównym bazyliki, otoczonym cyborium pokrytym reliefami z Nowego Testamentu.
Bari – św. Mikołaj
Marek to nie jedyny święty wykradziony – scusi!, przeniesiony – przez Włochów. Mieszkańcy południowej części Półwyspu Apenińskiego nie chcieli być gorsi. Tym razem sprytem wykazało się 47 marynarzy, którzy w 1087 roku sprowadzili prochy św. Mikołaja z Miry do Bari. Ubiegli tym samym Wenecjan, którzy podobno także planowali kradzież. Znowu chodziło rzekomo o uchronienie świętego – biskupa Miry, patrona Rusi, żeglarzy i dzieci, a ostatecznie także i Bari – przed muzułmanami.
Prochy św. Mikołaja złożono w grobowcu, wokół którego wzniesiono później świątynię – bazylikę pod jego wezwaniem. Szczątki świętego, które wydzielają ponoć cudowny olej zwany „manną św. Mikołaja”, znajdują się obecnie w krypcie. Co roku, 9 maja, biskup Miry otwiera sarkofag i pobiera kilka szklanek płynu, który później jest rozrzedzany wodą i podawany chorym.
Co ciekawe, relikwie świętego do dziś są przedmiotem dyplomatycznych sporów. W 2010 roku minister kultury Turcji zapowiedział, że wystąpi do włoskiego rządu o zwrot prochów. Odpowiedź rektora bazyliki św. Mikołaja była krótka i jednoznaczna: Relikwie św. Mikołaja to nie dobra kultury, lecz religii. Nie są one przeznaczone do oglądania w muzeum, lecz powinno się im oddawać cześć[5]. Wygląda więc na to, że Mikołaj nie będzie już więcej podróżował.
Asyż – św. Franciszek
Włosi, tak doświadczeni w „przenoszeniu” relikwii, obawiali się, że sami staną się ofiarą kradzieży. Dlatego tak pieczołowicie chronili szczątki swojego chyba ulubionego świętego, „biedaczyny z Asyżu”, przyjaciela wszelkich stworzeń – Franciszka. Braciszek zmarł w 1226 roku, a dwa lata później rozpoczęto budowę bazyliki pod jego wezwaniem, składającej się z dwóch kościołów: dolnego i górnego. Już w 1230 roku ciało Franciszka przeniesiono do częściowo wybudowanej bazyliki i ukryto je w niedostępnym miejscu (ponoć zamurowano w ścianie), by nikt nie mógł go wykraść. Szczątki przeleżały tak sześć wieków; w 1818 roku bowiem papież Pius VII rozkazał rozpocząć poszukiwania grobu Franciszka. Odkryto go pod głównym ołtarzem dolnego kościoła. Później wybudowano pomieszczenie, które ułatwia wiernym dostęp do relikwii, jednak nie przeniesiono grobu i nie wykonano pełnego ornamentów relikwiarza; przeciwnie, pozostawiono szczątki w surowym, kamiennym sarkofagu. Tuż obok znajduje się Cappella delle Reliquie, kaplica relikwii, urządzona w dawnym kapitularzu, w której można oglądać pamiątki po św. Franciszku, np. jego połatany habit czy własnoręcznie wypisane błogosławieństwo.
Franciszek to podobno jedyny święty, do którego pielgrzymują nawet ateiści. A kiedy już będziecie w Asyżu, zajrzyjcie także do św. Klary, „duchowej córki” i naśladowczyni Franciszka, współzałożycielki klarysek. Jej zasuszone ciało jest przechowywane w kryształowym relikwiarzu w krypcie bazyliki św. Klary. Warto zwrócić uwagę, że bazylikę wybudowano na miejscu dawnego kościoła San Giorgio, w którym pierwotnie pochowano św. Franciszka i w którym papież Grzegorz X ogłosił go świętym.
Siena – św. Katarzyna
O św. Franciszku, głównie za sprawą popkultury, słyszał prawie każdy; dużo mniej znana jest inna włoska święta, która zapisała się w historii Kościoła złotymi zgłoskami – Katarzyna ze Sieny. Katarzyna Benincasa (1347-1380), choć była dwudziestym czwartym dzieckiem farbiarza, miała ogromną siłę przebicia – udało jej się przekonać papieża Grzegorza XI, by w 1376 roku powrócił z Awinionu do Rzymu, co zakończyło trwającą prawie 70 lat „niewolę awiniońską papieży”. W 1999 roku została mianowana przez Jana Pawła II współpatronką Europy, bo zawsze nawoływała o pokój i zjednoczenie targanego wojnami i wyniszczonego epidemiami kontynentu. Jako pierwsza kobieta (wraz ze św. Teresą) otrzymała zaszczytny tytuł doktora Kościoła. Dla sieneńczyków jest jednak przede wszystkim ich opiekunką; dobrze pamiętają, że działała na rzecz pogodzenia Sieny i Florencji.
Chcąc podążać śladami św. Katarzyny, warto zacząć od jej domu, zamienionego dziś w sanktuarium, otoczonego kaplicami i krużgankami. Znajduje się tam złocone oratorium, ozdobione scenami z życia świętej autorstwa Francesca Vanniego i Pietra Sorriego, a także pokój z pamiątkami po niej – przedmiotami, których używała. Szczątki świętej natomiast złożono w bazylice San Domenico. Świątyni nie wybudowano z myślą o Katarzynie (jak to było w przypadku Franciszka czy Marka), ale w 1460 roku wzniesiono wewnątrz piękną kaplicę dla przechowywania głowy świętej. Obecnie jest ona złożona na ołtarzu, w pozłacanym marmurowym cyborium, wokół którego znajdują się freski Sodomy przedstawiające Katarzynę w stanie religijnej ekstazy. Na prawej ścianie nawy kościoła są umieszczone także inne relikwie, m.in. palec, ale, co ciekawe, grób świętej znajduje się w Rzymie (w bazylice Santa Maria sopra Minerva). Obecność Katarzyny jest też wyczuwalna w Cappella delle Volte, gdzie miała wizje i została naznaczona stygmatami. Teraz wisi tam jej portret pędzla Andrei Vanniego, podobno najbardziej wiarygodny wizerunek świętej.
Bazylika przetrwała dwa pożary (w XV i XVI wieku) i okupację wojskową w połowie XVI wieku, św. Katarzyna zatem czuwa… Choć tak zasłużyła się dla Kościoła, można odnieść wrażenie, że sieneńczycy traktują ją po prostu jak swoją; nie daleką świętą z piedestału, ale opiekunkę, protektorkę, która spędziła przecież w ich mieście całe swoje krótkie, 33-letnie życie. Ponoć zdobyła sobie taką przychylność ludzi, że jej msza pogrzebowa została zagłuszona przez dźwięk modlitw przybyłych.
Neapol – św. January
Nie tylko szczątki ciała świętego są cenne, zdarza się, że czci się także jego… płyny. Najsłynniejszym bodaj przykładem jest krew św. Januarego, patrona Neapolu. January był biskupem pobliskiego Benewentu i za odmowę złożenia ofiary rzymskim bogom ok. 305 roku został skazany na męczeńską śmierć. Według legendy, podczas jego egzekucji pobożna kobieta zebrała krew świętego do fiolki, która do dziś przechowywana jest w kaplicy di San Gennaro w neapolitańskiej katedrze. W świątyni znajduje się również czaszka Januarego zamknięta w bogato zdobionym relikwiarzu, a także inne szczątki, schowane w urnie pod ołtarzem głównym w inkrustownej marmurem kaplicy Carafa.
Mimo że neapolitańczycy posiadają wiele szczątków św. Januarego, to właśnie krew jest najcenniejsza – nie straciła ponoć swoich właściwości morfologicznych. Wiążą się z nią najważniejsze w mieście uroczystości, o ponadreligijnym charakterze. Trzy razy w roku (19 września – w imieniny świętego, w pierwszą sobotę maja i 16 grudnia) następuje podobno cudowna przemiana zeschniętej krwi w ciecz. Podczas ceremonii w katedrze gromadzą się tłumy, które gorączkowo wpatrują się we fiolki, bo przekształcenie może trwać od dwóch minut do nawet godziny. Im dłużej trzeba czekać, tym gorzej; zwiastuje to bowiem niebezpieczny rok. Cud musi pozostać cudem, dlatego naukowcom nie pozwolono zbadać fiolek; warto jednak wspomnieć, że kiedy dwa razy krew się nie skropliła, miały miejsce tragiczne wydarzenia (wielka erupcja Wezuwiusza w 1994 roku i trzęsienie ziemi w Irpinii w 1980 roku). Niezwykły płyn został uwieczniony na obrazach, na których przedstawia się św. Januarego otoczonego aniołami, które trzymają w dłoniach fiolki z jego krwią.
Rzym – jeszcze więcej świętych
Największym zbiorem relikwii może pochwalić się Rzym, niegdyś stolica chrześcijaństwa. Zacząć należy oczywiście od Bazyliki św. Piotra, która została wybudowana podobno nad jego grobem. Pod ołtarzem jest też przechowywany jego kciuk, jak również kciuki wielu innych papieży, w tym Jana Pawła II. W Bazylice św. Jana na Lateranie natomiast znajdują się głowy św. Piotra i Pawła, a nawet, rzekomo, fragmenty pępowiny Jezusa. Włosi mają najwyraźniej upodobanie do kciuków, bo kolejny, należący do św. Pawła, znajdziemy w Bazylice św. Pawła za Murami. Znajdują się tam też łańcuchy, którymi ponoć uwięziono świętego. Zakochani powinni udać się do bazyliki Santa Maria in Cosmedin, tam bowiem jest przechowywana czaszka św. Walentego. Wiele mówi nazwa świątyni San Silvestro in Capite: łacińskie in Capite odnosi się do głowy Jana Chrzciciela, która została tu złożona. A jeśli kogoś odstręczają fragmenty, powinien zajrzeć do kościoła Santa Cecilia in Trastevere, gdzie jest przechowywane ciało młodej świętej, patronki muzyków. Ciało św. Cecylii przez długi czas uznawano za zaginione, w końcu odnaleziono je, w nienaruszonym stanie, w IX wieku w katakumbach św. Kaliksta, a następnie przeniesiono do świątyni odbudowanej na zlecenie papieża Paschalisa I. Pod ołtarzem znajduje się naturalistyczna rzeźba Stefana Maderna, przedstawiająca świętą w pozycji, w jakiej odkryto jej ciało.
Dla rzymian posiadanie relikwii to sprawa honoru, wyznacznik statusu. Starali się zdobyć ich jak najwięcej, zależało im nawet na… rdzy z kraty św. Wawrzyńca. Choć mają tak wiele świętych pamiątek, niechętnie się nimi dzielą. Jak podaje Jan Kracik, kiedyś Rodoin, wysłannik opactwa z Saint-Denis, wybrał się do Rzymu i pochlebstwami i podarunkami starał się przekupić kościelnych dostojników, by podarowali mu relikwie św. Sebastiana. W końcu papież Eugeniusz II, nie bez obawy o reakcje rzymian, wyraził zgodę; szybko jednak tego pożałował, bo otwarcie grobu spotkało się z licznymi protestami mieszkańców, którzy domagali się, „żeby świętego męczennika nie zabierali im podli Galowie”[6].
Jan Paweł II
Na wszystkie te historie patrzymy z dystansem, bo dotyczą zamierzchłej, średniowiecznej przeszłości, ale relikwie także dzisiaj cieszą się „popularnością”. Najcenniejsze są chyba pamiątki po Janie Pawle II. W 2011 roku sekretarz papieża kard. Stanisław Dziwisz podarował kościołowi w miasteczku San Pietro della Ienca w Abruzji fragment sutanny, którą miał na sobie Jan Paweł II w czasie zamachu 13 maja 1981 roku. Świątynia znajduje się w górach; to właśnie tam papież często jeździł na narty, a 18 maja 2011 roku kościółkowi nadano wezwanie Jana Pawła II. Kilka lat temu było o nim głośno, ponieważ relikwia została skradziona. Na szczęście tkaninę z kroplą krwi odnaleziono po kilku dniach, w prawie nienaruszonym stanie. Mężczyźni, którzy ją ukradli, pokusili się bowiem na bogato zdobiony relikwiarz; kawałek materiału był dla nich bezwartościowy…
Zrozumieć kult
Co tak bardzo pociąga w relikwiach? Mało kto z nas może mieć kontakt ze świętym za jego życia; relikwie są o wiele bardziej dostępne, stanowią namiastkę spotkania z męczennikiem. Przedłużają też pamięć o nim: ludzie potrzebują znaków, dlatego zdarza im się, niestety, zapominać o głoszonych przez świętego naukach, ale fragment ciała jest pretekstem do wspomnienia o jego życiu, wydobywa go z niebytu. Dodatkowo w Italii święci są bardzo mocno powiązani z danym miastem czy regionem, w którym żyli czy któremu patronują, a Włosi kochają swoje małe ojczyzny i męczenników traktują jak swoich pobratymców. Poza tym są bardzo ekstrawertyczni we wszystkim, co robią: bądź co bądź zmysłowy kontakt z relikwią, pewnego rodzaju bliskość ze świętym, wydaje się dużo bardziej „w ich stylu” niż cicha modlitwa i kontemplacja.
Autentyczność relikwii jest oczywiście dyskusyjna i choć wyżej wspomniane miasta zarzekają się, że posiadają szczątki świętych, wiele innych ośrodków twierdzi, że także jest ich właścicielem; niektóre z nich są też uznawane za zaginione. Z gwoździ, które podobno pochodzą z krzyża Chrystusa, można by zbić kilka krzyży… Prawdziwe czy nie, wiara w nie jest szczera i jeśli komuś ona pomaga, daje nadzieję i czyni jego życie łatwiejszym – nie ma sensu się spierać.
[1] Zob. J. Kracik, Relikwie, Kraków 2002, s. 12.
[5] Cyt. za Radiem Watykańskim.
[6] Zob. J. Kracik, Relikwie, Kraków 2002, s. 105.