Adam Wodnicki, Duende
Julia Wollner"Cielesność jest niezbędnym warunkiem doświadczenia duende."
Cieniuteńka książeczka Duende Adama Wodnickiego ukazała się nakładem wydawnictwa Austeria w serii “Z rękopisów” – i właśnie tak się ją czyta. Jak intymny zapisek pomieszany z roboczą notatką; zeszyt, w którym, obok impresji i osobistych wspomnień, znajdzie się miejsce dla definicji, formuł i prawideł. W krótkiej opowiastce ujęto ducha zjawiska, któremu inni poświęcali długie traktaty. Takiej sztuki dokonać może niewielu – Wodnicki należy do wąskiej grupy mistrzów.
Czym jest duende – rdzeń i esencja flamenco, słowo, które w dosłownym tłumaczeniu znaczy tyle, co “elf” lub “goblin”, a któremu bliżej do ekstazy, euforii, mistycznego przeżycia? Dla Lorki duende rodzi się we krwi artysty – niemal bez metafory – pisze Wodnicki. Jest czymś, co czujemy, nie rozumiemy. Coś, co przeżywamy, nie, co tłumaczymy. Jest najbardziej pierwotnym i autentycznym stanem katharsis. Ogromną siłą, którą próbowano definiować, choć przecież najpełniej wyrażają ją nie głoski, ale muzyka, emocje i rytm. Dlatego od wyjaśniania znaczeń szybko przechodzi Wodnicki do wspomnienia: był świadkiem tanecznego oczyszczenia. – Przeżyłem misterium, doświadczyłem ducha duende – mówi, a my, z maleńką książeczką w dłoni, po jej lekturze możemy stwierdzić to samo.